Profesor W. Sadurski, słusznie piętnując chamstwo, niestety, nie zauważa słonia w menażerii, tzn. tego, iż – gdzie jak gdzie, ale po rewolucji kulturalnej '89 – mnóstwo chamów jest w środowisku naukowym i artystycznym. Oczywiście, niekoniecznie należy to brać za złą monetę, wszak żyjemy w czasach zrównywania szans, egalitaryzmu, braterstwa, a przede wszystkim walki z wykluczeniem - dlaczego więc chamów należałoby wykluczać z dostępu do pewnych zawodów i do debaty publicznej? To jednak, że do chamów zaliczył dr. M. Migalskiego wydaje mi się nieuzasadnione, nawet, jeśli miał jakieś (kwalifikujące się jako) chamskie wybryki. Problem chamów i chamstwa należy widzieć bowiem w odpowiedniej, historycznej i materialistyczno-dialektycznej perspektywie.Drogę do cywilizacyjnego awansu chamów przetarła oczywiście „wielka rewolucja październikowa” i – co tu dużo gadać ale – wielu inteligentów taki skok kulturowy mas ludowych poparło piórem, talentem, poświęceniem (niektórzy podobno ze strachu, ale inni już z prawdziwego uwielbienia). Powiada się, że ten awans chamów przyniósł takie – poza ludobójstwem - owoce, jak totalne niszczenie dóbr kultury (zabytków, bibliotek, obrazów etc.), zamianę uniwersytetów w kuźnie matolstwa i takie obrazki, jak choćby ten zamieszczony w „Czarnej księdze komunizmu”, gdzie rozebrany do naga oficer polskiego wojska nabijany jest na pal przez bolszewickich chamów (zdjęcie między s. 288-289). Ci ostatni zresztą, poszukując „burżujów” i „kontrrewolucyjnego elementu”, kierowali się nierzadko całkiem precyzyjnym kryterium: patrzyli na ręce. Wiadome, ręce robociarskie to nie to, co ręce gryzipiórka czy innego darmozjada, siedzącego w książkach, zamiast wykuwać żelazo w fabrykach socjalizmu czy wydobywać węgiel, by ogrzać budynki politbiura, gdzie rodzi się świetlana przyszłość. Chamy umieli więc odróżniać nie-chamów.Czas, jak wiemy, biegł dalej i z czasem właśnie rewolucja chamów doprowadziła, że chamy pozasiadały na katedrach uniwersyteckich, na stanowiskach „redaktorów naczelnych” rozmaitych „pism kulturalnych”, w kancelariach prawnych, w gabinetach lekarskich, a przede wszystkim na szczytach władzy – gdzie tylko się dało, tam dla chama się miejsce znajdowało, no bo nie po to chamska rewolucja była, by cham siedział za salonowymi murami. Z czasem nie były potrzebne „punkty za pochodzenie”, bo chamów przybywało i przybywało, i zaczęli wypierać „burżuazję”. Doszło zatem do odwrócenia proporcji, czyli – nawiązując do spostrzeżeń Sadurskiego – więcej było Edziów niż nie-Edziów. A Edzio więcej niż nie-Edzio miał do powiedzenia. Jeśli zaś jakiś nie-Edzio się jeszcze uchował tu i tam, to „rewolucja marcowa '68” z wysypem „docentów” stanowiła kolejny „wielki skok”. Może nie tak wielki, jak w Chinach, ale na pewno spory, jeśli chodzi o intelektualne jego owoce. Potem nic wielkiego się nie działo, aż do czasów epokowej militaryzacji życia, czyli powrotu do komunizmu wojennego w Polsce dzięki carowi Jaruzelowi I (grudzień '81) – chamy po raz kolejny dokonywały weryfikacji środowisk i już nie „patrzyły na ręce”, tylko mierzyły stopień ideowego zaangażowania rozmaitych osób w budowę społeczeństwa bezklasowego. Kogo więc wcześniejsze chamskie czystki nie wymiotły, został wymieciony wtedy. Jedni więc, jak wspomniałem wyżej, powiadają, że rewolucja chamów przyniosła katastrofalne rezultaty, ale przecież są też drudzy, co głoszą, iż rewolucja chamów przyniosła Nową Kulturę i nowe obyczaje. I chwalą sobie.Historia chamów komplikuje się nieco w okresie budowania ustroju postkomunistycznego, który – przynajmniej z definicji – miał zapewnić akces społeczny ludziom wykluczonym przez chamów w poprzedniej epoce, a tak naprawdę zapewnił jeszcze większy dobrobyt właśnie chamom, którzy ze swym dobrobytem zaczęli się nawet ostentacyjnie obno. Było to (i jest nadal) zjawisko ciekawe, ponieważ o ile wcześniej chamy woleli chować się za sklepami z żółtymi firankami, w „daczach” czy strzeżonych sowieckich kurortach, o tyle po rewolucji kulturalnej '89 chamy zaczęły się afiszować ze swoimi luksusami, wychodząc zapewne z założenia, iż teraz „gniew ludu” (w przeciwieństwie do czasów „demokracji socjalistycznej”) już im nie grozi. Ani odwet. Ta historia komplikuje się też z tego powodu, że doszło do zbiorowego awansu nowych chamów. (Proponuję zresztą Sadurskiemu taką wycieczkę po polskich uczelniach i bankiecikach kulturalnych (bo może we Florencji tego dobrze nie słychać), by się wsłuchał, jakim językiem rozmawiają ze sobą studenci, jakim mówią akademicy, a jakim artyści i „ludzie kultury”. Niekoniecznie po paru głębszych. Myślę, że zdziwiłby się, jak wielu Edziów jest wokoło). Druga dotyczyła chamstwa patriotyzmu.Trzecia, nie mniej ciekawa od poprzednich, dotyczyła chamstwa blogerów. „Pocałujcie mnie w dupę... - tak powinien zaczynać się list do Was, gdybym się chciał trzymać Waszej konwencji.”- że zacytuję klasyka polskiej epistolografii Roberta K.No i jest problem. Przyznaję rację Sadurskiemu, jest problem. Co z tym powszechnym chamstwem zrobić? No bo kazać się chamom całować w d..., nie wypada. Przynajmniej szlachcicowi.
Wykształcony cham jest groźniejszy. Wykształcony cham często ma władzę: szef firmy, poseł, policjant lub (co nie daj Bóg!) lekarz. Mało tego, myślę, ze wykształcony cham wie, ze jest chamem.
Profesor W. Sadurski, słusznie piętnując chamstwo, niestety, nie zauważa słonia w menażerii, tzn. tego, iż – gdzie jak gdzie, ale po rewolucji kulturalnej '89 – mnóstwo chamów jest w środowisku naukowym i artystycznym. Oczywiście, niekoniecznie należy to brać za złą monetę, wszak żyjemy w czasach zrównywania szans, egalitaryzmu, braterstwa, a przede wszystkim walki z wykluczeniem - dlaczego więc chamów należałoby wykluczać z dostępu do pewnych zawodów i do debaty publicznej? To jednak, że do chamów zaliczył dr. M. Migalskiego wydaje mi się nieuzasadnione, nawet, jeśli miał jakieś (kwalifikujące się jako) chamskie wybryki. Problem chamów i chamstwa należy widzieć bowiem w odpowiedniej, historycznej i materialistyczno-dialektycznej perspektywie.Drogę do cywilizacyjnego awansu chamów przetarła oczywiście „wielka rewolucja październikowa” i – co tu dużo gadać ale – wielu inteligentów taki skok kulturowy mas ludowych poparło piórem, talentem, poświęceniem (niektórzy podobno ze strachu, ale inni już z prawdziwego uwielbienia). Powiada się, że ten awans chamów przyniósł takie – poza ludobójstwem - owoce, jak totalne niszczenie dóbr kultury (zabytków, bibliotek, obrazów etc.), zamianę uniwersytetów w kuźnie matolstwa i takie obrazki, jak choćby ten zamieszczony w „Czarnej księdze komunizmu”, gdzie rozebrany do naga oficer polskiego wojska nabijany jest na pal przez bolszewickich chamów (zdjęcie między s. 288-289). Ci ostatni zresztą, poszukując „burżujów” i „kontrrewolucyjnego elementu”, kierowali się nierzadko całkiem precyzyjnym kryterium: patrzyli na ręce. Wiadome, ręce robociarskie to nie to, co ręce gryzipiórka czy innego darmozjada, siedzącego w książkach, zamiast wykuwać żelazo w fabrykach socjalizmu czy wydobywać węgiel, by ogrzać budynki politbiura, gdzie rodzi się świetlana przyszłość. Chamy umieli więc odróżniać nie-chamów.Czas, jak wiemy, biegł dalej i z czasem właśnie rewolucja chamów doprowadziła, że chamy pozasiadały na katedrach uniwersyteckich, na stanowiskach „redaktorów naczelnych” rozmaitych „pism kulturalnych”, w kancelariach prawnych, w gabinetach lekarskich, a przede wszystkim na szczytach władzy – gdzie tylko się dało, tam dla chama się miejsce znajdowało, no bo nie po to chamska rewolucja była, by cham siedział za salonowymi murami. Z czasem nie były potrzebne „punkty za pochodzenie”, bo chamów przybywało i przybywało, i zaczęli wypierać „burżuazję”. Doszło zatem do odwrócenia proporcji, czyli – nawiązując do spostrzeżeń Sadurskiego – więcej było Edziów niż nie-Edziów. A Edzio więcej niż nie-Edzio miał do powiedzenia. Jeśli zaś jakiś nie-Edzio się jeszcze uchował tu i tam, to „rewolucja marcowa '68” z wysypem „docentów” stanowiła kolejny „wielki skok”. Może nie tak wielki, jak w Chinach, ale na pewno spory, jeśli chodzi o intelektualne jego owoce. Potem nic wielkiego się nie działo, aż do czasów epokowej militaryzacji życia, czyli powrotu do komunizmu wojennego w Polsce dzięki carowi Jaruzelowi I (grudzień '81) – chamy po raz kolejny dokonywały weryfikacji środowisk i już nie „patrzyły na ręce”, tylko mierzyły stopień ideowego zaangażowania rozmaitych osób w budowę społeczeństwa bezklasowego. Kogo więc wcześniejsze chamskie czystki nie wymiotły, został wymieciony wtedy. Jedni więc, jak wspomniałem wyżej, powiadają, że rewolucja chamów przyniosła katastrofalne rezultaty, ale przecież są też drudzy, co głoszą, iż rewolucja chamów przyniosła Nową Kulturę i nowe obyczaje. I chwalą sobie.Historia chamów komplikuje się nieco w okresie budowania ustroju postkomunistycznego, który – przynajmniej z definicji – miał zapewnić akces społeczny ludziom wykluczonym przez chamów w poprzedniej epoce, a tak naprawdę zapewnił jeszcze większy dobrobyt właśnie chamom, którzy ze swym dobrobytem zaczęli się nawet ostentacyjnie obno. Było to (i jest nadal) zjawisko ciekawe, ponieważ o ile wcześniej chamy woleli chować się za sklepami z żółtymi firankami, w „daczach” czy strzeżonych sowieckich kurortach, o tyle po rewolucji kulturalnej '89 chamy zaczęły się afiszować ze swoimi luksusami, wychodząc zapewne z założenia, iż teraz „gniew ludu” (w przeciwieństwie do czasów „demokracji socjalistycznej”) już im nie grozi. Ani odwet. Ta historia komplikuje się też z tego powodu, że doszło do zbiorowego awansu nowych chamów. (Proponuję zresztą Sadurskiemu taką wycieczkę po polskich uczelniach i bankiecikach kulturalnych (bo może we Florencji tego dobrze nie słychać), by się wsłuchał, jakim językiem rozmawiają ze sobą studenci, jakim mówią akademicy, a jakim artyści i „ludzie kultury”. Niekoniecznie po paru głębszych. Myślę, że zdziwiłby się, jak wielu Edziów jest wokoło). Druga dotyczyła chamstwa patriotyzmu.Trzecia, nie mniej ciekawa od poprzednich, dotyczyła chamstwa blogerów. „Pocałujcie mnie w dupę... - tak powinien zaczynać się list do Was, gdybym się chciał trzymać Waszej konwencji.”- że zacytuję klasyka polskiej epistolografii Roberta K.No i jest problem. Przyznaję rację Sadurskiemu, jest problem. Co z tym powszechnym chamstwem zrobić? No bo kazać się chamom całować w d..., nie wypada. Przynajmniej szlachcicowi.
Wykształcony cham jest groźniejszy.
Wykształcony cham często ma władzę: szef firmy, poseł, policjant lub (co nie daj Bóg!) lekarz.
Mało tego, myślę, ze wykształcony cham wie, ze jest chamem.