Mam na jutro Recenzję.!!
O "1920 Bitwa Warszawska"
Musi ona składać się z Minimum 20 zdań, maksimum 30 zdań!!!
:)) czekam.
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
"1920 Bitwa Warszawska" nie jest ani tak złym filmem, jak mogli sobie wyobrażać krytycy, ani tak dobrym, jak chcieliby twórcy. Kiedy nie myśli się o nim poważnie, zaczyna bawić.
Hoffman nakręcił film, w którym nie ma żadnej głównej i nadrzędnej fabuły, a pretekstem do pokazywania kolejnych scen batalistycznych jest historia. Niby poznajemy poetę i żołnierza Jana Krynickiego (Borys Szyc), który targany wiatrami dziejów, skazany przez wojsko polskie na śmierć, znajduje się po stronie czerwonoarmistów niosących hostię komunistycznej rewolucji, ale jego przygody są równie porywające, co reklama AXE. W Warszawie Krynicki zostawił piękną żonę, wywijającą nóżkami Olę Raniewską, której filmowe występy nieuchronnie przypominają niedawne wydarzenie w Los Angeles, których główną bohaterką była Natasza Urbańska, rolą Raniewskiej debiutująca na dużym ekranie. Wojna rozdziela młode małżeństwo, o względy samotnej i smutnej artystki zabiega obleśny kapitan Kostrzewa (rewelacyjny Jerzy Bończak), kabaretowe piosenki Raniewskiej reżyser przeplata scenami z pól bitewnych, uzyskując efekt co najmniej komiczny.
Trójwymiarowa Urbańska jest piękna i naturalna, ale gra topornie – jej kreacja ogranicza się do śpiewania, tańczenia i załamywania rąk. Epizodyczne role Hoffman obsadził lepiej, niż te najważniejsze. Szyc z wąsikiem wygląda jak praski cwaniak, a jako że możemy oglądać go na co dzień w serialach i tabloidach, nie robi dobrego wrażenia jako bohaterski żołnierz. Olbrychski jako Józef Piłsudski jest zbyt teatralny. Przekrzywiony sztuczny wąs i za słaby akcent zamiast robić z marszałka postać tragiczną, rozdartą, zamieniają go w bohatera wojennej farsy. Olbrychski i tak wypada o wiele lepiej niż rosyjscy aktorzy wcielający się w Lenina i Stalina. Pozbawieni charyzmy komunistyczni przywódcy nie przypominają jedzących niemowlęta potworów, ale co najwyżej osiedlowych sprzedawców lodów, planujących skok na kiosk. Postacią demaskującą absurd rewolucji jest czekista Bykowski (Adam Ferency), bezmyślny i okrutny wyznawca Dzierżyńskiego. Warto jeszcze wspomnieć o najciekawszych epizodycznych kreacjach Michała Żebrowskiego (premier Grabski), Adama Strzeleckiego (Wincenty Witos) i Mariana Dziędziela (generał Rozwadowski). Wszyscy oni są tylko filmowymi kukłami, pojawiającymi się tylko po to, by dać pozory akcji prowadzącej do finałowej Bitwy Warszawskiej, która zatrzyma komunistyczny pochód na zachód. Bohaterowie jęczą lub monologują. Jak przystało na czasy Facebooka – nie rozmawiają.Poza dobrze znaną historią film trzyma się przysłowiowej kupy dzięki zdjęciom Sławomira Idziaka. Wobec fabularnej biedy i aktorskiej posuchy, rekompensowanej niekiedy udanymi żarcikami („Czysta wódka ani charakteru, ani munduru nie plami!”), jedynym atutem filmu powinny być sceny batalistyczne. Niestety braki budżetowe wychodzą na jaw i patrzą smutnymi jak wąs Szyca oczami. O spektakularności w stylu „Braveheart” nie ma mowy. Zamiast tego – polska pomysłowość, która pomogła pokonać ruskich i nakręcić film wojenny bez wystarczających funduszy. Statystów i konie można liczyć na palcach jednej ręki, i tylko dzięki sprytnym ujęciom Idziaka Hoffman może powiedzieć, że nakręcił „film wojenny”. Zdjęcia Idziaka są dynamiczne, nadają rozmachu tam, gdzie go nie ma, bywają brutalne – dzięki możliwościom oferowanym przez technologię 3D krew bryzga niemal po okularach, a Natasza Urbańska z twarzą brudną od pasty do butów i strzelająca z karabinu wydaje się jeszcze bardziej komiczna. Tytułowa bitwa przemyka przez ekran dość chaotycznie: brakuje jej epickości i bardziej zdecydowanego skoncentrowania się na polskich żołnierzach – dopiero z momentem ataku polskiej jazdy wiemy, że mamy do czynienia z jedną z najważniejszych bitew w dziejach Europy. Dziatwa szkolna na film nie pójdzie, bo posoka tryska a kończyny latają. Fani technologii 3D widzieli już lepsze jej zastosowanie. Historia miłosna nie porwie nawet czytelniczek Daniel Steel. „1920 Bitwa Warszawska” to obraz dostarczający rozrywki na poziomie słabego sitcomu, historycznie płaski, inscenizacyjnie prymitywny. Ale bawi. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie traktuje się go poważnie. Bo na takie traktowanie sobie nie zasłużył.
Tyle starczy:D:D