Warto, właśnie teraz, gdy nikt już nas nie posądzi o poprawność polityczną urzędników zdolnych tylko do przytakiwania nakazom programowym. Choć nota bene nikt jeszcze nie odwołał rozporządzenia z 16 VI 2006 r. o wychowaniu patriotycznym. Zacznijmy więc od prawa oświatowego. Karta Nauczyciela nakłada na nauczycieli obowiązek „kształcenia i wychowania młodzieży w umiłowaniu Ojczyzny”. Dokument dodaje zaraz nakaz wpojenia poszanowania Konstytucji, wolności sumienia, przywiązania do „postaw moralnych i obywatelskich zgodnie z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni między ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów”. Czy zauważyli państwo, jak niewiele ten język różni się od tego, który stosowały władze oświatowe jeszcze czterdzieści lat temu? Nie szkodzi, że brakuje słowa „socjalistyczna Ojczyzna”. Zacznijmy więc od nas samych, którzy kształtujemy postawy naszych wychowanków. Czy dostrzegliśmy, że choć to już podobno IV Rzeczpospolita, to jest to ta sama Polska Polaków, i jednocześnie zupełnie inna Polska, bo Polacy są już inni. Spełnił się nasz sen o wolności, triumfalnie wstąpiliśmy do Europy z całym dobrodziejstwem jej inwentarza, no i wychowujemy kolejne pokolenie. Z miłością Ojczyzny jest przecież jak z każdą miłością: zmienia się, ponieważ zmieniają się warunki zewnętrzne. Nam, dorosłym jest niekiedy tak trudno zaakceptować tę zmienioną Ojczyznę, nam samym nie pasują do niej pojęcia „poszanowanie każdego człowieka”, „postawy moralne”, „przyjaźń”. Dlatego język tej ustawy wydaje się jakiś taki nie dla nas i nie na dzisiaj. Więc nie tylko młodzież jest inna, my nauczyciele także jesteśmy inni niż jeszcze kilkanaście lat temu. Nad rzeczywistością można dyskutować, ale należy ją przyjąć. Nikt już nie zatrzyma trendów, które wniósł do polskiej szkoły liberalizm i postmodernizm. Ale nawet inni, mamy obowiązek kochać Ojczyznę o nowym obliczu i nauczyć tego naszą młodzież. Jeśli sam nie jesteś przekonany do jakiejś postawy, sam jej nikomu nie przekażesz. To jest podstawowe prawo pedagogiki. Exempla trahunt. Zacznijmy więc od siebie. Skoro Ojczyznę mamy kochać jako twór demokratyczny, to znaczy, że tak naprawdę oprócz jej tradycji musimy zaakceptować także jej teraźniejszość i przyszłość. Z przeszłością ogólnie nie mamy problemów, bo przecież jesteśmy raczej skłonni do idealizowania „tego, co było”, w przeciwieństwie do „tego, co jest”. Raczej ubolewamy, że młodzież nie ma pojęcia, ile przecierpieli nasi przodkowie dalsi i bliżsi. Za to nie zawsze rozumiemy mechanizmy teraźniejszości. Wszelkie wybory polityczne gotowi jesteśmy traktować jak walkę na śmierć i życie, nie umiemy rozmawiać ze sobą na poziomie dyskusji politycznej, ponieważ staje się ona zawsze areną śmiertelnego starcia, od którego wyniku zależy czarna lub jasna przyszłość Ojczyzny. Każda klęska wyborcza staje się naszą osobistą klęską, więc z czasem obrażamy się na resztę społeczeństwa, że odrzuca nasz domniemany prometeizm polityczny. A jednocześnie jak bardzo skłonni jesteśmy wykorzystywać naszą ciągle słabą demokrację do korupcji, kombinatorstwa i wszelkiej nieuczciwości, do której przecież podobno skłania wadliwe prawo i powszechne przyzwolenie społeczne. Skąd to rozdwojenie jaźni? Odziedziczyliśmy je po czasach i systemie, które odeszły. Wielu z nas (tak naprawdę ilu?) gotowych przyznać się do postaw opozycyjnych w „tamtych czasach”, toczyliśmy boje pełne poświęcenia, a jednocześnie przecież nikt nie potępiał nikogo za kradzieże w zakładach pracy, bo okradaliśmy system złodziejski i nie nasz. Trudno to zmienić w sobie, ale od tego właśnie trzeba zacząć, zabierając się za wychowanie patriotyczne w szkole. Jeśli młodzież będzie rozumiała, do czego służy demokracja, skoro już ją mamy, to wychowamy przyszłych polityków, dla których polityka nie będzie tylko sferą wymiany wpływów i polem walki o własną pozycję. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że współczesne demokracje przeżywają kryzys. Młodzieży należy się dyskusja także nad tym problemem. Dawniej baliśmy się rozmawiać głośno o wadach socjalizmu, potem przychodziły okresy rozliczeń. Zawsze sterowane przez władzę. Teraz mamy prawo być władzą, bo wierzymy w zasadę suwerenności narodu. Młodzieży należy się także prawdziwe spojrzenie na niedawną przeszłość, rozliczenie naszych intencji przebudowy systemu. Powinna uczyć się na naszych błędach myślenia nie tylko o dzisiaj i jutrze, ale o Polsce za ćwierć wieku. Pora poruszyć temat chyba najbardziej drażliwy. Pozwoliliśmy, jako dorosłe pokolenie, na emigrację naszych najlepiej wykształconych wychowanków. Pracują w Stanach Zjednoczonych, na Wyspach Brytyjskich, wnoszą tam swój potencjał intelektualny, ceniony wszędzie, gdzie pojawią się Polacy. Zakładają rodziny i rodzą dzieci, które będą się uczyć patriotyzmu na obcej ziemi, poświęcenia dla obcego narodu. To jest prawdziwa klęska wychowania patriotycznego końca lat 90. Do tamtej młodzieży nie mogły przemówić tradycje polskiego oręża ani walki męczeńskiej pokoleń powstańców. Skusił ich miraż dostatniego życia i godziwych warunków funkcjonowania społecznego. Studia i doktoraty stanowiły dobry start w życie nie w Ojczyźnie, ale tam, za granicą. Ilu z nas rodziców i nauczycieli jeszcze teraz z dumą patrzy na własnych wychowanków, którzy kształcą się na tzw. Zachodzie i mają szansę ułożyć tam sobie dostatnie życie. W duszy zazdrościmy im, że są młodsi i swobodniejsi od nas. To jeszcze resztki snów o Zachodzie sprzed kilkunastu lat. Nikogo nie powinno dziwić, że my sami mamy dość wyrzeczeń i pomiatania naszym wykształceniem. Świadomość, ile można osiągnąć z naszymi kompetencjami gdzieś indziej niż w Polsce, jest bolesna i ogromnie kusząca. Mimo to, już dzisiaj obserwujemy destrukcyjne skutki odpływu młodych na emigrację. Likwiduje się szkoły i placówki oświatowe, ponieważ w Polsce nie rodzą się dzieci. A na Wyspach Brytyjskich urodziło się ich w tym roku już 15 tysięcy. Chwilowa ulga na rynku pracy ustąpić musi w perspektywie chociażby tylko problemom z utrzymaniem systemu emerytalnego. Nie nauczyliśmy się myślenia perspektywicznego, rozkładania sił i planowania działań na dłuższą metę niż cztery lata kadencji sejmu. Dlatego nie mogliśmy tej straconej chyba już młodzieży wychować do życia w Ojczyźnie, która potrzebowała ich wysiłku, potencjału umysłowego i zapału. Nie warto już pytać, czy wrócą, warto chyba zadać sobie pytanie, co zrobić, by inni zamiast iść w ich ślady, chcieli współpracować nad tworzeniem naszej wspólnej przyszłości tutaj. Temu celowi właściwie powinno służyć tzw. wychowanie patriotyczne. I w tym leży jego sens, albowiem w ten sposób służy nie tylko urzędnikom ministerstwa oświaty i awansom nauczycielskim, ale jest spełnieniem interesu narodowego. Młodzież jest bardzo czuła na fałsz wszelkiego rodzaju. Nic im nie powiedzą piękne słowa o poświęceniu pokoleń, jeśli sami nie będziemy szanować ich wysiłku. Cóż po uroczystym apelu z okazji rocznic narodowych, jeśli nauczyciel nie szanuje sam siebie i nie odczuwa szacunku ze strony całego społeczeństwa. Kto uwierzy pedagogowi, którego rodzice uważają za niezgułę niezdolnego do żadnej innej tzw. porządnej, dobrze płatnej pracy? Tylko ten, kto upewni się co do autentycznego przekonania nauczyciela do własnych działań. To bardzo odpowiedzialna praca i nikt, kto nie dźwigał takiego autorytetu na własnych plecach, nie jest w stanie tego zrozumieć. Z jaką dumą usłyszałam od jednego z moich uczniów, że jest patriotą, bo dba o czystość wokół siebie i nie rzuca śmieci byle gdzie. Właśnie od tego zaczyna się rozumienie znaczenia Ojczyzny jako wspólnego dobra bez względu na podziały polityczne, meandry polityki zagranicznej i kłopoty z gospodarką. Z takiej Ojczyzny można być dumnym, gdy grają hymn narodowy na apelu szkolnym i podczas rozdania medali na zawodach międzynarodowych. Wtedy można bez kompleksów dyskutować o przeszłości, która dla naszej młodzieży stanowi niezbyt ciekawą bajkę. Jako historyk mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że narodowi potrzebne są jego własne mity historyczne, które składają się na trwałą budowlę świadomości narodowej. Ale w naszej historii funkcjonuje wiele bardzo szkodliwych mitów. Kiedy stajemy w prawdzie, o którą dopomina się zawsze młodzież, nagle okazuje się, że warto dyskutować na lekcji nie tylko o męczeństwie powstańców, ale także o negatywnych skutkach zrywów narodowych. Zawsze warto poruszać kwestie kontrowersyjne, które w naszych dziejach, jak chyba w żadnych innych, nabierały znaczenia świętości. Na przykład kto pokusi się o rozwikłanie problemu wyboru kompromisowych rozwiązań w warunkach podporządkowania się obcej władzy albo rezygnacji z walki na rzecz podniesienia poziomu gospodarki i oświaty. Im bliżej naszych czasów, tym bardziej historia broni się przed ślepym przyjmowaniem prostych rozwiązań, z których skłonni bylibyśmy uczynić świętości narodowe. Dyskusja wokół tych zagadnień to także wychowanie patriotyczne, uczciwe, kształtujące myślenie, najcenniejszy kapitał młodego człowieka. Myślący Polak pochyli się z szacunkiem nad grobem w Katyniu, ale będzie umiał spoglądać w przyszłość, by nauczyć się samodzielnej oceny zdarzeń, które już odeszły w przeszłość. Wreszcie ostatnia rzecz wszyscy pedagodzy wiedzą doskonale, że zawsze bierze w łeb wszelkie wychowanie, jeśli brakuje w nim spoistości i jednomyślności wszystkich biorących udział w procesie wychowania. Jeśli ustalimy priorytet wychowania patriotycznego jako przygotowania do kształtowania przyszłości w prawdzie i szacunku dla przeszłości, to już żaden nauczyciel w szkole nie będzie zwolniony z obowiązku podjęcia takiego wysiłku. Uczniowie są lepszymi obserwatorami życia niż skłonni jesteśmy ich podejrzewać. Doskonale „wyłapują” sarkazm jednego nauczyciela w stosunku do drugiego, zapamiętują, kto nie staje na baczność podczas hymnu narodowego, w czyjej klasie można siedzieć z czapką na głowie, pomimo że wisi tam godło narodowe. Na takie rzeczy także warto zwracać uwagę. Jeżeli, jako nauczyciele, wszyscy będziemy mieli pełną świadomość wpływu na powierzone nam umysły, wtedy niepotrzebne staną się osobne programy ministerialne, a wychowanie patriotyczne zacznie przynosić wymierne owoce nie tylko na dzisiaj, ale i na przyszłość.
Warto, właśnie teraz, gdy nikt już nas nie posądzi o poprawność polityczną urzędników zdolnych tylko do przytakiwania nakazom programowym. Choć nota bene nikt jeszcze nie odwołał rozporządzenia z 16 VI 2006 r. o wychowaniu patriotycznym. Zacznijmy więc od prawa oświatowego. Karta Nauczyciela nakłada na nauczycieli obowiązek „kształcenia i wychowania młodzieży w umiłowaniu Ojczyzny”. Dokument dodaje zaraz nakaz wpojenia poszanowania Konstytucji, wolności sumienia, przywiązania do „postaw moralnych i obywatelskich zgodnie z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni między ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów”. Czy zauważyli państwo, jak niewiele ten język różni się od tego, który stosowały władze oświatowe jeszcze czterdzieści lat temu? Nie szkodzi, że brakuje słowa „socjalistyczna Ojczyzna”. Zacznijmy więc od nas samych, którzy kształtujemy postawy naszych wychowanków. Czy dostrzegliśmy, że choć to już podobno IV Rzeczpospolita, to jest to ta sama Polska Polaków, i jednocześnie zupełnie inna Polska, bo Polacy są już inni. Spełnił się nasz sen o wolności, triumfalnie wstąpiliśmy do Europy z całym dobrodziejstwem jej inwentarza, no i wychowujemy kolejne pokolenie. Z miłością Ojczyzny jest przecież jak z każdą miłością: zmienia się, ponieważ zmieniają się warunki zewnętrzne. Nam, dorosłym jest niekiedy tak trudno zaakceptować tę zmienioną Ojczyznę, nam samym nie pasują do niej pojęcia „poszanowanie każdego człowieka”, „postawy moralne”, „przyjaźń”. Dlatego język tej ustawy wydaje się jakiś taki nie dla nas i nie na dzisiaj. Więc nie tylko młodzież jest inna, my nauczyciele także jesteśmy inni niż jeszcze kilkanaście lat temu. Nad rzeczywistością można dyskutować, ale należy ją przyjąć. Nikt już nie zatrzyma trendów, które wniósł do polskiej szkoły liberalizm i postmodernizm. Ale nawet inni, mamy obowiązek kochać Ojczyznę o nowym obliczu i nauczyć tego naszą młodzież.
Jeśli sam nie jesteś przekonany do jakiejś postawy, sam jej nikomu nie przekażesz. To jest podstawowe prawo pedagogiki. Exempla trahunt. Zacznijmy więc od siebie. Skoro Ojczyznę mamy kochać jako twór demokratyczny, to znaczy, że tak naprawdę oprócz jej tradycji musimy zaakceptować także jej teraźniejszość i przyszłość. Z przeszłością ogólnie nie mamy problemów, bo przecież jesteśmy raczej skłonni do idealizowania „tego, co było”, w przeciwieństwie do „tego, co jest”. Raczej ubolewamy, że młodzież nie ma pojęcia, ile przecierpieli nasi przodkowie dalsi i bliżsi. Za to nie zawsze rozumiemy mechanizmy teraźniejszości. Wszelkie wybory polityczne gotowi jesteśmy traktować jak walkę na śmierć i życie, nie umiemy rozmawiać ze sobą na poziomie dyskusji politycznej, ponieważ staje się ona zawsze areną śmiertelnego starcia, od którego wyniku zależy czarna lub jasna przyszłość Ojczyzny. Każda klęska wyborcza staje się naszą osobistą klęską, więc z czasem obrażamy się na resztę społeczeństwa, że odrzuca nasz domniemany prometeizm polityczny. A jednocześnie jak bardzo skłonni jesteśmy wykorzystywać naszą ciągle słabą demokrację do korupcji, kombinatorstwa i wszelkiej nieuczciwości, do której przecież podobno skłania wadliwe prawo i powszechne przyzwolenie społeczne. Skąd to rozdwojenie jaźni? Odziedziczyliśmy je po czasach i systemie, które odeszły. Wielu z nas (tak naprawdę ilu?) gotowych przyznać się do postaw opozycyjnych w „tamtych czasach”, toczyliśmy boje pełne poświęcenia, a jednocześnie przecież nikt nie potępiał nikogo za kradzieże w zakładach pracy, bo okradaliśmy system złodziejski i nie nasz. Trudno to zmienić w sobie, ale od tego właśnie trzeba zacząć, zabierając się za wychowanie patriotyczne w szkole. Jeśli młodzież będzie rozumiała, do czego służy demokracja, skoro już ją mamy, to wychowamy przyszłych polityków, dla których polityka nie będzie tylko sferą wymiany wpływów i polem walki o własną pozycję. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że współczesne demokracje przeżywają kryzys. Młodzieży należy się dyskusja także nad tym problemem. Dawniej baliśmy się rozmawiać głośno o wadach socjalizmu, potem przychodziły okresy rozliczeń. Zawsze sterowane przez władzę. Teraz mamy prawo być władzą, bo wierzymy w zasadę suwerenności narodu. Młodzieży należy się także prawdziwe spojrzenie na niedawną przeszłość, rozliczenie naszych intencji przebudowy systemu. Powinna uczyć się na naszych błędach myślenia nie tylko o dzisiaj i jutrze, ale o Polsce za ćwierć wieku.
Pora poruszyć temat chyba najbardziej drażliwy. Pozwoliliśmy, jako dorosłe pokolenie, na emigrację naszych najlepiej wykształconych wychowanków. Pracują w Stanach Zjednoczonych, na Wyspach Brytyjskich, wnoszą tam swój potencjał intelektualny, ceniony wszędzie, gdzie pojawią się Polacy. Zakładają rodziny i rodzą dzieci, które będą się uczyć patriotyzmu na obcej ziemi, poświęcenia dla obcego narodu. To jest prawdziwa klęska wychowania patriotycznego końca lat 90. Do tamtej młodzieży nie mogły przemówić tradycje polskiego oręża ani walki męczeńskiej pokoleń powstańców. Skusił ich miraż dostatniego życia i godziwych warunków funkcjonowania społecznego. Studia i doktoraty stanowiły dobry start w życie nie w Ojczyźnie, ale tam, za granicą. Ilu z nas rodziców i nauczycieli jeszcze teraz z dumą patrzy na własnych wychowanków, którzy kształcą się na tzw. Zachodzie i mają szansę ułożyć tam sobie dostatnie życie. W duszy zazdrościmy im, że są młodsi i swobodniejsi od nas. To jeszcze resztki snów o Zachodzie sprzed kilkunastu lat. Nikogo nie powinno dziwić, że my sami mamy dość wyrzeczeń i pomiatania naszym wykształceniem. Świadomość, ile można osiągnąć z naszymi kompetencjami gdzieś indziej niż w Polsce, jest bolesna i ogromnie kusząca. Mimo to, już dzisiaj obserwujemy destrukcyjne skutki odpływu młodych na emigrację. Likwiduje się szkoły i placówki oświatowe, ponieważ w Polsce nie rodzą się dzieci. A na Wyspach Brytyjskich urodziło się ich w tym roku już 15 tysięcy. Chwilowa ulga na rynku pracy ustąpić musi w perspektywie chociażby tylko problemom z utrzymaniem systemu emerytalnego. Nie nauczyliśmy się myślenia perspektywicznego, rozkładania sił i planowania działań na dłuższą metę niż cztery lata kadencji sejmu. Dlatego nie mogliśmy tej straconej chyba już młodzieży wychować do życia w Ojczyźnie, która potrzebowała ich wysiłku, potencjału umysłowego i zapału. Nie warto już pytać, czy wrócą, warto chyba zadać sobie pytanie, co zrobić, by inni zamiast iść w ich ślady, chcieli współpracować nad tworzeniem naszej wspólnej przyszłości tutaj.
Temu celowi właściwie powinno służyć tzw. wychowanie patriotyczne. I w tym leży jego sens, albowiem w ten sposób służy nie tylko urzędnikom ministerstwa oświaty i awansom nauczycielskim, ale jest spełnieniem interesu narodowego. Młodzież jest bardzo czuła na fałsz wszelkiego rodzaju. Nic im nie powiedzą piękne słowa o poświęceniu pokoleń, jeśli sami nie będziemy szanować ich wysiłku. Cóż po uroczystym apelu z okazji rocznic narodowych, jeśli nauczyciel nie szanuje sam siebie i nie odczuwa szacunku ze strony całego społeczeństwa. Kto uwierzy pedagogowi, którego rodzice uważają za niezgułę niezdolnego do żadnej innej tzw. porządnej, dobrze płatnej pracy? Tylko ten, kto upewni się co do autentycznego przekonania nauczyciela do własnych działań. To bardzo odpowiedzialna praca i nikt, kto nie dźwigał takiego autorytetu na własnych plecach, nie jest w stanie tego zrozumieć. Z jaką dumą usłyszałam od jednego z moich uczniów, że jest patriotą, bo dba o czystość wokół siebie i nie rzuca śmieci byle gdzie. Właśnie od tego zaczyna się rozumienie znaczenia Ojczyzny jako wspólnego dobra bez względu na podziały polityczne, meandry polityki zagranicznej i kłopoty z gospodarką. Z takiej Ojczyzny można być dumnym, gdy grają hymn narodowy na apelu szkolnym i podczas rozdania medali na zawodach międzynarodowych. Wtedy można bez kompleksów dyskutować o przeszłości, która dla naszej młodzieży stanowi niezbyt ciekawą bajkę. Jako historyk mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że narodowi potrzebne są jego własne mity historyczne, które składają się na trwałą budowlę świadomości narodowej. Ale w naszej historii funkcjonuje wiele bardzo szkodliwych mitów. Kiedy stajemy w prawdzie, o którą dopomina się zawsze młodzież, nagle okazuje się, że warto dyskutować na lekcji nie tylko o męczeństwie powstańców, ale także o negatywnych skutkach zrywów narodowych. Zawsze warto poruszać kwestie kontrowersyjne, które w naszych dziejach, jak chyba w żadnych innych, nabierały znaczenia świętości. Na przykład kto pokusi się o rozwikłanie problemu wyboru kompromisowych rozwiązań w warunkach podporządkowania się obcej władzy albo rezygnacji z walki na rzecz podniesienia poziomu gospodarki i oświaty. Im bliżej naszych czasów, tym bardziej historia broni się przed ślepym przyjmowaniem prostych rozwiązań, z których skłonni bylibyśmy uczynić świętości narodowe. Dyskusja wokół tych zagadnień to także wychowanie patriotyczne, uczciwe, kształtujące myślenie, najcenniejszy kapitał młodego człowieka. Myślący Polak pochyli się z szacunkiem nad grobem w Katyniu, ale będzie umiał spoglądać w przyszłość, by nauczyć się samodzielnej oceny zdarzeń, które już odeszły w przeszłość.
Wreszcie ostatnia rzecz wszyscy pedagodzy wiedzą doskonale, że zawsze bierze w łeb wszelkie wychowanie, jeśli brakuje w nim spoistości i jednomyślności wszystkich biorących udział w procesie wychowania. Jeśli ustalimy priorytet wychowania patriotycznego jako przygotowania do kształtowania przyszłości w prawdzie i szacunku dla przeszłości, to już żaden nauczyciel w szkole nie będzie zwolniony z obowiązku podjęcia takiego wysiłku. Uczniowie są lepszymi obserwatorami życia niż skłonni jesteśmy ich podejrzewać. Doskonale „wyłapują” sarkazm jednego nauczyciela w stosunku do drugiego, zapamiętują, kto nie staje na baczność podczas hymnu narodowego, w czyjej klasie można siedzieć z czapką na głowie, pomimo że wisi tam godło narodowe. Na takie rzeczy także warto zwracać uwagę. Jeżeli, jako nauczyciele, wszyscy będziemy mieli pełną świadomość wpływu na powierzone nam umysły, wtedy niepotrzebne staną się osobne programy ministerialne, a wychowanie patriotyczne zacznie przynosić wymierne owoce nie tylko na dzisiaj, ale i na przyszłość.