Nad brzegiem morza, na łące kwiecistej bawi się w otoczeniu nimf Kora, córka bogini urodzaju Demeter. Zrywa czerwone maki, błękitne dzwonki i jaskry o złotych oczach. Ze śmiechem potrząsa białą puszystą kulą dmuchawca, patrząc, jak z wiatrem ulatuje w dal, sypie kwietne płatki na swe warkocze, plecie wieniec z liliowej skabiozy.
Na skraj łąki wabi Korę cudnym zapachem biały kwiat narcyza. Lecz nie tyka go Kora, pamiętna matczynej przestrogi, że kwiat to zdradziecki, poświęcony strasznym bogom podziemia.
Ale nęci ją woń cudowna i biel przeczystych płatków. Z dna kielicha, spośród złotych pręcików, zda się Korze, że patrzą na nią oczy Narcyza, najpiękniejszego z myśliwców, w którym kochały się wszystkie nimfy strumieni i drzew. Lecz Narcyz znał tylko łowy i nawet nie spojrzał na żadną z boginek, choć nieraz wabiły go po lasach pląsami i śpiewem. Najnieszczęśliwsza była z tego powodu nimfa Echo, w której serce głęboko zapadła miłość do pięknego młodzieńca. Żałosne jej skargi odbijały się echem po górach i lasach Hellady.
Pewnego razu zmęczony polowaniem i spragniony, gdyż słońce paliło żarem, pochylił się nad źródłem leśnym i ujrzał w wodzie swoje odbicie. I bogini miłości, Afrodyta, na prośbę obrażonych boginek sprawiła, że Narcyz zakochał się w sobie samym.
Zapomniał o łowach i jeleniach szybkonogich, o towarzyszach wypraw myśliwskich i tylko całymi dniami wpatrywał się w drżącą taflę źródełka. W końcu umarł z tęsknoty i miłości do swego odbicia. Na grobie jego wyrósł kwiat o śnieżnych płatkach i cudnej woni. Od imienia młodzieńca nazwano kwiat ten narcyzem.
Klęczy Kora na łące i rozmyśla o smutnym losie pięknego myśliwca. Lecz coraz bardziej ją nęci czar białych płatków, drżących leciutko na wietrze. Wreszcie, niepomna słów matki, zrywa łodygę narcyza. W tej samej chwili ciemność zalega łąkę, złotą dotychczas od słonecznego blasku, rozśpiewaną trelem skowrończym i roztańczoną pląsem nimf.
Ziemia rozwarła nagle swe czeluście i na rydwanie zaprzężonym w czarne rumaki zjawił się Hades, pan podziemia.
Tylko lekki okrzyk przestrachu zdołał się wyrwać z piersi Kory i straszny bóg porwał ją na rydwan i uniósł do swego mrocznego królestwa cieni.
Mała boginka Kyane, rusałka wodna, przyjaciółka Kory, bawiąc się obok córy Demeter, usłyszała jej wołanie o pomoc. Ona jedna widziała rumaki i wóz władcy Tartaru. Bez namysłu rzuciła się pod kopyta pędzących koni, zagradzając im drogę.
Lecz na próżno.
Rydwan wraz z Korą przeleciał szybko jak piorun i zniknął w przepaściach ziemi. Otchłań zawarła się z powrotem, a na kwietnej łące znów unosiła się cudowna woń narcyzów i dzwoniła skowrończa pieśń. Nimfy igrały swawolnie na murawie, nieświadome tego, co zaszło. Tylko Kyane siedziała smutnie na trawie, źródlaną wodą obmywała sobie ranę na ramieniu, którą jej zadały kopyta podziemnych rumaków, i płakała cichutko nad dolą porwanej przyjaciółki. Z łez jej powstał strumień błękitny, zwany od jej imienia – Kyane.
Demeter Matka, pani urodzajnych łanów i kwitnących sadów, płacze. Łzy gorzkie padają z jej oczu bolesnych na ziemię.
Polami wśród zbóż kłosistych idzie dniem i nocą, nie znając snu ni wytchnienia, bezradosna bogini w zgrzebnej szacie, z kłosem poczerniałym w dłoni i szuka swej utraconej córki.
Ze szczytów gór roznieca płomienie stosów, by dać znak zbłąkanej może w puszczy dzieweczce. Na próżno.
A gdzie przejdzie smutna Matka, tam zieleń blednie i żółknie, usycha kwiat i kłos pszeniczny czernieje, łamią się i kruszą łodygi, dotąd napęczniałe zielonym sokiem, a szarość, żar i pustka unoszą się nad ziemią. Bo ziemia, czując ból Matki i jej tęsknotę za ukochaną córką, z żalu wraz ze swą panią płacze i nie chce słuchać wesołych ptasich świergotów ni cieszyć się wonią ziół i szumem zbóż dojrzałych do sierpa. Wyschły źródła i błękitne jeziorka górskie zmieniły się w błotniste kałuże. Straszna klęska nawiedziła świat.
A bolesna bogini‑Matka wciąż idzie przez ziemi obszary i daremnie woła i szuka swojej córki.
Już stopy zranione o ostre kamienie przydrożne krwią serdeczną znaczą jej drogę, oczy od pyłu i żaru nie widzą nic dokoła, a ona spiekłymi od męki wargami wciąż szepce to imię jedyne: Kora...
Lecz milczy niebo bezlitosne, a ziemia spalona posuchą tylko w szumie liści pożółkłych unoszonych wichurą powtarza jak echo – Kora...
Pewnego dnia spotyka Matka zbolała boginię ciemności, Hekate, i za jej radą udaje się do boga słońca, Heliosa. Wszechwidny bóg opowiedział Demeter historię porwania Kory. Od niego też dowiedziała się Matka, że Zeus bez jej wiedzy przyrzekł już dawno Korę Hadesowi w zamęście i że teraz spełniły się wyroki.
Gniew szalony ogarnął Demeter, gdy dowiedziała się prawdy. A więc to sam Zeus wyrządzić jej śmiał tak wielką krzywdę i skazać ich dziecię na wieczne ciemności. O, nie stanie jej stopa więcej w pałacach zdradzieckiego Olimpu.
W rozpaczy rzuca Demeter klątwę na ziemię, co pochłonęła jej dziecię. Niech nie rodzi więcej plonów i nie złoci się urodzajem. Niechaj spali ją żar, by się stała bezpłodna i pusta, jak pusta i samotna jest ona, Demeter.
Na próżno ludzie przerażeni klęską składali bogom hekatomby – ziemia dotknięta klątwą potężnej bogini nie rodziła więcej swych owoców.
Opuściwszy boski Olimp i wziąwszy na się postać śmiertelnej niewiasty, żyła Demeter z dala od świata, samotna w cierpieniu i tęsknocie. Dwukrotnie wysyłał do niej Zeus swego posłańca Hermesa z prośbą, by wrócić zechciała do swej boskiej siedziby i nie trapiła dłużej ziemi spiekotą i głodem.
Nie drgnęła nawet jej twarz kamienna, zastygła w bólu niezmiernym. Łzy wyżłobiły głębokie rysy na jej boskim obliczu.
Ulitowała się wreszcie boleści swej córki matka bogów Rea i za jej namową zmienił Zeus swe srogie wyroki.
Demeter siedziała pewnego razu w swej ulubionej kryjówce, gdy nagle stanął przed nią Hermes o stopach skrzydlatych z posłaniem od Rei. Nadzieja wstąpiła w serce bogini i tym razem bez oporu dała się zawieść w olimpijskie progi.
Bez słowa wchodzi bogini bolesna na salę tronową Zeusa, gdzie już zebrani byli wszyscy bogowie. Rozgląda się wokół Demeter, szukając wzrokiem swej córki, ale Kory nie ma wśród Olimpijczyków.
Wtedy Zeus, skinąwszy berłem pozłocistym, w te ozwał się słowa:
– Pokój niechaj zagości w twym sercu, Demeter. Wyroków moich cofnąć nie mogę, ale postanowiłem rzecz, która stanie ci się pociechą. Córka twa, Kora, będzie odtąd spędzać u swego małżonka, Hadesa, trzecią część roku jako pani podziemnego królestwa – Persefona, dwie trzecie zaś roku będziesz ją miała przy sobie.
W tej chwili na rozkaz władcy pięknooki Ganimedes, podczaszy Zeusowy, otworzył wrota sali i w progu zjawiła się Kora‑Persefona z wiankiem narcyzów na czole i pękiem maków w dłoni, piękniejsza niż kiedykolwiek.
Długo trwała radość matki i córki, a i reszta bogów cieszyła się, patrząc na ich szczęście i wzajemną miłość.
Odtąd jak ziarno rzucone w ziemię ginie Persefona‑Kora na trzecią część roku w królestwie cieni, by potem podwójną radością wynagrodzić matce jej tęsknotę.
Demeter, uszczęśliwiona postanowieniem Zeusowym, zdjęła klątwę z ziemi i wnet odżyła ona tysiącem strumieni, zakwitła bielą sadów i zielenią drzew, zapachniała miętą i macierzanką, rozszumiała się lasem złocistych zbóż.
Od owego czasu co roku na wiosnę Ziemia‑Demeter stroi się w szaty radosne na powitanie swej córki, a późną jesienią, gdy ją ma utracić, płacze deszczem i szarugą nad swą dolą.
Nad brzegiem morza, na łące kwiecistej bawi się w otoczeniu nimf Kora, córka bogini urodzaju Demeter. Zrywa czerwone maki, błękitne dzwonki i jaskry o złotych oczach. Ze śmiechem potrząsa białą puszystą kulą dmuchawca, patrząc, jak z wiatrem ulatuje w dal, sypie kwietne płatki na swe warkocze, plecie wieniec z liliowej skabiozy.
Na skraj łąki wabi Korę cudnym zapachem biały kwiat narcyza. Lecz nie tyka go Kora, pamiętna matczynej przestrogi, że kwiat to zdradziecki, poświęcony strasznym bogom podziemia.
Ale nęci ją woń cudowna i biel przeczystych płatków. Z dna kielicha, spośród złotych pręcików, zda się Korze, że patrzą na nią oczy Narcyza, najpiękniejszego z myśliwców, w którym kochały się wszystkie nimfy strumieni i drzew. Lecz Narcyz znał tylko łowy i nawet nie spojrzał na żadną z boginek, choć nieraz wabiły go po lasach pląsami i śpiewem. Najnieszczęśliwsza była z tego powodu nimfa Echo, w której serce głęboko zapadła miłość do pięknego młodzieńca. Żałosne jej skargi odbijały się echem po górach i lasach Hellady.
Pewnego razu zmęczony polowaniem i spragniony, gdyż słońce paliło żarem, pochylił się nad źródłem leśnym i ujrzał w wodzie swoje odbicie. I bogini miłości, Afrodyta, na prośbę obrażonych boginek sprawiła, że Narcyz zakochał się w sobie samym.
Zapomniał o łowach i jeleniach szybkonogich, o towarzyszach wypraw myśliwskich i tylko całymi dniami wpatrywał się w drżącą taflę źródełka. W końcu umarł z tęsknoty i miłości do swego odbicia. Na grobie jego wyrósł kwiat o śnieżnych płatkach i cudnej woni. Od imienia młodzieńca nazwano kwiat ten narcyzem.
Klęczy Kora na łące i rozmyśla o smutnym losie pięknego myśliwca. Lecz coraz bardziej ją nęci czar białych płatków, drżących leciutko na wietrze. Wreszcie, niepomna słów matki, zrywa łodygę narcyza. W tej samej chwili ciemność zalega łąkę, złotą dotychczas od słonecznego blasku, rozśpiewaną trelem skowrończym i roztańczoną pląsem nimf.
Ziemia rozwarła nagle swe czeluście i na rydwanie zaprzężonym w czarne rumaki zjawił się Hades, pan podziemia.
Tylko lekki okrzyk przestrachu zdołał się wyrwać z piersi Kory i straszny bóg porwał ją na rydwan i uniósł do swego mrocznego królestwa cieni.
Mała boginka Kyane, rusałka wodna, przyjaciółka Kory, bawiąc się obok córy Demeter, usłyszała jej wołanie o pomoc. Ona jedna widziała rumaki i wóz władcy Tartaru. Bez namysłu rzuciła się pod kopyta pędzących koni, zagradzając im drogę.
Lecz na próżno.
Rydwan wraz z Korą przeleciał szybko jak piorun i zniknął w przepaściach ziemi. Otchłań zawarła się z powrotem, a na kwietnej łące znów unosiła się cudowna woń narcyzów i dzwoniła skowrończa pieśń. Nimfy igrały swawolnie na murawie, nieświadome tego, co zaszło. Tylko Kyane siedziała smutnie na trawie, źródlaną wodą obmywała sobie ranę na ramieniu, którą jej zadały kopyta podziemnych rumaków, i płakała cichutko nad dolą porwanej przyjaciółki. Z łez jej powstał strumień błękitny, zwany od jej imienia – Kyane.
Demeter Matka, pani urodzajnych łanów i kwitnących sadów, płacze. Łzy gorzkie padają z jej oczu bolesnych na ziemię.
Polami wśród zbóż kłosistych idzie dniem i nocą, nie znając snu ni wytchnienia, bezradosna bogini w zgrzebnej szacie, z kłosem poczerniałym w dłoni i szuka swej utraconej córki.
Ze szczytów gór roznieca płomienie stosów, by dać znak zbłąkanej może w puszczy dzieweczce. Na próżno.
A gdzie przejdzie smutna Matka, tam zieleń blednie i żółknie, usycha kwiat i kłos pszeniczny czernieje, łamią się i kruszą łodygi, dotąd napęczniałe zielonym sokiem, a szarość, żar i pustka unoszą się nad ziemią. Bo ziemia, czując ból Matki i jej tęsknotę za ukochaną córką, z żalu wraz ze swą panią płacze i nie chce słuchać wesołych ptasich świergotów ni cieszyć się wonią ziół i szumem zbóż dojrzałych do sierpa. Wyschły źródła i błękitne jeziorka górskie zmieniły się w błotniste kałuże. Straszna klęska nawiedziła świat.
A bolesna bogini‑Matka wciąż idzie przez ziemi obszary i daremnie woła i szuka swojej córki.
Już stopy zranione o ostre kamienie przydrożne krwią serdeczną znaczą jej drogę, oczy od pyłu i żaru nie widzą nic dokoła, a ona spiekłymi od męki wargami wciąż szepce to imię jedyne: Kora...
Lecz milczy niebo bezlitosne, a ziemia spalona posuchą tylko w szumie liści pożółkłych unoszonych wichurą powtarza jak echo – Kora...
Pewnego dnia spotyka Matka zbolała boginię ciemności, Hekate, i za jej radą udaje się do boga słońca, Heliosa. Wszechwidny bóg opowiedział Demeter historię porwania Kory. Od niego też dowiedziała się Matka, że Zeus bez jej wiedzy przyrzekł już dawno Korę Hadesowi w zamęście i że teraz spełniły się wyroki.
Gniew szalony ogarnął Demeter, gdy dowiedziała się prawdy. A więc to sam Zeus wyrządzić jej śmiał tak wielką krzywdę i skazać ich dziecię na wieczne ciemności. O, nie stanie jej stopa więcej w pałacach zdradzieckiego Olimpu.
W rozpaczy rzuca Demeter klątwę na ziemię, co pochłonęła jej dziecię. Niech nie rodzi więcej plonów i nie złoci się urodzajem. Niechaj spali ją żar, by się stała bezpłodna i pusta, jak pusta i samotna jest ona, Demeter.
Na próżno ludzie przerażeni klęską składali bogom hekatomby – ziemia dotknięta klątwą potężnej bogini nie rodziła więcej swych owoców.
Opuściwszy boski Olimp i wziąwszy na się postać śmiertelnej niewiasty, żyła Demeter z dala od świata, samotna w cierpieniu i tęsknocie. Dwukrotnie wysyłał do niej Zeus swego posłańca Hermesa z prośbą, by wrócić zechciała do swej boskiej siedziby i nie trapiła dłużej ziemi spiekotą i głodem.
Nie drgnęła nawet jej twarz kamienna, zastygła w bólu niezmiernym. Łzy wyżłobiły głębokie rysy na jej boskim obliczu.
Ulitowała się wreszcie boleści swej córki matka bogów Rea i za jej namową zmienił Zeus swe srogie wyroki.
Demeter siedziała pewnego razu w swej ulubionej kryjówce, gdy nagle stanął przed nią Hermes o stopach skrzydlatych z posłaniem od Rei. Nadzieja wstąpiła w serce bogini i tym razem bez oporu dała się zawieść w olimpijskie progi.
Bez słowa wchodzi bogini bolesna na salę tronową Zeusa, gdzie już zebrani byli wszyscy bogowie. Rozgląda się wokół Demeter, szukając wzrokiem swej córki, ale Kory nie ma wśród Olimpijczyków.
Wtedy Zeus, skinąwszy berłem pozłocistym, w te ozwał się słowa:
– Pokój niechaj zagości w twym sercu, Demeter. Wyroków moich cofnąć nie mogę, ale postanowiłem rzecz, która stanie ci się pociechą. Córka twa, Kora, będzie odtąd spędzać u swego małżonka, Hadesa, trzecią część roku jako pani podziemnego królestwa – Persefona, dwie trzecie zaś roku będziesz ją miała przy sobie.
W tej chwili na rozkaz władcy pięknooki Ganimedes, podczaszy Zeusowy, otworzył wrota sali i w progu zjawiła się Kora‑Persefona z wiankiem narcyzów na czole i pękiem maków w dłoni, piękniejsza niż kiedykolwiek.
Długo trwała radość matki i córki, a i reszta bogów cieszyła się, patrząc na ich szczęście i wzajemną miłość.
Odtąd jak ziarno rzucone w ziemię ginie Persefona‑Kora na trzecią część roku w królestwie cieni, by potem podwójną radością wynagrodzić matce jej tęsknotę.
Demeter, uszczęśliwiona postanowieniem Zeusowym, zdjęła klątwę z ziemi i wnet odżyła ona tysiącem strumieni, zakwitła bielą sadów i zielenią drzew, zapachniała miętą i macierzanką, rozszumiała się lasem złocistych zbóż.
Od owego czasu co roku na wiosnę Ziemia‑Demeter stroi się w szaty radosne na powitanie swej córki, a późną jesienią, gdy ją ma utracić, płacze deszczem i szarugą nad swą dolą.