Jak powstał świat ? Wymyśl opowiadanie ! ALbo tylko jakaś treść tylko !
Kosia
...na początku nie było nic, prawie nic...W przestworzach latały bezwładnie gwiazdy. Później zaczęły powoli się zderzać. Z odłamków gwiazd ułożyła się dość dziwna postać. Wyglądała jak dwie kule połączone ze sobą, a na środku miała 5 kończyn. Zaczęła zbierać gwiazdy z całego kosmosu. Zlepiała je i zrobił kilka planet i mnóstwo gwiazd. Kiedy ten stwór stworzył to co zamierzał, zaczął myśleć, co by tu jeszcze utworzyć , aby nie był sam. Wyobraził sobie człowieka. Pozbierał pył z gwiazd, ziemie z planet i wodę. Wymieszał i ulepił. I tak oto powstał świat i pierwszy człowiek .
Pozdrawiam ^^
40 votes Thanks 19
czikitka102
Na początku była czarna otchłań, nie mająca początku ani końca. Trwała ona przez miliony lat. Była królową wszystkiego, a zarazem niczego. Panowała nad wszystkim co jest i czego nie ma. A nie było niczego. I to ją niszczyło. Potrzebowała czegoś, by móc czerpać siłę i moc. I tak powstał On. Kim jest on? Narzędziem stworzonym przez czarną otchłań, a jednocześnie jedyna nadzieją na jej przetrwanie. To czarna istota żyjąca po to, by dawać życie bezkresnej nicości. Pogrążony w mrocznej pustce, która z każdą chwilą wyrywała z jego wnętrza ostatnie skrawki duszy. Posiadał duszę, gdyż była ona czymś, co najprościej wyssać. Ale On nie wiedział, co to jest. Zdawał sobie tylko sprawę z tego, że zanika. Od kilkudziesięciu lat, w równych odstępach czasowych, On czuje potworny ból. To uczucie niszczenia w sobie wszystkiego co było, jest i będzie. To mieszanina krzyku, strachu i łez. I właśnie w chwili, w której czerń pozbawiała go kolejnej, dużo większej dawki życia niż zwykle, bezkresną otchłań wypełnił potężny krzyk. Był to krzyk, który wyrażał wszystko. Mękę niszczenia siebie od środka, jak i ulgę, że za chwilę „to” się skończy. Dwie ogromne łzy wypłynęły z jego oczodołów pozbawionych gałekocznych. Te łzy były zupełnie inne niż zwykle. Przedewszystkim nie były czarne. Biło od nich światło, którego On nie mógł widzieć, ale czuł blask, który dodawał mu energii. Otchłań zakończyła swój rytułał wysysania duszy, a On nie czuł już nic, prócz błogości i spokoju. Tymczasem dwie łzy połączyły się w jedną. Biło od niej coraz większe światło i ciepło. Łza zaczęła tworzyć się w kulę. Była już tak gorącą, że mogłaby spalić wszystko. Ale nie Jego. On czuł przyjemny przypływ sił. Kula wciąż rosła. A im była większa, tym bardziej docierało do niego, że musi stworzyć jak najwięcej takich kul. Zrozumiał, że tylko w ten sposób może ukrócić swój ból. To jego cel. Być może czarna otchłań nie stworzyła go tylko po to, by wyssać z niego duszę? Może ma ukształtować to, co pozwoli wypełnić pustkę? Coś mu jednak podpowiadało, że nie stworzy kolejnych kul w ten sam sposób. Coś mówiło mu, jak ma to zrobić, ale On nie potrafił odczytać tego, co dochodziło do niego z każdej strony. Spędził kolejne kilkanaście lat w bezkresnej toni mroku. Lecz przez cały ten czas nie był sam. Gorąca kula była przy nim bez przerwy. Wysysanie duszy nie było już dla niego bolesne, wręcz przeciwnie. Teraz, dzięki ognistemu przyjacielowi, miał w sobie nadmiar uczuć. Nie wiadomo, czy to z powodu gorącej kuli, czy też z ogromnej ilości życia i duszy, zaczął; kształtować mu się narząd wzroku. Wcześniej nie zależało mu na tym, żeby widzieć. W końcu tam, gdzie się znajdował, nie było na co patrzeć. Ale nie teraz. Chciał widzieć kulę, nie tylko czuć jej obecność. Jego puste od prawie stu lat oczodoły zaczęła wypełniać galaretowata masa. Jedno z jego oczu było normalne, prawie takie jal ludzkie. Z tą tylko różnicą, że było ono czarne, jak wszystko w mrocznym świecie. Natomiast drugie było większe i nie miało jednolitej barwy. Mieniło się kolorami zielonyn, niebieskim, czerwnym, żółtym. Było ono drugim elementem rozjaśniającym ciemną othłań nieprzemijającego mroku. Ognista kula wciąż potęgowała w siłę, a wraz z nią rosło Jego oko. Było już tak duże, że zaczęło wypływać ze swojego stałego miejsca. Sprawiało mu to tak wielki ból, jak wtedy, gdy mrok wysysał mu duszę. Chciał pozbyć się oka, zniszczyć je, zrobić z nim cokolwiek. Dźwignął swoją czteropalczastą rękę, wydłubał nadzwyczajne oko i cisnął je przed siebie. Gałka leciała przez prawie sto pięćdziesiąt milionów kilometrów w głąb mroku. Nagle zatrzymała się, a z jej wnętrza wytrysnęła złota lawa, która utworzyła się w mglistą kulę. On wydusił z siebie coś, co dziś uważane jest za słowa „Ziemia i Księżyć”. Cały wszechświat wypełnił się tymi nazwani. „Ziemia” wciąż wyżucała z siebie różnokolorowe płyny, z których powstawały nowe planety. Ognista kula zaczęła wyplueać na wszystkie strony języki ognia, tworząc miliardy małych, złotych plam, dziś nazywanych gwiazdami. Nagl, Ziemia jakby rozkwitła. Zaczęły wyrastać na niej zielone kiełki roślin, a także suche i zniszczone pędy na nieurodzajnych polach, oceany wody i zielone łąki. Wszystko zaczęło rodzić się do życia. Lecz On odczuwał niepokój. Dlaczego nie czuł już przyjemnego ciepła ze strony ognistej kuli? Wręcz przeciwnie. Czuł, że się topi. Tak było naprawdę. Było go coraz mniej. Wiedział, że tak musi być. Dawał życie czarnej otchłani, stworzył wszechświat. Teraz nie było tam dla niego miejsca. Ale to nie był jego koniec. Jego dusza wciąż krąży w kosmosie, zaśmiewając się z ludzkich teorii na powstanie świata. Tylko On zna prawdę. Mimo że już go nie ma, powróci, by wypełnić sobą pustkę, króra kiedyś nastanie ponownie.
Pozdrawiam ^^