Korzystając z informacji przesłanych w załączniku, zastanów się i zaplanuj co zrobiłbyś z oszczędnościami w kwocie 50 000 zł. Uzasadnij swoją decyzję. Pamiętaj o określeniu jakie kryteria wyboru formy inwestowania są dla Ciebie najistotniejsze (płynność, stopa zwrotu, bezpieczeństwo, ryzyko).
Oszczędności w kwocie 50 000 zł przeznaczyłbym na zbudowanie zdywersyfikowanego portfela zawierającego kilka wyżej wymienionych klas aktywów. Moim celem byłoby wygenerowanie średniorocznej stopy zwrotu na poziomie 10-15% przy maksymalnym zakładanym obsunięciu kapitału o 30%.
1. Inwestycje rzeczowe
Część kapitału ulokowałbym w inwestycjach rzeczowych, a konkretnie w metalach szlachetnych. Większość w złocie, które historycznie zyskiwało ok. 11% w sytuacji, gdzie stopy procentowe utrzymywane są poniżej inflacji (a z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie). Część ulokowałbym też pewnie w srebrze, które jest niedowartościowane względem złota i ma moim zdaniem w bardzo długim terminie wyższy potencjał do wzrostu, jednak nie wiadomo kiedy on nastąpi i musiałbym zapewne uzbroić się w duże pokłady cierpliwości. O tą część portfela ze wszystkich jestem najbardziej spokojny, a w szczególności o złoto, gdzie spadek ceny o 20% to już jest dużo, czego nie da się powiedzieć o akcjach. Płynność złota jest dość wysoka, w przypadku srebra jest niższa, lecz wciąż można uzyskać przyzwoitą cenę sprzedając osobom fizycznym na portalach ogłoszeniowych.
2.Akcjeznajtańszychrynków
Część kapitału ulokowałbym również w najniżej wycenionych akcjach w relacji do zysków firmy oraz jej majątku. Sporo takich perełek znajduje się m.in. w krajach Emerging Markets, gdzie ze względu na cykle migracji kapitału, inwestuje niewiele osób, a więc wyceny są bardziej atrakcyjne. Trzymając całymi latami tanie akcje uzyskiwałbym nie tylko sutą dywidendę na poziomie nawet 8-10%, ale mógłbym też liczyć na wzrost kursu akcji w długim terminie i mniej dotkliwe spadki w trakcie krachu (który tak czy siak wykorzystałbym do dokupienia przecenionych aktyw). Całość sprzedałbym prawdopodobnie pod koniec cyklu, kiedy akcje byłyby już drogie, a ładujący się w nie uliczni inwestorzy bez elementarnej wiedzy pompowaliby cenę bezmyślnie wierząc w kontynuację trendu. Jeśli chodzi o ryzyko, to oczywiście... jeśli chciałbym spieniężyć akcje po spadkach, to straciłbym na tym. Tylko po co? Jeżeli kupuję dobre aktywo, które z samych dywidend zwraca się po kilkunastu latach, to po co miałbym się go pozbywać? Zresztą w długim terminie rynek dostrzeże okazję i prawdopodobnie po latach cena będzie jednak wyżej niż w momencie zakupu. Jeżeli nie dałbym się ponieść emocjom (a mam kilka sposobów na to by sobie z nimi poradzić), to myślę, że wyszedłbym na inwestycji na przestrzeni lat raczej dobrze.
3.REIT-y,czylifunduszenieruchomościkomercyjnych
Część kapitału ulokowałbym w REIT-ach, czyli notowanych na giełdzie niskokosztowych funduszach nieruchomości komercyjnych z Azji. Fundusz taki zajmuje się więc budowaniem nowych szpitali, centrów handlowych, czy biurowców, a potem je wynajmuje. Większość zysku z najmu trafia do posiadacza jednostek w postaci dywidendy. Jeśli chodzi o inwestowanie w REIT-y, to widzę tu kilka zalet w porównaniu do tradycyjnego kupna mieszkań na wynajem. Po pierwsze: ze względu na wysoką barierę wejścia (ostatecznie nie każdego stać na zakup nowego wieżowca), całe przedsiębiorstwo jest dużo bardziej rentowne od zwykłego wynajmu przez typowego Kowalskiego (REIT-y zwykle wypłacają dywidendę, która w relacji do ceny wynosi ok. 8%). Kolejna zaleta to brak konieczności poświęcania czasu na doglądanie najemców i dokonywanie remontów. Oprócz tego, znacznie wyższa jest tu też płynność. Żeby jednak nie było tak kolorowo, REIT-y jako instrumenty notowane na giełdzie w trakcie paniki mogą potanieć jedynie nieznacznie mniej niż akcje, jednak ja jestem na taki scenariusz przygotowany.
Ja tego aktywa nie lubię, gdyż uważam, że w długim terminie jest ono gwarantem straty w ujęciu realnym. Przy tak niskich stopach procentowych, odsetki wypłacane od obligacji USA nie są w stanie nawet pokryć strat wynikających z inflacji. Ja jednak wiem, że w sytuacji takiej jak dziś, gdy w krajach rozwiniętych, a w szczególności na Wall Street mamy horrendalne wyceny akcji, warto mieć chociaż trochę gotówki, by w razie ewentualnych spadków móc obkupić się w tanie aktywa i siedzieć w nich kolejne lata. Wysoka płynność i relatywnie niska zmienność, pozwalają na sprzedaż obligacji i odważne akumulowanie nisko wycenionych aktyw w trakcie głębokiej paniki. Oprócz tego, jedną z walut, która najsilniej zyskuje w otoczeniu zawirowań na rynkach finansowych jest właśnie dolar amerykański.
Oszczędności w kwocie 50 000 zł przeznaczyłbym na zbudowanie zdywersyfikowanego portfela zawierającego kilka wyżej wymienionych klas aktywów. Moim celem byłoby wygenerowanie średniorocznej stopy zwrotu na poziomie 10-15% przy maksymalnym zakładanym obsunięciu kapitału o 30%.
1. Inwestycje rzeczowe
Część kapitału ulokowałbym w inwestycjach rzeczowych, a konkretnie w metalach szlachetnych. Większość w złocie, które historycznie zyskiwało ok. 11% w sytuacji, gdzie stopy procentowe utrzymywane są poniżej inflacji (a z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie). Część ulokowałbym też pewnie w srebrze, które jest niedowartościowane względem złota i ma moim zdaniem w bardzo długim terminie wyższy potencjał do wzrostu, jednak nie wiadomo kiedy on nastąpi i musiałbym zapewne uzbroić się w duże pokłady cierpliwości. O tą część portfela ze wszystkich jestem najbardziej spokojny, a w szczególności o złoto, gdzie spadek ceny o 20% to już jest dużo, czego nie da się powiedzieć o akcjach. Płynność złota jest dość wysoka, w przypadku srebra jest niższa, lecz wciąż można uzyskać przyzwoitą cenę sprzedając osobom fizycznym na portalach ogłoszeniowych.
2. Akcje z najtańszych rynków
Część kapitału ulokowałbym również w najniżej wycenionych akcjach w relacji do zysków firmy oraz jej majątku. Sporo takich perełek znajduje się m.in. w krajach Emerging Markets, gdzie ze względu na cykle migracji kapitału, inwestuje niewiele osób, a więc wyceny są bardziej atrakcyjne. Trzymając całymi latami tanie akcje uzyskiwałbym nie tylko sutą dywidendę na poziomie nawet 8-10%, ale mógłbym też liczyć na wzrost kursu akcji w długim terminie i mniej dotkliwe spadki w trakcie krachu (który tak czy siak wykorzystałbym do dokupienia przecenionych aktyw). Całość sprzedałbym prawdopodobnie pod koniec cyklu, kiedy akcje byłyby już drogie, a ładujący się w nie uliczni inwestorzy bez elementarnej wiedzy pompowaliby cenę bezmyślnie wierząc w kontynuację trendu. Jeśli chodzi o ryzyko, to oczywiście... jeśli chciałbym spieniężyć akcje po spadkach, to straciłbym na tym. Tylko po co? Jeżeli kupuję dobre aktywo, które z samych dywidend zwraca się po kilkunastu latach, to po co miałbym się go pozbywać? Zresztą w długim terminie rynek dostrzeże okazję i prawdopodobnie po latach cena będzie jednak wyżej niż w momencie zakupu. Jeżeli nie dałbym się ponieść emocjom (a mam kilka sposobów na to by sobie z nimi poradzić), to myślę, że wyszedłbym na inwestycji na przestrzeni lat raczej dobrze.
3. REIT-y, czyli fundusze nieruchomości komercyjnych
Część kapitału ulokowałbym w REIT-ach, czyli notowanych na giełdzie niskokosztowych funduszach nieruchomości komercyjnych z Azji. Fundusz taki zajmuje się więc budowaniem nowych szpitali, centrów handlowych, czy biurowców, a potem je wynajmuje. Większość zysku z najmu trafia do posiadacza jednostek w postaci dywidendy. Jeśli chodzi o inwestowanie w REIT-y, to widzę tu kilka zalet w porównaniu do tradycyjnego kupna mieszkań na wynajem. Po pierwsze: ze względu na wysoką barierę wejścia (ostatecznie nie każdego stać na zakup nowego wieżowca), całe przedsiębiorstwo jest dużo bardziej rentowne od zwykłego wynajmu przez typowego Kowalskiego (REIT-y zwykle wypłacają dywidendę, która w relacji do ceny wynosi ok. 8%). Kolejna zaleta to brak konieczności poświęcania czasu na doglądanie najemców i dokonywanie remontów. Oprócz tego, znacznie wyższa jest tu też płynność. Żeby jednak nie było tak kolorowo, REIT-y jako instrumenty notowane na giełdzie w trakcie paniki mogą potanieć jedynie nieznacznie mniej niż akcje, jednak ja jestem na taki scenariusz przygotowany.
4. Obligacje Amerykańskie o długim terminie zapadalności (TLT.US)
Ja tego aktywa nie lubię, gdyż uważam, że w długim terminie jest ono gwarantem straty w ujęciu realnym. Przy tak niskich stopach procentowych, odsetki wypłacane od obligacji USA nie są w stanie nawet pokryć strat wynikających z inflacji. Ja jednak wiem, że w sytuacji takiej jak dziś, gdy w krajach rozwiniętych, a w szczególności na Wall Street mamy horrendalne wyceny akcji, warto mieć chociaż trochę gotówki, by w razie ewentualnych spadków móc obkupić się w tanie aktywa i siedzieć w nich kolejne lata. Wysoka płynność i relatywnie niska zmienność, pozwalają na sprzedaż obligacji i odważne akumulowanie nisko wycenionych aktyw w trakcie głębokiej paniki. Oprócz tego, jedną z walut, która najsilniej zyskuje w otoczeniu zawirowań na rynkach finansowych jest właśnie dolar amerykański.