Legenda " O Gubińskich Karzełkach" - streszczenie .
Zadanie na jutro . Proszę .
elizabeth13
Legenda o gubińskich karzełkach. W dawnych czasach żyło ponoć społeczeństwo brodatych karzełków. Karzełki lubiły zaglądać do ludzkich siedzib i urządzać w nich zwykle w pobliżu pieca wesołe biesiady i tańce. Ludzie nie odmawiali skrzatom gościny, bo przynosiły szczęście...
Pewnego dnia karzełki zajrzały do zamku księcia Gniewosława, ku uciesze jego żony Mirosławy, która pod nieobecność małżonka, smutna i niespokojna, przy robótce skracała sobie czas oczekiwania.
A Książe Gniewosław nieraz długie tygodnie spędzał na wyprawach przeciwko wojskom margrafów.
Otóż pewnego wieczoru, gdy Mirosława jak zwykle siedziała w swej komnacie, uwagę jej zwrócił szmer dochodzący ze strony kominka. Odwróciwszy się spostrzegła małego człowieczka. Ten skłonił się grzecznie i poprosił, by pozwoliła na urządzenie karzełkom uczty. Księżna nie odmówiła i po chwili cała gromada rozsiadła się wokół kominka, zajadając przyniesione przysmaki i popijając wino. O północy całe towarzystwo opuściło komnatę. Pozostał tylko jeden karzełek, ów pierwszy, który przybył przed ucztą. Mały człowieczek przybył do Mirosławy i podał jej trzy przedmioty: pszenny kołacz, czarkę i pierścień.
- Strzeż tych skromnych podarków, księżno – powiedział cicho. – Dopóki będą w posiadaniu twego rodu, przysparzać mu będą chwały. Strzeż... – To mówiąc skłonił się i odszedł.
Mirosława obudziwszy się rano, pomyślała, że to wszystko było snem, lecz wkrótce ujrzała pozostawione na kominku prezenty. Nie zastanawiając się wiele, włożyła pierścień na palec, a podpłomyk i czarkę schowała w skarbcu mieszczącym się w kamiennej baszcie. Po wielu latach umierając przekazała pierścień i pozostałe dary najstarszemu synowi. I rzeczywiście ród Gniewosława był mężny i bogaty, zwycięski w bojach.
Lecz zdarzyło się kiedyś, że jeden z potomków księcia przywiózł sobie żonę z obcego kraju. Nie podobał się jej pierścień starej roboty. Nosiła go tylko przy mężu, bojąc się jego gniewu. Ledwo zaś mężowscy woje wyruszyli na wyprawę, zdejmowała go z palca. Na próżno starzy słudzy przestrzegali panią, by go nie zgubiła. Pani nie zważała na ich słowa. Może pod wpływem rudobrodego mnicha, który przyjechała z nią i wyśmiewał wszystkie stare zwyczaje.
Książe na wieść o tym wszystkim chciał porozmawiać z żoną, ale że często jak jego przodkowie, przebywał na wyprawach wojennych, nie miał odwagi zachmurzać wymówkami chwil spotkania z małżonką. Aż pewnego dnia przybył do zamku zdyszany goniec przynosząc wieść o klęsce, jaką ponieśli słowiańscy woje. Sam książę ciężko ranny powraca do zamku... Usłyszawszy to księżna przypomniała sobie o pierścieniu, który zdjęła z palca, skoro tylko mąż wyjechał. Szukała wszędzie, szukali słudzy, ale pierścienia nie znaleziono. Wszyscy przeczuwali nieszczęście. Wtem nad zamkiem pojawiła się czarna chmura i grom wstrząsnął powietrzem. Z kamiennej baszty, gdzie przed laty Mirosława zamknęła dary karzełków, pozostały gruzy.
Odtąd nieszczęścia zaczęły sypać się na znakomity niegdyś ród. Zgrzybiały, zniechęcony do życia książę uznał się lennikiem cesarza...
W dawnych czasach żyło ponoć społeczeństwo brodatych karzełków. Karzełki lubiły zaglądać do ludzkich siedzib i urządzać w nich zwykle w pobliżu pieca wesołe biesiady i tańce. Ludzie nie odmawiali skrzatom gościny, bo przynosiły szczęście...
Pewnego dnia karzełki zajrzały do zamku księcia Gniewosława, ku uciesze jego żony Mirosławy, która pod nieobecność małżonka, smutna i niespokojna, przy robótce skracała sobie czas oczekiwania.
A Książe Gniewosław nieraz długie tygodnie spędzał na wyprawach przeciwko wojskom margrafów.
Otóż pewnego wieczoru, gdy Mirosława jak zwykle siedziała w swej komnacie, uwagę jej zwrócił szmer dochodzący ze strony kominka. Odwróciwszy się spostrzegła małego człowieczka. Ten skłonił się grzecznie i poprosił, by pozwoliła na urządzenie karzełkom uczty. Księżna nie odmówiła i po chwili cała gromada rozsiadła się wokół kominka, zajadając przyniesione przysmaki i popijając wino. O północy całe towarzystwo opuściło komnatę. Pozostał tylko jeden karzełek, ów pierwszy, który przybył przed ucztą. Mały człowieczek przybył do Mirosławy i podał jej trzy przedmioty: pszenny kołacz, czarkę i pierścień.
- Strzeż tych skromnych podarków, księżno – powiedział cicho. – Dopóki będą w posiadaniu twego rodu, przysparzać mu będą chwały. Strzeż... – To mówiąc skłonił się i odszedł.
Mirosława obudziwszy się rano, pomyślała, że to wszystko było snem, lecz wkrótce ujrzała pozostawione na kominku prezenty. Nie zastanawiając się wiele, włożyła pierścień na palec, a podpłomyk i czarkę schowała w skarbcu mieszczącym się w kamiennej baszcie. Po wielu latach umierając przekazała pierścień i pozostałe dary najstarszemu synowi. I rzeczywiście ród Gniewosława był mężny i bogaty, zwycięski w bojach.
Lecz zdarzyło się kiedyś, że jeden z potomków księcia przywiózł sobie żonę z obcego kraju. Nie podobał się jej pierścień starej roboty. Nosiła go tylko przy mężu, bojąc się jego gniewu. Ledwo zaś mężowscy woje wyruszyli na wyprawę, zdejmowała go z palca. Na próżno starzy słudzy przestrzegali panią, by go nie zgubiła. Pani nie zważała na ich słowa. Może pod wpływem rudobrodego mnicha, który przyjechała z nią i wyśmiewał wszystkie stare zwyczaje.
Książe na wieść o tym wszystkim chciał porozmawiać z żoną, ale że często jak jego przodkowie, przebywał na wyprawach wojennych, nie miał odwagi zachmurzać wymówkami chwil spotkania z małżonką. Aż pewnego dnia przybył do zamku zdyszany goniec przynosząc wieść o klęsce, jaką ponieśli słowiańscy woje. Sam książę ciężko ranny powraca do zamku... Usłyszawszy to księżna przypomniała sobie o pierścieniu, który zdjęła z palca, skoro tylko mąż wyjechał. Szukała wszędzie, szukali słudzy, ale pierścienia nie znaleziono. Wszyscy przeczuwali nieszczęście. Wtem nad zamkiem pojawiła się czarna chmura i grom wstrząsnął powietrzem. Z kamiennej baszty, gdzie przed laty Mirosława zamknęła dary karzełków, pozostały gruzy.
Odtąd nieszczęścia zaczęły sypać się na znakomity niegdyś ród. Zgrzybiały, zniechęcony do życia książę uznał się lennikiem cesarza...
krócej się nie da:)