Tasman12
To absolutnie niesamowite, że nie nudzą nas historie o wampirach. Kiedy zdawać by się mogło, że widzieliśmy w kinie już wszystkie możliwe wariacje na ich temat, ukazuje się taki film, jak "Zmierzch".
Od razu uprzedzę, że klasyfikowanie dzieła jako horroru jest kosmiczną nadinterpretacją. Mamy bowiem do czynienia z klasycznym romansem osadzonym w realiach niewielkiego amerykańskiego miasteczka w deszczowym stanie Waszyngton, a dokładniej w lokalnej szkole. Bohaterowie filmu to bowiem nastolatki. Sama opowieść (adaptacja bestsellera Stephanie Meyer) nie jest nadzwyczajna. Trochę z "Romea i Julii", nieco z "Niebezpiecznych związków" (choć bez tak wyrafinowanych intryg). Ona jest piękna (a gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości ma na imię Belle), mniej dziecinna niż jej koleżanki, blada, smutna i tajemnicza. On to Edward Cullen - epatujący magnetyzmem zdystansowany przystojniak o zmieniających się kolorach tęczówki. Między dwojgiem nastolatków rodzi się płomienne uczucie, podsycane czynnikiem zagrożenia - chłopak nie wie, jak bardzo będzie pożądał swej oblubienicy, czy zew krwi nie zagłuszy głosu serca. A kiedy wszystko zaczyna układać się bajkowo, idyllę przerywają "złe" wampiry z innego klanu.
Co w "Zmierzchu" jest oryginalnego? Wampiry z rodziny Cullenów są - jak mówią oni sami - "wegetarianami", co oznacza, że żywią się wyłącznie krwią zwierząt. Nie groźne im światło słoneczne, choć unikają go z uwagi na niezwykłe walory ich skóry. W wolnych chwilach, gdy nie chodzą np. do szkoły, bądź nie pracują w szpitalu - i przy odpowiednich warunkach atmosferycznych - grają w baseball. Brak też wszelakich już mocno wyeksploatowanych "draculowych" atrybutów jak trumien, wody święconej, mrocznych zamków. Mamy za to znakomicie budowany klimat i przepiękne zdjęcia w malowniczych sceneriach.
Od razu uprzedzę, że klasyfikowanie dzieła jako horroru jest kosmiczną nadinterpretacją. Mamy bowiem do czynienia z klasycznym romansem osadzonym w realiach niewielkiego amerykańskiego miasteczka w deszczowym stanie Waszyngton, a dokładniej w lokalnej szkole. Bohaterowie filmu to bowiem nastolatki. Sama opowieść (adaptacja bestsellera Stephanie Meyer) nie jest nadzwyczajna. Trochę z "Romea i Julii", nieco z "Niebezpiecznych związków" (choć bez tak wyrafinowanych intryg). Ona jest piękna (a gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości ma na imię Belle), mniej dziecinna niż jej koleżanki, blada, smutna i tajemnicza. On to Edward Cullen - epatujący magnetyzmem zdystansowany przystojniak o zmieniających się kolorach tęczówki. Między dwojgiem nastolatków rodzi się płomienne uczucie, podsycane czynnikiem zagrożenia - chłopak nie wie, jak bardzo będzie pożądał swej oblubienicy, czy zew krwi nie zagłuszy głosu serca. A kiedy wszystko zaczyna układać się bajkowo, idyllę przerywają "złe" wampiry z innego klanu.
Co w "Zmierzchu" jest oryginalnego? Wampiry z rodziny Cullenów są - jak mówią oni sami - "wegetarianami", co oznacza, że żywią się wyłącznie krwią zwierząt. Nie groźne im światło słoneczne, choć unikają go z uwagi na niezwykłe walory ich skóry. W wolnych chwilach, gdy nie chodzą np. do szkoły, bądź nie pracują w szpitalu - i przy odpowiednich warunkach atmosferycznych - grają w baseball. Brak też wszelakich już mocno wyeksploatowanych "draculowych" atrybutów jak trumien, wody święconej, mrocznych zamków. Mamy za to znakomicie budowany klimat i przepiękne zdjęcia w malowniczych sceneriach.
Nie jestem pewien czy o to chodziło