Świątniki Wielka radość ogarnęła kraj cały, gdy się wieść rozeszła, że młodziutka Jadwiga, córka Ludwika, króla polskiego i węgierskiego, przybywa, by objąć po ojcu panowanie nad Polską. Radość ta była wielka dlatego, że od śmierci króla Kazimierza trwało przez lat czternaście jaby bezkrólewie; król Ludwik bowiem mieszkał na Węgrzech i nie dbał o Polskę. Podróż Jadwigi była długa i przykra, bo nie istniały naówczas gościńce bite, jakie dziś mamy, a drogi rozmokły i wezbrały rzeki z powodu deszczów długotrwałych. Jechała Jadwiga wzdłuż Popradu na Stary i Nowy Sącz, witana wszędzie z radością i czcią wielką. Dotarłszy wreszcie do wgórz na południe od Krakowa, pierwszy raz z wioski, zwanej Górki, ujrzała w dali mury miasta, basztry zamkowe i wieże kościołów mnogich. Już kończyła się nużąca podróż, a Jadwiga miała zasiąść na tronie piastowskim w Krakowie. Na pamiątkę, że z tej wsi po raz pierwszy zobaczyła Kraków, Jadwiga obdarzyła włościan miejscowych gruntami i powierzyła im pełnienie służby w kościele katedralnym na Wawelu. Idą tedy co sześć tygodni czterej mieszkańcy tej wioski do Krakowa i obsługują katedrę na Wawelu, aż znowu inni czterej wyręczą ich w tej czynności. Tak dzieje się do dnia dzisiejszego. Ludzi tych, pozostających na usługach świątyni, nazwano świątnikami, a następnie i wiosce dano nazwę Świątniki Górne. [Seweryn Udziela w:Czytania polskie dla kalsy pierwszej szkół średnich dr Maryan Reiter Lwów 1917]
O figurze Matki Boskiej na świątnickim cmentarzu Nocą 23 X 1889 roku spadła na miejscowość straszliwa klęska pożaru. Mimo całonocnej, walki z żywiołem spłonęło około 60 zabudowań, a dach nad głową straciło ponad 300 osób. Z tym wydarzeniem związana jest jedna z miejscowych legend. Według tradycji mieszkańcy Światnik uciekając przed szalejącym żywiołem schroniła się na parafialnym cmentarzu. Gdy płomienie sięgały już bramy cmentarnej, zgromadzeni ludzie nie widząc już z nikąd ratunku zaczęli modlić się przy znajdującej się tutaj figurze Matki Boskiej prosząc o ocalenie. W tym momencie Najświętsza Panienka odwróciła głowę w stronę płonącej wsi, a z nieba lunął rzęsisty deszcz gasząc płomienie. Do dnia dzisiejszego figura Matki Boskiej stoi na miejscowym cmentarzu i otoczona jest szczególną czcią, a jej twarz pozostała odwrócona w stronę Światnik. Wiele lat po tym wydarzeniu okazało się, że przyczyną pożaru było podpalenie stodoły jednego z najbogatszych mieszkańców wsi Kotarby – Filamusa przez niejakiego Wilkosza. Podpalacz wyznał prawdę na łożu śmierci i kazał księdzu podać to z ambony do publicznej wiadomości. Przetrwała w Świątnikach również tradycja corocznej pielgrzymki dziękczynnej do sanktuarium kalwaryjskiego za cudowne ocalenie wsi od zagłady pamiętnego 1889 roku. [spisał Witold Szczygieł]
Gwozdyr i Kostyr Jak głosi legenda, najstarsze dzielnice Świątnik Górnych - Gwoźnica i Kosterka, wywodzą się od założycieli Górek, wojów Gwozdyra i Kostyra. W 1097 roku, po zabójstwie biskupa Stanisława król Bolesław Śmiały zmuszony został do ucieczki na Węgry. Kiedy w przebraniu wymknął się z Krakowa, ruszył starym gościńcem wojskowym w kierunku granicy. Towarzyszyli mu dwaj oddani rycerze - Gwozdyr i Kostyr. Gdy dojechali do najwyższych wzgórz nad Krakowem zwanych Górkami, król nakazał, aby tu pozostali, oczekiwali jego powrotu i mieli na wszystko baczenie. Gwozdyr osiadł po północnej stronie wzgórza by widzieć Wawel z potężnymi murami i strzelistymi wieżami oraz ścielący się u jegi stóp Kraków. Zaś na południowym zboczu góry zamieszkał Kostyr, który codziennie spoglądał na Tatry i wypatrywał swego króla nadciągającego z armią od Węgier. Król do kraju jednak nigdy nie powrócił, a rycerze wierni swemu panu pozostali na wzgórzu, z którego ostatni raz widzieli władcę. Po latach zbudowali rozległe domostwa i założyli rodziny, a nie chcąc wracać na służbę pod innego pana zajęli się kowalstwem i ślusarstwem. Do dnia dzisiejszego potomkowie ich z tego się utrzymują, a nader cenią sobie wolność i swobodę. [spisał Witold Szczygieł]
Dzwon pod Wydartą Pod Wydartą (przysiółek świątnicki) stoi krzyż wśród lip rozłożystych a pod nim można zobaczyć dołek, gdzie się dzwon zapadł. Ten dzwon miał wisieć na dzwonnicy przy kościele w Mogilanach. Nie był jeszcze ochrzczony, a już nim dzwonili. Więc raz ruszył z obsady, uleciał w stronę Świątnik Górnych i tu zapadł się w ziemię pod krzyżem. [spisane przez Seweryna Udzielę w: "Ziemia Podkrakowska" red. Robert Lisowski, Kraków 2006]
Karczma na jeziorze Na granicy Rzeszotar (Zaglonki) i Świątnik jest miejsce zwane Podświątnicze: "Podświątnicze jest to miejsce podobne do wyschniętego stawu, porośnięte trawą. Miejsce to nazywają Jeziorem. O tem Jeziorze opowiadają, ze w dawnych czasach, gdzie to jezioro, była karczma. Każdej niedzieli grywała muzyka w tej karczmie, ludzie pijali, bijali się, czasem obrażali Pana Boga. Pan Bóg też dopuścił, że ta karczma zapadła się w ziemię, a miejsce, na którym stała, zalała woda. Strach zbierał każdego, kto tamtędy przechodził. Wojciech Sikora opowiadał: "Nieboszcyk Solnica, kiedy byli jesce chłopokiem, pośli ku Jeziorowi wcas rano na konicyne. Patrzą, a tu po Jeziorze jeździ pon w cerwony copce na siwym koniu. Tak się go przelękli, ze kiedy przyśli do domu, nie mogli wypowiedzieć ani słowa." [Seweryn Udziela, "O zapadłych miastach, kościołach, dzwonach i karczmach, 1899r., w: "Ziemia Podkrakowska", red. Robert Lisowski, Kraków 2006]
Podanie o podziemiach wawelskich Wiadomo nam wszystkim, jak chwalebne wrzało ingi życie na Wawelu, na zamku królewskim w Krakowie, i jakie wspaniałe legendy przylgnęły do tych murów. Wszakże tutaj bajeczny książę Krak olbrzymiego uśmiercił smoka i lud swój od strasznych wybawił spustoszeń; stąd córka jego Wanda, odrzucając rękę obcego przybysza, Rytygiera, a nie chcąc, iżby pomsta jego spadła na naszą ziemię, skoczyła do Wisły i w nurtach jej śmierć znalazła bohaterską. Wdzięczny naród, wyłowiwszy jej zwłoki, na płomiennym, według ówczesnego zwyczaju, spalił je stosie, popioły w urnie glinianej zamknął i pogrzebał, poczem wysoką, do dzisiejszego dnia widną, wzniósł jej mogiłę. Stąd mały wzrostem, lecz wielkim obdarzony duchem król Łokietek wyruszył pod dalekie Płowce, ażeby upokorzyć śmiertelnego wroga ojczyzny; tu siedział potężny a mądry Kazimierz, Piastowicz ostatni, który wznoszeniem zamków obronnych i grodów Polskę drewnianą przemienił w murowaną, budował szkoły, a przedewszystkiem słynną w późne wieki krakowską założył Akademię. Tutaj, w tych opuszczonych dzisiaj krużgankach przechadzała się smutna królowa Jadwiga, rozmyślając o dobru bratnich narodów i o ich połączeniu w jedno możne państwo. Stąd jej mąż Jagiełó, umocniwszy się związkiem z Litwą i Rusią, prowadząc dalej dzieło Łokietkowe, pośpieszył na czele swych hufców pod Grunwald i butnemu wrogowi ostateczną zadał klęskę. Tu żałosnem echem odbiła się wiadomość o rycerskiej śmierci młodziutkiego Władysława, który ratując chrześcisjaństwo, zginął na polach warneńskich. Tu Zygmunt Jagiellończyk hucznem przyjmował weselem małżonkę swą Bonę; tu, na tych dziedzińcach, prześlicznemi uwieńczonych arkadami, rycerskim zabwaiał harcem posłów cudzoziemskich, którzy przyejżdżali, aby imieniem swych władców czołobitne złożyć hołdy królewskiej jego potędze i królewskiemu jego rozumowi. Stąd bohaterski Stefan Batory prowadził zbrojne szyki na wschód, pod mury Pskowa, a Sobieski Jan pod Wiedeń. Tutaj też, w podziemiach katedralnych, spoczywa zagasła ich chwała, w trumnach kamiennych czy spiżowych, a obok nich skrzynie ze zwłokami Kościuszki i księcia Józefa Poniatowskiego i krola poetów naszych, Mickiewicza, którzy po wielkich nieszczęściach ojczyzny imię nasze zachowali od zagłady, rozszerzyli po świecie, opromienili bohaterstwem i za dalekie przenieśli oceany. Dziś zamek ten stoi pusty, choć go zaczynamy dźwigać z upadku. Czy jednak opustoszał naprawdę? Czy ci wielcy, w proch rozsypani mężowie, zadnego po sobie nie zostawili śladu? Czy żadnej niema już w nich zbawczej siły? Dawna, bardzo dawna opowiść mówi o tem inaczej. Ci królowie nie pomarli, jeno w wawelkich chowają się podziemiach i na chwilę czekają godną, aby w potężnym stanąć ordynku i naród biedny a skołatany, wybawić z nieszczęścia i niedoli. Raz z północka - mówi ono podanie - jeden z chłopów ze Świątnik pod Krakowem, mających od wieków prawo strażowania przy katedrze wawelskiej, spostrzegł wielkie światło w krużgankach zamkowych. Myśląc, że jakaś zbrodnicza ręka podłożyła ogień, aby zatrzeć i te ślady dawnej świetności, pobiegł co tchu zobaczyć, co się dzieje. Nie był to jednak ogień, lecz światłość ogromna, która biła od postaci, przechadzającej się po pustych, królewskich komnatach. Chłop stanął, jak wryty. Chcial uciekać - napróżno! Moc jakaś nieziemska przykuła go, niby łańcuchami, do posadzki, skrępowała mu kroki, ubezwładniła wszystkie członki. Stał w miejscu, jak umarły; tylko oczy miały cudowną siłę widzenia. Rycerz zbrojny, jaśniejący, rycerz stary, z srebrną brodą, spływającą na srebrne łuski pancerza, pobrzękiwał ostrogami, głuche wywołując echo po zamczysku. Przechadzał się milcząc, z mieczem wzniesionym do góry, jakby chciał pokazać, ze bacznie strzeże chwały tego królewskiego grodziska. Lecz ilekroć zbliżył się ku jakiejś komnacie, drzwi otwierały się po cichu i od razu, jak gdyby różdżką tknięte czarodziejską. Obszedłszy pokoje, ku świątnickiemu zwrócił się chłopinie i rzekł: "Pójdź za mną." Chłop poszedł, bo inaczej nie mógł i za chwilę przekonał się, że w głebi ziemi, pod Wawelem, drugi znajduje się zamek. Takie same krużganki, takie same arkady i łuki, takie same izby, tylko bogate a strojne, z marmurowymi kominkami, z marmurowemi, wspaniale rzeźbionemi obramieniami drzwi i okien. Przy ścianach ławy i krzesła o wysokich oparciach i poręczach, wzorzystą obite materyą, stoły ogromne, świeczniki, kandelabry i pająki ze złota i krzyształu. Weszli do wielkiej świetlicy. Chłop, który piśmienny był i książkę niejedną o dawnych dziejach przeczytał, poznał od razu, ze to sala tronowa. Na podniosłych stopniach, drogocennym przykrytych dywanem, wspaniałe w zlotej światłości błyszczało siedzisko; z pod sklepień zwieszały się setki chorągwi, sztandarów, proporców i proporczyków o barwach przeróżnych i przeróżnych znakach, łupy zwycięskie, w krwawych zapasach wojennych zdobyte na wrogu. Na ścianach pełno włóczni, dzirytów, mieczy, szabel, tarcz, pawęży, szyszaków, kolczug i przeróznej innej broni, innego mnóstwo rynsztunku. Wzdłuż ścian, wyłożonych róznobarwnemi płytami kamiennymi, stali zbrojni rycerze, młodzi giermkowie i w trudach bojowych osiwiali hetmani, na środku zaś sali, przy stole niebywałych rozmiarów, zasiadły postaci w królewskich, od klejnotów kapiących ornatach, w złotych koronach na glowach. Przed niemi, na stole, leżały berła i jabłka, oznaki władzy nad krajem. Zanim jednak strażnik świątnicki miał czas przypatrzyć się wszystkiemu, a już owemu rycerzowi, który go do tej przyprowadził świetlicy, poważni wojewodowie zamienili szyszak na koronę, ciężki płaszcz złotolity zarzucili na ramiona, podali mu berło i jabłko i na stolec tronowy go powiedli. A on zasadłszy, rozpoczął: - Słupy, które wbijałem po rzekach dalekich, spieniona zabrała woda, o kamienne rozbiła brzegi, a szczątki, martwe świadectwa mojej chwały, poniosła w przepastne głębie morza. Na te słowa z głuchym szelestem poruszyły się chorągwie, sztandary i proporce; na ścianach tajemniczo zachrzęściły zbroje, a oni królowie w kapach koronacyjnych, siedzący przy stole z berłem i jabłkiem przed sobą, odpowiedzieli, jakby łkając; - Biada! biada! biada! A gdy się uciszyło, mocarz ów potężny mówił dalej: - Miecze, którymi uderzano w bramy grodów nieprzyjacielskich, pordzewiały, pokruszyły się; śladu niema z ich ostrza. Na polach, pobrzmiewających niegdyś okrzykami tryumfu, zapadły się mogiły wojów starodawnych; rozorały je pługi i bronice, nie nasze! Z głuchym szelestem poruszyły się chorągwie, sztandary i proporce; na ścianach tajemniczo zachrzęściły zbroice, a oni królowie w kapach koronacyjnych, siedzący przy stole z berłem i jabłkiem przed sobą, odpowiedzieli wrazx z wszystkiem rycerstwem, jakby łkając: - Biada! biada! biada! I nastała cisza, a on znowu w te odezwał się słowa: - W zamkach i grodach, murowanych naszemi rękami, ucztują nie swoi; dawną sławę naszą depcą i podają w pohańbienie urągliwi nieprzyjaciele; po całej ziemi jęk tylko idzie, płacz i narzekanie. I znowu poruszyły się chorągwie, sztandary i proporce; na ścianach tajemniczo zachrzęściły zbroice, a oni królowie w kapach koronacyjnych, siedzący przy stole z berłem i jabłkiem przed sobą, odpowiedzieli wraz z hetmanami i giermkami i wszystkiem rycerstwem trzykrotnem łkającem: - Biada! biada! biada! - Ale - mówił dalej król Chrobry, bo onto był, nie kto inny - z pośród okruchów zardzewiałych mieczy, z pośród zaoranych, trawą porosłych mogił i kurhanów, z pośród jęków, trwóg i narzekań wyrasta święte drzewo nadziei. A gdy przyjdzie czas, otworzą się bramy tych podziemi i nowe pokolenia ku przyszlości powiedziemy słonecznej. Zaszeleściły chorągwie, zachrzęściły zbroje, a królowie i rycerze, w podziemnej wawelskiej zebrani świetlicy, odrzekli uroczyście: - Co niech się stanie! Amen! Takie widzenie miał katedralny strażnik świątnicki, kiedy raz pełnił służbę na Wawelu. [Jan Kasprowicz w: Czytania polskie dla klasy pierwszej szkół średnich dr Maryan Reiter Lwów 1917] dziryt - krótka włócznia pawęż - tarcza drewniana, skórą powleczona
Skopiowałam to ze strony Muzeum Ślusarstwa w Marklowicach Górnych. :) Mam nadzieję, że pomogłam. :) :) :)
Świątniki
Wielka radość ogarnęła kraj cały, gdy się wieść rozeszła, że młodziutka Jadwiga, córka Ludwika, króla polskiego i węgierskiego, przybywa, by objąć po ojcu panowanie nad Polską. Radość ta była wielka dlatego, że od śmierci króla Kazimierza trwało przez lat czternaście jaby bezkrólewie; król Ludwik bowiem mieszkał na Węgrzech i nie dbał o Polskę.
Podróż Jadwigi była długa i przykra, bo nie istniały naówczas gościńce bite, jakie dziś mamy, a drogi rozmokły i wezbrały rzeki z powodu deszczów długotrwałych.
Jechała Jadwiga wzdłuż Popradu na Stary i Nowy Sącz, witana wszędzie z radością i czcią wielką.
Dotarłszy wreszcie do wgórz na południe od Krakowa, pierwszy raz z wioski, zwanej Górki, ujrzała w dali mury miasta, basztry zamkowe i wieże kościołów mnogich. Już kończyła się nużąca podróż, a Jadwiga miała zasiąść na tronie piastowskim w Krakowie.
Na pamiątkę, że z tej wsi po raz pierwszy zobaczyła Kraków, Jadwiga obdarzyła włościan miejscowych gruntami i powierzyła im pełnienie służby w kościele katedralnym na Wawelu.
Idą tedy co sześć tygodni czterej mieszkańcy tej wioski do Krakowa i obsługują katedrę na Wawelu, aż znowu inni czterej wyręczą ich w tej czynności. Tak dzieje się do dnia dzisiejszego.
Ludzi tych, pozostających na usługach świątyni, nazwano świątnikami, a następnie i wiosce dano nazwę Świątniki Górne.
[Seweryn Udziela w:Czytania polskie dla kalsy pierwszej szkół średnich dr Maryan Reiter Lwów 1917]
O figurze Matki Boskiej na świątnickim cmentarzu
Nocą 23 X 1889 roku spadła na miejscowość straszliwa klęska pożaru. Mimo całonocnej, walki z żywiołem spłonęło około 60 zabudowań, a dach nad głową straciło ponad 300 osób.
Z tym wydarzeniem związana jest jedna z miejscowych legend. Według tradycji mieszkańcy Światnik uciekając przed szalejącym żywiołem schroniła się na parafialnym cmentarzu. Gdy płomienie sięgały już bramy cmentarnej, zgromadzeni ludzie nie widząc już z nikąd ratunku zaczęli modlić się przy znajdującej się tutaj figurze Matki Boskiej prosząc o ocalenie. W tym momencie Najświętsza Panienka odwróciła głowę w stronę płonącej wsi, a z nieba lunął rzęsisty deszcz gasząc płomienie. Do dnia dzisiejszego figura Matki Boskiej stoi na miejscowym cmentarzu i otoczona jest szczególną czcią, a jej twarz pozostała odwrócona w stronę Światnik. Wiele lat po tym wydarzeniu okazało się, że przyczyną pożaru było podpalenie stodoły jednego z najbogatszych mieszkańców wsi Kotarby – Filamusa przez niejakiego Wilkosza. Podpalacz wyznał prawdę na łożu śmierci i kazał księdzu podać to z ambony do publicznej wiadomości.
Przetrwała w Świątnikach również tradycja corocznej pielgrzymki dziękczynnej do sanktuarium kalwaryjskiego za cudowne ocalenie wsi od zagłady pamiętnego 1889 roku.
[spisał Witold Szczygieł]
Gwozdyr i Kostyr
Jak głosi legenda, najstarsze dzielnice Świątnik Górnych - Gwoźnica i Kosterka, wywodzą się od założycieli Górek, wojów Gwozdyra i Kostyra.
W 1097 roku, po zabójstwie biskupa Stanisława król Bolesław Śmiały zmuszony został do ucieczki na Węgry. Kiedy w przebraniu wymknął się z Krakowa, ruszył starym gościńcem wojskowym w kierunku granicy. Towarzyszyli mu dwaj oddani rycerze - Gwozdyr i Kostyr.
Gdy dojechali do najwyższych wzgórz nad Krakowem zwanych Górkami, król nakazał, aby tu pozostali, oczekiwali jego powrotu i mieli na wszystko baczenie. Gwozdyr osiadł po północnej stronie wzgórza by widzieć Wawel z potężnymi murami i strzelistymi wieżami oraz ścielący się u jegi stóp Kraków.
Zaś na południowym zboczu góry zamieszkał Kostyr, który codziennie spoglądał na Tatry i wypatrywał swego króla nadciągającego z armią od Węgier.
Król do kraju jednak nigdy nie powrócił, a rycerze wierni swemu panu pozostali na wzgórzu, z którego ostatni raz widzieli władcę. Po latach zbudowali rozległe domostwa i założyli rodziny, a nie chcąc wracać na służbę pod innego pana zajęli się kowalstwem i ślusarstwem. Do dnia dzisiejszego potomkowie ich z tego się utrzymują, a nader cenią sobie wolność i swobodę.
[spisał Witold Szczygieł]
Dzwon pod Wydartą
Pod Wydartą (przysiółek świątnicki) stoi krzyż wśród lip rozłożystych a pod nim można zobaczyć dołek, gdzie się dzwon zapadł. Ten dzwon miał wisieć na dzwonnicy przy kościele w Mogilanach. Nie był jeszcze ochrzczony, a już nim dzwonili. Więc raz ruszył z obsady, uleciał w stronę Świątnik Górnych i tu zapadł się w ziemię pod krzyżem.
[spisane przez Seweryna Udzielę w: "Ziemia Podkrakowska" red. Robert Lisowski, Kraków 2006]
Karczma na jeziorze
Na granicy Rzeszotar (Zaglonki) i Świątnik jest miejsce zwane Podświątnicze: "Podświątnicze jest to miejsce podobne do wyschniętego stawu, porośnięte trawą. Miejsce to nazywają Jeziorem. O tem Jeziorze opowiadają, ze w dawnych czasach, gdzie to jezioro, była karczma. Każdej niedzieli grywała muzyka w tej karczmie, ludzie pijali, bijali się, czasem obrażali Pana Boga. Pan Bóg też dopuścił, że ta karczma zapadła się w ziemię, a miejsce, na którym stała, zalała woda. Strach zbierał każdego, kto tamtędy przechodził. Wojciech Sikora opowiadał: "Nieboszcyk Solnica, kiedy byli jesce chłopokiem, pośli ku Jeziorowi wcas rano na konicyne. Patrzą, a tu po Jeziorze jeździ pon w cerwony copce na siwym koniu. Tak się go przelękli, ze kiedy przyśli do domu, nie mogli wypowiedzieć ani słowa."
[Seweryn Udziela, "O zapadłych miastach, kościołach, dzwonach i karczmach, 1899r., w: "Ziemia Podkrakowska", red. Robert Lisowski, Kraków 2006]
Podanie o podziemiach wawelskich
Wiadomo nam wszystkim, jak chwalebne wrzało ingi życie na Wawelu, na zamku królewskim w Krakowie, i jakie wspaniałe legendy przylgnęły do tych murów. Wszakże tutaj bajeczny książę Krak olbrzymiego uśmiercił smoka i lud swój od strasznych wybawił spustoszeń; stąd córka jego Wanda, odrzucając rękę obcego przybysza, Rytygiera, a nie chcąc, iżby pomsta jego spadła na naszą ziemię, skoczyła do Wisły i w nurtach jej śmierć znalazła bohaterską. Wdzięczny naród, wyłowiwszy jej zwłoki, na płomiennym, według ówczesnego zwyczaju, spalił je stosie, popioły w urnie glinianej zamknął i pogrzebał, poczem wysoką, do dzisiejszego dnia widną, wzniósł jej mogiłę. Stąd mały wzrostem, lecz wielkim obdarzony duchem król Łokietek wyruszył pod dalekie Płowce, ażeby upokorzyć śmiertelnego wroga ojczyzny; tu siedział potężny a mądry Kazimierz, Piastowicz ostatni, który wznoszeniem zamków obronnych i grodów Polskę drewnianą przemienił w murowaną, budował szkoły, a przedewszystkiem słynną w późne wieki krakowską założył Akademię. Tutaj, w tych opuszczonych dzisiaj krużgankach przechadzała się smutna królowa Jadwiga, rozmyślając o dobru bratnich narodów i o ich połączeniu w jedno możne państwo.
Stąd jej mąż Jagiełó, umocniwszy się związkiem z Litwą i Rusią, prowadząc dalej dzieło Łokietkowe, pośpieszył na czele swych hufców pod Grunwald i butnemu wrogowi ostateczną zadał klęskę. Tu żałosnem echem odbiła się wiadomość o rycerskiej śmierci młodziutkiego Władysława, który ratując chrześcisjaństwo, zginął na polach warneńskich.
Tu Zygmunt Jagiellończyk hucznem przyjmował weselem małżonkę swą Bonę; tu, na tych dziedzińcach, prześlicznemi uwieńczonych arkadami, rycerskim zabwaiał harcem posłów cudzoziemskich, którzy przyejżdżali, aby imieniem swych władców czołobitne złożyć hołdy królewskiej jego potędze i królewskiemu jego rozumowi. Stąd bohaterski Stefan Batory prowadził zbrojne szyki na wschód, pod mury Pskowa, a Sobieski Jan pod Wiedeń.
Tutaj też, w podziemiach katedralnych, spoczywa zagasła ich chwała, w trumnach kamiennych czy spiżowych, a obok nich skrzynie ze zwłokami Kościuszki i księcia Józefa Poniatowskiego i krola poetów naszych, Mickiewicza, którzy po wielkich nieszczęściach ojczyzny imię nasze zachowali od zagłady, rozszerzyli po świecie, opromienili bohaterstwem i za dalekie przenieśli oceany.
Dziś zamek ten stoi pusty, choć go zaczynamy dźwigać z upadku.
Czy jednak opustoszał naprawdę? Czy ci wielcy, w proch rozsypani mężowie, zadnego po sobie nie zostawili śladu? Czy żadnej niema już w nich zbawczej siły?
Dawna, bardzo dawna opowiść mówi o tem inaczej. Ci królowie nie pomarli, jeno w wawelkich chowają się podziemiach i na chwilę czekają godną, aby w potężnym stanąć ordynku i naród biedny a skołatany, wybawić z nieszczęścia i niedoli.
Raz z północka - mówi ono podanie - jeden z chłopów ze Świątnik pod Krakowem, mających od wieków prawo strażowania przy katedrze wawelskiej, spostrzegł wielkie światło w krużgankach zamkowych. Myśląc, że jakaś zbrodnicza ręka podłożyła ogień, aby zatrzeć i te ślady dawnej świetności, pobiegł co tchu zobaczyć, co się dzieje. Nie był to jednak ogień, lecz światłość ogromna, która biła od postaci, przechadzającej się po pustych, królewskich komnatach. Chłop stanął, jak wryty. Chcial uciekać - napróżno! Moc jakaś nieziemska przykuła go, niby łańcuchami, do posadzki, skrępowała mu kroki, ubezwładniła wszystkie członki. Stał w miejscu, jak umarły; tylko oczy miały cudowną siłę widzenia. Rycerz zbrojny, jaśniejący, rycerz stary, z srebrną brodą, spływającą na srebrne łuski pancerza, pobrzękiwał ostrogami, głuche wywołując echo po zamczysku. Przechadzał się milcząc, z mieczem wzniesionym do góry, jakby chciał pokazać, ze bacznie strzeże chwały tego królewskiego grodziska. Lecz ilekroć zbliżył się ku jakiejś komnacie, drzwi otwierały się po cichu i od razu, jak gdyby różdżką tknięte czarodziejską.
Obszedłszy pokoje, ku świątnickiemu zwrócił się chłopinie i rzekł: "Pójdź za mną."
Chłop poszedł, bo inaczej nie mógł i za chwilę przekonał się, że w głebi ziemi, pod Wawelem, drugi znajduje się zamek. Takie same krużganki, takie same arkady i łuki, takie same izby, tylko bogate a strojne, z marmurowymi kominkami, z marmurowemi, wspaniale rzeźbionemi obramieniami drzwi i okien. Przy ścianach ławy i krzesła o wysokich oparciach i poręczach, wzorzystą obite materyą, stoły ogromne, świeczniki, kandelabry i pająki ze złota i krzyształu.
Weszli do wielkiej świetlicy. Chłop, który piśmienny był i książkę niejedną o dawnych dziejach przeczytał, poznał od razu, ze to sala tronowa. Na podniosłych stopniach, drogocennym przykrytych dywanem, wspaniałe w zlotej światłości błyszczało siedzisko; z pod sklepień zwieszały się setki chorągwi, sztandarów, proporców i proporczyków o barwach przeróżnych i przeróżnych znakach, łupy zwycięskie, w krwawych zapasach wojennych zdobyte na wrogu. Na ścianach pełno włóczni, dzirytów, mieczy, szabel, tarcz, pawęży, szyszaków, kolczug i przeróznej innej broni, innego mnóstwo rynsztunku. Wzdłuż ścian, wyłożonych róznobarwnemi płytami kamiennymi, stali zbrojni rycerze, młodzi giermkowie i w trudach bojowych osiwiali hetmani, na środku zaś sali, przy stole niebywałych rozmiarów, zasiadły postaci w królewskich, od klejnotów kapiących ornatach, w złotych koronach na glowach. Przed niemi, na stole, leżały berła i jabłka, oznaki władzy nad krajem.
Zanim jednak strażnik świątnicki miał czas przypatrzyć się wszystkiemu, a już owemu rycerzowi, który go do tej przyprowadził świetlicy, poważni wojewodowie zamienili szyszak na koronę, ciężki płaszcz złotolity zarzucili na ramiona, podali mu berło i jabłko i na stolec tronowy go powiedli. A on zasadłszy, rozpoczął:
- Słupy, które wbijałem po rzekach dalekich, spieniona zabrała woda, o kamienne rozbiła brzegi, a szczątki, martwe świadectwa mojej chwały, poniosła w przepastne głębie morza.
Na te słowa z głuchym szelestem poruszyły się chorągwie, sztandary i proporce; na ścianach tajemniczo zachrzęściły zbroje, a oni królowie w kapach koronacyjnych, siedzący przy stole z berłem i jabłkiem przed sobą, odpowiedzieli, jakby łkając;
- Biada! biada! biada!
A gdy się uciszyło, mocarz ów potężny mówił dalej:
- Miecze, którymi uderzano w bramy grodów nieprzyjacielskich, pordzewiały, pokruszyły się; śladu niema z ich ostrza. Na polach, pobrzmiewających niegdyś okrzykami tryumfu, zapadły się mogiły wojów starodawnych; rozorały je pługi i bronice, nie nasze!
Z głuchym szelestem poruszyły się chorągwie, sztandary i proporce; na ścianach tajemniczo zachrzęściły zbroice, a oni królowie w kapach koronacyjnych, siedzący przy stole z berłem i jabłkiem przed sobą, odpowiedzieli wrazx z wszystkiem rycerstwem, jakby łkając:
- Biada! biada! biada!
I nastała cisza, a on znowu w te odezwał się słowa:
- W zamkach i grodach, murowanych naszemi rękami, ucztują nie swoi; dawną sławę naszą depcą i podają w pohańbienie urągliwi nieprzyjaciele; po całej ziemi jęk tylko idzie, płacz i narzekanie.
I znowu poruszyły się chorągwie, sztandary i proporce; na ścianach tajemniczo zachrzęściły zbroice, a oni królowie w kapach koronacyjnych, siedzący przy stole z berłem i jabłkiem przed sobą, odpowiedzieli wraz z hetmanami i giermkami i wszystkiem rycerstwem trzykrotnem łkającem:
- Biada! biada! biada!
- Ale - mówił dalej król Chrobry, bo onto był, nie kto inny - z pośród okruchów zardzewiałych mieczy, z pośród zaoranych, trawą porosłych mogił i kurhanów, z pośród jęków, trwóg i narzekań wyrasta święte drzewo nadziei. A gdy przyjdzie czas, otworzą się bramy tych podziemi i nowe pokolenia ku przyszlości powiedziemy słonecznej.
Zaszeleściły chorągwie, zachrzęściły zbroje, a królowie i rycerze, w podziemnej wawelskiej zebrani świetlicy, odrzekli uroczyście:
- Co niech się stanie! Amen!
Takie widzenie miał katedralny strażnik świątnicki, kiedy raz pełnił służbę na Wawelu.
[Jan Kasprowicz w: Czytania polskie dla klasy pierwszej szkół średnich dr Maryan Reiter Lwów 1917]
dziryt - krótka włócznia
pawęż - tarcza drewniana, skórą powleczona
Skopiowałam to ze strony Muzeum Ślusarstwa w Marklowicach Górnych. :) Mam nadzieję, że pomogłam. :) :) :)