Z biegiem wieków rzeka San oplatająca górę Horodyszcze, wymyła ze swych brzegów dzwon. Odnalazła go młoda dziewica, o sercu czystym i niewinnym, piorąca bieliznę w rzece. Ze zdziwienia przetarła oczy, bo uwierzyć nie mogła, ale dotknęła dzownu nieśmiało palcem, i on nie zniknął. Pobiegła szybko do swojej osady, leżącej pomiędzy dwoma brodami rzeki, powiadomiła ludzi. Nie chcąc uwierzyć opowieści, mieszkańcy wsi nazwanej później Międzybrodziem, poszli nad brzeg, papatrzeć na dzwon.
Zobaczyli go ludzie, zaczęli dziwić się, skąd pochodzi. A był lśniący, niczym nowy. Tylko starzy Bies-Czadnicy, pamiętający opowiadaną im niegdyś przez dziadków przy ogniskach i paleniskach przypowieść o zapadniętej cerkwi, zaczęli kojarzyć dzwon z tą historią. Najsilniejsi chłopi go złapali i idąc powolutku, bo ciężar nieśli ogromy, przenieśli dzwon na sam środek osady. Tam, gdzie miała powstać ich nowa świątynia. I zostawili go na noc.
Jakież było ich zdziwienie, gdy rankiem dzwonu nie było. Za ciężki był, by ktoś go ukradł, więc gdzie się podział? Rozbiegli się ludzie, zaczęli szukać. Chłopcy go znaleźli nad brzegiem rzeki, przy urwisku. Znowu najsilniejsi przenieśli go do wsi. Tam pozostawili. Ale w nocy dzwon niesiony magiczną siłą, cichuteńko pobrzękując, znowu przeniósł się nad rzeczne urwisko, nad przełomem Sanu. Rankiem mieszkańcy go stamtąd zabrali do osady, ale on w nocy znowu powrócił na upatrzone miejsce. Tak 3 razy się przenosił i 3 razy wracano z nim do centrum Międzybrodzia.
Wreszcie najstarsi ludzie postanowili, że świątynie trzeba budować tam, gdzie chce dzwon. Najpierw postawiono dzwonnice, zawieszono na nim ciężkiego wędrowca. Na niej przetrwał noc, nigdzie się nie przenosząc. Potem kolejną, i kolejną, mijały dni, tygodnie, a dzwon wisiał w swoim miejscu.
Postawiono cerkiew. Dzwonem zwoływano ludzi na msze. Dzwonił także, gdy zza Góry Czarownic wysnuwały się czarne, ciężkie chmury, niosące gradobicia i ulewy. Ale to już zupełnie inna historia...
"Legenda o Diabelskim Szczycisku "
Rzeka Wetlina wpływała niegdyś do Sanu, ale biesy nie były z tego zadowolone, usypały zatem na jej drodze Szczycisko. Wetlina aż się ze złości spieniła i tak powstały Sine Wiry. Cóż, kiedy góra była ogromna i rzeczka nie mogąc dać jej rady musiała gwałtownie skręcić w kierunku Solinki, do której teraz wpada.
Od tego czasu biesy nieustannie na Szczycisku siedziały i pilnowały, żeby im czady, broń Boże, góry nie rozkopały. Kiedy jacyś ludzie pojawili się na Szczycisku biesy wysyłały przeciw nim Błądzonia, żeby ten ze ścieżek ich sprowadzał i po kniei wodził. Jako, że ludzie często tu błądzili, rzadko zapuszczano się w te strony. Z czasem jednak przymuszeni potrzebą zrobili przez Szczycisko drogę z Tworylnego do Zawoju. To właśnie na tej drodze zdarzyło się straszne nieszczęście. Bez wątpienia biesy pomieszały ludziom w głowach. Otóż Hrycz Hajduk z Łuhu żenił się z Paraską Jurków z Tworylnego i w tym samym dniu Michał Steciw z Tworylnego brał za żonę Hrystę Magdycz z Jaworzca. Orszaki weselne po ślubach w cerkwach wyruszyły do domów panien młodych, wstępując po drodze do licznych karczem.
Oba orszaki spotkały się na Szczycisku. Ktoś komuś musiał ustąpić drogi. Tworylnianie byli zdania, iż to oni mają pierwszeństwo i Jaworzyńcy powinni zjechać im z drogi. Ci jednak nie chcieli ustąpić. Spór postanowili rozstrzygnąć starsi drużbowie weselni. Natarli na siebie z siekierami w ręku. Bój był, jak się okazało śmiertelny. Drużba jaworzyński ugodził swego przeciwnika w pierś, gdy ten niemal w tej samej chwili ciął go w głowę. Obaj padli nieżywi.
Na tej stronie masz więcej legend o województwie podkarpackim:
"Legnda o Ocalałym dzwonie"
Z biegiem wieków rzeka San oplatająca górę Horodyszcze, wymyła ze swych brzegów dzwon. Odnalazła go młoda dziewica, o sercu czystym i niewinnym, piorąca bieliznę w rzece. Ze zdziwienia przetarła oczy, bo uwierzyć nie mogła, ale dotknęła dzownu nieśmiało palcem, i on nie zniknął. Pobiegła szybko do swojej osady, leżącej pomiędzy dwoma brodami rzeki, powiadomiła ludzi. Nie chcąc uwierzyć opowieści, mieszkańcy wsi nazwanej później Międzybrodziem, poszli nad brzeg, papatrzeć na dzwon.
Zobaczyli go ludzie, zaczęli dziwić się, skąd pochodzi. A był lśniący, niczym nowy. Tylko starzy Bies-Czadnicy, pamiętający opowiadaną im niegdyś przez dziadków przy ogniskach i paleniskach przypowieść o zapadniętej cerkwi, zaczęli kojarzyć dzwon z tą historią. Najsilniejsi chłopi go złapali i idąc powolutku, bo ciężar nieśli ogromy, przenieśli dzwon na sam środek osady. Tam, gdzie miała powstać ich nowa świątynia. I zostawili go na noc.
Jakież było ich zdziwienie, gdy rankiem dzwonu nie było. Za ciężki był, by ktoś go ukradł, więc gdzie się podział? Rozbiegli się ludzie, zaczęli szukać. Chłopcy go znaleźli nad brzegiem rzeki, przy urwisku. Znowu najsilniejsi przenieśli go do wsi. Tam pozostawili. Ale w nocy dzwon niesiony magiczną siłą, cichuteńko pobrzękując, znowu przeniósł się nad rzeczne urwisko, nad przełomem Sanu. Rankiem mieszkańcy go stamtąd zabrali do osady, ale on w nocy znowu powrócił na upatrzone miejsce. Tak 3 razy się przenosił i 3 razy wracano z nim do centrum Międzybrodzia.
Wreszcie najstarsi ludzie postanowili, że świątynie trzeba budować tam, gdzie chce dzwon. Najpierw postawiono dzwonnice, zawieszono na nim ciężkiego wędrowca. Na niej przetrwał noc, nigdzie się nie przenosząc. Potem kolejną, i kolejną, mijały dni, tygodnie, a dzwon wisiał w swoim miejscu.
Postawiono cerkiew. Dzwonem zwoływano ludzi na msze. Dzwonił także, gdy zza Góry Czarownic wysnuwały się czarne, ciężkie chmury, niosące gradobicia i ulewy. Ale to już zupełnie inna historia...
"Legenda o Diabelskim Szczycisku "
Rzeka Wetlina wpływała niegdyś do Sanu, ale biesy nie były z tego zadowolone, usypały zatem na jej drodze Szczycisko. Wetlina aż się ze złości spieniła i tak powstały Sine Wiry. Cóż, kiedy góra była ogromna i rzeczka nie mogąc dać jej rady musiała gwałtownie skręcić w kierunku Solinki, do której teraz wpada.
Od tego czasu biesy nieustannie na Szczycisku siedziały i pilnowały, żeby im czady, broń Boże, góry nie rozkopały. Kiedy jacyś ludzie pojawili się na Szczycisku biesy wysyłały przeciw nim Błądzonia, żeby ten ze ścieżek ich sprowadzał i po kniei wodził. Jako, że ludzie często tu błądzili, rzadko zapuszczano się w te strony. Z czasem jednak przymuszeni potrzebą zrobili przez Szczycisko drogę z Tworylnego do Zawoju. To właśnie na tej drodze zdarzyło się straszne nieszczęście. Bez wątpienia biesy pomieszały ludziom w głowach. Otóż Hrycz Hajduk z Łuhu żenił się z Paraską Jurków z Tworylnego i w tym samym dniu Michał Steciw z Tworylnego brał za żonę Hrystę Magdycz z Jaworzca. Orszaki weselne po ślubach w cerkwach wyruszyły do domów panien młodych, wstępując po drodze do licznych karczem.
Oba orszaki spotkały się na Szczycisku. Ktoś komuś musiał ustąpić drogi. Tworylnianie byli zdania, iż to oni mają pierwszeństwo i Jaworzyńcy powinni zjechać im z drogi. Ci jednak nie chcieli ustąpić. Spór postanowili rozstrzygnąć starsi drużbowie weselni. Natarli na siebie z siekierami w ręku. Bój był, jak się okazało śmiertelny. Drużba jaworzyński ugodził swego przeciwnika w pierś, gdy ten niemal w tej samej chwili ciął go w głowę. Obaj padli nieżywi.
Na tej stronie masz więcej legend o województwie podkarpackim:
http://www.radiotravel.pl/all/2947-podkarpackie-legendy-i-tradycje.html
Cieszę się ,że mogłam pomóc.
Liczę na naj i pozdrawiam ^.^
Bies i Czady, Diabelskie Szczycisko, Ocalały dzwon , Świątynia pochłonięta przez górę , Jaksabaty zlikwidowano , Krzyż z roli.