Podobno w przemówieniu pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze. A więc mam je juz poza soba... Ale czuję, ze i następne zdania będa trudne, trzecie, szóste, dziesiate, az do ostatniego, poniewaz mam mówić o poezji. Na ten temat wypowiadalam się rzadko, prawie wcale. I zawsze towarzyszylo mi przekonanie, ze nie robię tego najlepiej. Dlatego mój odczyt nie będzie zbyt dlugi. Wszelka niedoskonalosc lzejsza jest do zniesienia, jesli podaje się ja w malych dawkach.
Dzisiejszy poeta jest sceptyczny i podejrzliwy nawet - a moze przede wszystkim - wobec samego siebie. Z niechęcia oswiadcza publicznie, ze jest poeta - jakby się tego trochę wstydzil. Ale w naszej krzykliwej epoce duzo latwiej przyznać się do wlasnych wad, jezeli tylko prezentuja się efektownie, a duzo trudniej do zalet, bo sa glębiej ukryte, i w które samemu nie do końca się wierzy... W róznych ankietach czy rozmowach z przypadkowymi ludzmi, kiedy poecie juz koniecznie wypada okreslić swoje zajęcie, podaje on ogólnikowe "literat" albo wymienia nazwę dodatkowo wykonywanej pracy. Wiadomosć, ze maja do czynienia z poeta, przyjmowana jest przez urzędników czy wspólpasazerów autobusu z lekkim niedowierzaniem i zaniepokojeniem. Przypuszczam, ze i filozof budzi podobne zaklopotanie. Jest jednak w lepszym polozeniu, bo najczęsciej ma moznosć ozdobienia swojej profesji jakims tytulem naukowym. Profesor filozofii - to brzmi juz duzo powazniej.
Nie ma jednak profesorów poezji. To by przeciez znaczylo, ze jest to zatrudnienie wymagajace specjalistycznych studiów, regularnie zdawanych egzaminów, rozpraw teoretycznych wzbogaconych bibliografia i odnosnikami, a wreszcie uroczyscie otrzymywanych dyplomów. A to z kolei oznaczaloby, ze po to, zeby zostać poeta, nie wystarcza kartki papieru zapisane choćby najswietniejszymi wierszami - konieczny jest i to przede wszystkim, jakis papierek z pieczatka. Przypomnijmy sobie, ze na takiej wlasnie podstawie skazano na zeslanie chlubę poezji rosyjskiej, pózniejszego Noblistę, Josifa Brodskiego. Uznano go za "pasozyta", poniewaz nie mial urzędowego zaswiadczenia, ze wolno mu być poeta...
Przed kilkoma laty mialam zaszczyt i radosć poznać Go osobiscie. Zauwazylam, ze on jeden, sposród znanych mi poetów, lubil mówić o sobie "poeta", wymawial to slowo bez wewnętrznych oporów, z jakas nawet wyzywajaca swoboda. Myslę, ze to przez pamięć brutalnych upokorzeń, jakich doznal w mlodosci.
W krajach szczęsliwszych, gdzie godnosc ludzka nie jest naruszana tak latwo, poeci pragna być oczywiscie publikowani, czytani i rozumiani, ale nie robia juz nic albo bardzo niewiele, zeby na co dzień wyrózniać się wsród innych ludzi. A jeszcze tak niedawno temu, w pierwszych dziesięcioleciach naszego wieku, poeci lubili szokować wymyslnym strojem i ekscentrycznym zachowaniem. Bylo to jednak zawsze widowisko na uzytek publiczny. Przychodzila chwila, kiedy poeta zamykal za soba drzwi, zrzucal ze siebie te wszystkie peleryny, blyskotki i inne poetyczne akcesoria, i stawal w ciszy, w oczekiwaniu na samego siebie, nad niezapisana jeszcze kartka papieru. Bo tak naprawdę tylko to się liczy.
Rzecz charakterystyczna. Produkuje się ciagle duzo biograficznych filmów o wielkich uczonych i wielkich artystach. Zadaniem ambitniejszych rezyserów jest wiarygodne przedstawienie procesu twórczego, który w rezultacie prowadzil do waznych odkryć naukowych czy powstawania najslynniejszych dziel sztuki. Mozna z jakim takim sukcesem ukazać pracę niektórych uczonych: laboratoria, przerózne przyrzady, mechanizmy wprowadzone w ruch sa zdolne przez pewien czas utrzymać uwagę widzów. Ponadto bardzo dramatyczne bywaja chwile niepewnosci, czy powtarzany po raz tysiaczny eksperyment, z drobna tylko modyfikacja, przyniesie wreszcie spodziewany wynik. Widowiskowe potrafia być filmy o malarzach - mozna odtworzyć wszystkie fazy powstawania obrazu od poczatkowej kreski do ostatniego dotknięcia pędzla. Filmy o kompozytorach wypelnia muzyka - od pierwszych taktów, które twórca slyszy w sobie, az do dojrzalej formy dziela rozpisanego na instrumenty. Wszystko to jest w dalszym ciagu naiwne i nic nie mówi o tym dziwnym stanie ducha, zwanym popularnie natchnieniem, ale przynajmniej jest co ogladać i jest czego sluchać.
Najgorzej z poetami. Ich praca jest beznadziejnie niefotogeniczna. Czlowiek siedzi przy stole albo lezy na kanapie, wpatruje się nieruchomym wzrokiem w scianę albo w sufit, od czasu do czasu napisze siedem wersów, z czego jeden po kwadransie skresli, i znów uplywa godzina, w której nic się nie dzieje... Jaki widz wytrzymalby ogladanie czegos takiego?
Wspomnialam o natchnieniu. Na pytanie, czym ono jest, jesli jest, poeci wspólczesni daja odpowiedzi wymijajace. Nie dlatego, ze nigdy nie odczuli dobrodziejstwa tego wewnętrznego impulsu. Przyczyna jest inna. Nielatwo wyjasnić komus cos, czego się samemu nie rozumie.
Ja takze, pytana o to czasami, istotę rzeczy obchodzę z daleka. Ale odpowiadam w sposób taki: natchnienie nie jest wylacznym przywilejem poetów czy artystów w ogólnosci. Jest, byla, będzie zawsze pewna grupa ludzi, których natchnienie nawiedza. To ci wszyscy, którzy swiadomie wybieraja sobie pracę i wykonuja ja z zamilowaniem i wyobraznia. Bywaja tacy lekarze, bywaja tacy pedagodzy, bywaja tacy ogrodnicy i jeszcze setka innych zawodów. Ich praca moze być bezustanna przygoda, jesli tylko potrafia w niej dostrzec coraz to nowe wyzwania. Pomimo trudów i porazek, ich ciekawosć nie stygnie. Z kazdego rozwiazanego zagadnienia wyfruwa im rój nowych pytań. Natchnienie, czymkolwiek ono jest, rodzi się z bezustannego "nie wiem".
Takich ludzi nie jest zbyt wielu. Większosć mieszkańców tej ziemi pracuje, zeby zdobyć srodki utrzymania, pracuje, bo musi. To nie oni z wlasnej pasji wybieraja sobie pracę, to okolicznosci zycia wybieraja za nich. Praca nie lubiana, praca, która nudzi, ceniona tylko dlatego, ze nawet w tej postaci nie dla wszystkich jest dostępna, to jedna z najcięzszych ludzkich niedoli. I nie zanosi się na to, zeby najblizsze stulecia przyniosly tutaj jakas szczęsliwa zmianę.
Wolno mi więc powiedzieć, ze wprawdzie odbieram poetom monopol na natchnienie, ale i tak umieszczam ich w nielicznej grupie wybrańców losu.
Tutaj jednak moga się w sluchaczach zbudzić watpliwosci. Rozmaici oprawcy, dyktatorzy, fanatycy, demagodzy walczacy o wladzę przy pomocy kilku byle glosno wykrzykiwanych hasel, takze lubia swoja pracę i takze wykonuja ja z gorliwa pomyslowoscia. No tak, ale oni "wiedza". Wiedza, a to, co wiedza, wystarcza im raz na zawsze. Niczego ponad to nie sa ciekawi, bo to mogloby oslabić silę ich argumentów. A wszelka wiedza, która nie wylania z siebie nowych pytań, staje się w szybkim czasie martwa, traci temperaturę sprzyjajaca zyciu. W najskrajniejszych przypadkach, o czym dobrze wiadomo z historii dawnej i wspólczesnej, potrafi być nawet smiertelnie grozna dla spoleczeństw.
Dlatego tak wysoko sobie cenię dwa male slowa: "nie wiem". Male, ale mocno uskrzydlone. Rozszerzajace nam zycie na obszary, które mieszcza się w nas samych i obszary, w których zawieszona jest nasza nikla Ziemia. Gdyby Izaak Newton nie powiedzial sobie "nie wiem", jablka w ogródku moglyby spadać na jego oczach jak grad, a on w najlepszym razie schylalby się po nie i zjadal z apetytem. Gdyby moja rodaczka Maria Sklodowska-Curie nie powiedziala sobie "nie wiem", zostalaby pewnie nauczycielka chemii na pensji dla panienek z dobrych domów, i na tej - skadinad zacnej - pracy uplynęloby jej zycie. Ale powtarzala sobie "nie wiem" i te wlasnie slowa przywiodly ja, i to dwukrotnie, do Sztokholmu, gdzie ludzi o duchu niespokojnym i wiecznie poszukujacym nagradza się Nagroda Nobla.
Poeta równiez, jesli jest prawdziwym poeta, musi ciagle powtarzać sobie "nie wiem". Kazdym utworem próbuje na to odpowiedzieć, ale kiedy tylko postawi kropkę, juz ogarnia go wahanie, juz zaczyna sobie zdawać sprawę, ze jest to odpowiedz tymczasowa i absolutnie niewystarczajaca. Więc próbuje jeszcze raz i jeszcze raz, a potem te kolejne dowody jego niezadowolenia z siebie historycy literatury zepna wielkim spinaczem i nazywać będa "dorobkiem"...
Marza mi się czasami sytuacje niemozliwe do urzeczywistnienia. Wyobrazam sobie na przyklad w swojej zuchwalosci, ze mam okazję porozmawiania z Eklezjasta, autorem jakze przejmujacego lamentu nad marnoscia wszelkich ludzkich poczynań. Poklonilabym mu się bardzo nisko, bo to przeciez jeden z najwazniejszych - przynajmniej dla mnie - poetów. Ale potem pochwycilabym go za rękę. "Nic nowego pod slońcem" - napisales, Eklezjasto. Ale przeciez Ty sam urodziles się nowy pod slońcem. A poemat, którego jestes twórca, tez jest nowy pod slońcem, bo przed Toba nie napisal go nikt. I nowi pod slońcem sa wszyscy Twoi czytelnicy, bo ci, co zyli przed Toba, czytać go przeciez nie mogli. Takze i cyprys, w którego cieniu usiadles, nie rosnie tutaj od poczatku swiata. Dal mu poczatek jakis cyprys inny, podobny do Twojego, ale nie calkiem ten sam. I ponadto chcialabym Cię spytać, Eklezjasto, co nowego pod slońcem zamierzasz teraz napisać. Czy cos, czym uzupelnisz jeszcze swoje mysli, czy moze masz pokusę niektórym z nich zaprzeczyć jednak? W swoim poprzednim poemacie dostrzegles takze i radosć - cóz z tego, ze przemijajaca? Więc moze o niej będzie Twój nowy pod slońcem poemat? Czy masz juz notatki, jakies pierwsze szkice? Nie powiesz chyba: "Napisalem wszystko, nie mam nic do dodania". Tego nie moze powiedzieć zaden na swiecie poeta, a co dopiero tak wielki jak Ty.
Świat, cokolwiek bysmy o nim pomysleli zatrwozeni jego ogromem i wlasna wobec niego bezsilnoscia, rozgoryczeni jego obojętnoscia na poszczególne cierpienia - ludzi, zwierzat, a moze i roslin, bo skad pewnosć, ze rosliny sa od cierpień wolne; cokolwiek bysmy pomysleli o jego przestrzeniach przeszywanych promieniowaniem gwiazd, gwiazd, wokól których zaczęto juz odkrywać jakies planety, juz martwe? jeszcze martwe? - nie wiadomo; cokolwiek bysmy pomysleli o tym bezmiernym teatrze, na który mamy wprawdzie bilet wstępu, ale waznosć tego biletu jest smiesznie krótka, ograniczona dwiema stanowczymi datami; cokolwiek jeszcze pomyslelibysmy o tym swiecie - jest on zadziwiajacy.
Ale w okresleniu "zadziwiajacy" kryje się pewna logiczna pulapka. Zadziwia nas przeciez to, co odbiega od jakiejs znanej i powszechnie uznanej normy, od jakiejs oczywistosci, do której jestesmy przyzwyczajeni. Otóz takiego oczywistego swiata nie ma wcale. Nasze zadziwienie jest samoistne i nie wynika z zadnych z czymkolwiek porównań.
Zgoda, w mowie potocznej, która nie zastanawia się nad kazdym slowem, wszyscy uzywamy okresleń: "zwykly swiat", "zwykle zycie", "zwykla kolej rzeczy"... Jednak w języku poezji, gdzie kazde slowo się wazy, nic juz zwyczajne i normalne nie jest. Żaden kamień i zadna nad nim chmura. Żaden dzień i zadna po nim noc. A nade wszystko zadne niczyje na tym swiecie istnienie.
Wyglada na to, ze poeci będa mieli zawsze duzo do roboty.
To ono:
Podobno w przemówieniu pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze. A więc mam je juz poza soba... Ale czuję, ze i następne zdania będa trudne, trzecie, szóste, dziesiate, az do ostatniego, poniewaz mam mówić o poezji. Na ten temat wypowiadalam się rzadko, prawie wcale. I zawsze towarzyszylo mi przekonanie, ze nie robię tego najlepiej. Dlatego mój odczyt nie będzie zbyt dlugi. Wszelka niedoskonalosc lzejsza jest do zniesienia, jesli podaje się ja w malych dawkach.
Dzisiejszy poeta jest sceptyczny i podejrzliwy nawet - a moze przede wszystkim - wobec samego siebie. Z niechęcia oswiadcza publicznie, ze jest poeta - jakby się tego trochę wstydzil. Ale w naszej krzykliwej epoce duzo latwiej przyznać się do wlasnych wad, jezeli tylko prezentuja się efektownie, a duzo trudniej do zalet, bo sa glębiej ukryte, i w które samemu nie do końca się wierzy... W róznych ankietach czy rozmowach z przypadkowymi ludzmi, kiedy poecie juz koniecznie wypada okreslić swoje zajęcie, podaje on ogólnikowe "literat" albo wymienia nazwę dodatkowo wykonywanej pracy. Wiadomosć, ze maja do czynienia z poeta, przyjmowana jest przez urzędników czy wspólpasazerów autobusu z lekkim niedowierzaniem i zaniepokojeniem. Przypuszczam, ze i filozof budzi podobne zaklopotanie. Jest jednak w lepszym polozeniu, bo najczęsciej ma moznosć ozdobienia swojej profesji jakims tytulem naukowym. Profesor filozofii - to brzmi juz duzo powazniej.
Nie ma jednak profesorów poezji. To by przeciez znaczylo, ze jest to zatrudnienie wymagajace specjalistycznych studiów, regularnie zdawanych egzaminów, rozpraw teoretycznych wzbogaconych bibliografia i odnosnikami, a wreszcie uroczyscie otrzymywanych dyplomów. A to z kolei oznaczaloby, ze po to, zeby zostać poeta, nie wystarcza kartki papieru zapisane choćby najswietniejszymi wierszami - konieczny jest i to przede wszystkim, jakis papierek z pieczatka. Przypomnijmy sobie, ze na takiej wlasnie podstawie skazano na zeslanie chlubę poezji rosyjskiej, pózniejszego Noblistę, Josifa Brodskiego. Uznano go za "pasozyta", poniewaz nie mial urzędowego zaswiadczenia, ze wolno mu być poeta...
Przed kilkoma laty mialam zaszczyt i radosć poznać Go osobiscie. Zauwazylam, ze on jeden, sposród znanych mi poetów, lubil mówić o sobie "poeta", wymawial to slowo bez wewnętrznych oporów, z jakas nawet wyzywajaca swoboda. Myslę, ze to przez pamięć brutalnych upokorzeń, jakich doznal w mlodosci.
W krajach szczęsliwszych, gdzie godnosc ludzka nie jest naruszana tak latwo, poeci pragna być oczywiscie publikowani, czytani i rozumiani, ale nie robia juz nic albo bardzo niewiele, zeby na co dzień wyrózniać się wsród innych ludzi. A jeszcze tak niedawno temu, w pierwszych dziesięcioleciach naszego wieku, poeci lubili szokować wymyslnym strojem i ekscentrycznym zachowaniem. Bylo to jednak zawsze widowisko na uzytek publiczny. Przychodzila chwila, kiedy poeta zamykal za soba drzwi, zrzucal ze siebie te wszystkie peleryny, blyskotki i inne poetyczne akcesoria, i stawal w ciszy, w oczekiwaniu na samego siebie, nad niezapisana jeszcze kartka papieru. Bo tak naprawdę tylko to się liczy.
Rzecz charakterystyczna. Produkuje się ciagle duzo biograficznych filmów o wielkich uczonych i wielkich artystach. Zadaniem ambitniejszych rezyserów jest wiarygodne przedstawienie procesu twórczego, który w rezultacie prowadzil do waznych odkryć naukowych czy powstawania najslynniejszych dziel sztuki. Mozna z jakim takim sukcesem ukazać pracę niektórych uczonych: laboratoria, przerózne przyrzady, mechanizmy wprowadzone w ruch sa zdolne przez pewien czas utrzymać uwagę widzów. Ponadto bardzo dramatyczne bywaja chwile niepewnosci, czy powtarzany po raz tysiaczny eksperyment, z drobna tylko modyfikacja, przyniesie wreszcie spodziewany wynik. Widowiskowe potrafia być filmy o malarzach - mozna odtworzyć wszystkie fazy powstawania obrazu od poczatkowej kreski do ostatniego dotknięcia pędzla. Filmy o kompozytorach wypelnia muzyka - od pierwszych taktów, które twórca slyszy w sobie, az do dojrzalej formy dziela rozpisanego na instrumenty. Wszystko to jest w dalszym ciagu naiwne i nic nie mówi o tym dziwnym stanie ducha, zwanym popularnie natchnieniem, ale przynajmniej jest co ogladać i jest czego sluchać.
Najgorzej z poetami. Ich praca jest beznadziejnie niefotogeniczna. Czlowiek siedzi przy stole albo lezy na kanapie, wpatruje się nieruchomym wzrokiem w scianę albo w sufit, od czasu do czasu napisze siedem wersów, z czego jeden po kwadransie skresli, i znów uplywa godzina, w której nic się nie dzieje... Jaki widz wytrzymalby ogladanie czegos takiego?
Wspomnialam o natchnieniu. Na pytanie, czym ono jest, jesli jest, poeci wspólczesni daja odpowiedzi wymijajace. Nie dlatego, ze nigdy nie odczuli dobrodziejstwa tego wewnętrznego impulsu. Przyczyna jest inna. Nielatwo wyjasnić komus cos, czego się samemu nie rozumie.
Ja takze, pytana o to czasami, istotę rzeczy obchodzę z daleka. Ale odpowiadam w sposób taki: natchnienie nie jest wylacznym przywilejem poetów czy artystów w ogólnosci. Jest, byla, będzie zawsze pewna grupa ludzi, których natchnienie nawiedza. To ci wszyscy, którzy swiadomie wybieraja sobie pracę i wykonuja ja z zamilowaniem i wyobraznia. Bywaja tacy lekarze, bywaja tacy pedagodzy, bywaja tacy ogrodnicy i jeszcze setka innych zawodów. Ich praca moze być bezustanna przygoda, jesli tylko potrafia w niej dostrzec coraz to nowe wyzwania. Pomimo trudów i porazek, ich ciekawosć nie stygnie. Z kazdego rozwiazanego zagadnienia wyfruwa im rój nowych pytań. Natchnienie, czymkolwiek ono jest, rodzi się z bezustannego "nie wiem".
Takich ludzi nie jest zbyt wielu. Większosć mieszkańców tej ziemi pracuje, zeby zdobyć srodki utrzymania, pracuje, bo musi. To nie oni z wlasnej pasji wybieraja sobie pracę, to okolicznosci zycia wybieraja za nich. Praca nie lubiana, praca, która nudzi, ceniona tylko dlatego, ze nawet w tej postaci nie dla wszystkich jest dostępna, to jedna z najcięzszych ludzkich niedoli. I nie zanosi się na to, zeby najblizsze stulecia przyniosly tutaj jakas szczęsliwa zmianę.
Wolno mi więc powiedzieć, ze wprawdzie odbieram poetom monopol na natchnienie, ale i tak umieszczam ich w nielicznej grupie wybrańców losu.
Tutaj jednak moga się w sluchaczach zbudzić watpliwosci. Rozmaici oprawcy, dyktatorzy, fanatycy, demagodzy walczacy o wladzę przy pomocy kilku byle glosno wykrzykiwanych hasel, takze lubia swoja pracę i takze wykonuja ja z gorliwa pomyslowoscia. No tak, ale oni "wiedza". Wiedza, a to, co wiedza, wystarcza im raz na zawsze. Niczego ponad to nie sa ciekawi, bo to mogloby oslabić silę ich argumentów. A wszelka wiedza, która nie wylania z siebie nowych pytań, staje się w szybkim czasie martwa, traci temperaturę sprzyjajaca zyciu. W najskrajniejszych przypadkach, o czym dobrze wiadomo z historii dawnej i wspólczesnej, potrafi być nawet smiertelnie grozna dla spoleczeństw.
Dlatego tak wysoko sobie cenię dwa male slowa: "nie wiem". Male, ale mocno uskrzydlone. Rozszerzajace nam zycie na obszary, które mieszcza się w nas samych i obszary, w których zawieszona jest nasza nikla Ziemia. Gdyby Izaak Newton nie powiedzial sobie "nie wiem", jablka w ogródku moglyby spadać na jego oczach jak grad, a on w najlepszym razie schylalby się po nie i zjadal z apetytem. Gdyby moja rodaczka Maria Sklodowska-Curie nie powiedziala sobie "nie wiem", zostalaby pewnie nauczycielka chemii na pensji dla panienek z dobrych domów, i na tej - skadinad zacnej - pracy uplynęloby jej zycie. Ale powtarzala sobie "nie wiem" i te wlasnie slowa przywiodly ja, i to dwukrotnie, do Sztokholmu, gdzie ludzi o duchu niespokojnym i wiecznie poszukujacym nagradza się Nagroda Nobla.
Poeta równiez, jesli jest prawdziwym poeta, musi ciagle powtarzać sobie "nie wiem". Kazdym utworem próbuje na to odpowiedzieć, ale kiedy tylko postawi kropkę, juz ogarnia go wahanie, juz zaczyna sobie zdawać sprawę, ze jest to odpowiedz tymczasowa i absolutnie niewystarczajaca. Więc próbuje jeszcze raz i jeszcze raz, a potem te kolejne dowody jego niezadowolenia z siebie historycy literatury zepna wielkim spinaczem i nazywać będa "dorobkiem"...
Marza mi się czasami sytuacje niemozliwe do urzeczywistnienia. Wyobrazam sobie na przyklad w swojej zuchwalosci, ze mam okazję porozmawiania z Eklezjasta, autorem jakze przejmujacego lamentu nad marnoscia wszelkich ludzkich poczynań. Poklonilabym mu się bardzo nisko, bo to przeciez jeden z najwazniejszych - przynajmniej dla mnie - poetów. Ale potem pochwycilabym go za rękę. "Nic nowego pod slońcem" - napisales, Eklezjasto. Ale przeciez Ty sam urodziles się nowy pod slońcem. A poemat, którego jestes twórca, tez jest nowy pod slońcem, bo przed Toba nie napisal go nikt. I nowi pod slońcem sa wszyscy Twoi czytelnicy, bo ci, co zyli przed Toba, czytać go przeciez nie mogli. Takze i cyprys, w którego cieniu usiadles, nie rosnie tutaj od poczatku swiata. Dal mu poczatek jakis cyprys inny, podobny do Twojego, ale nie calkiem ten sam. I ponadto chcialabym Cię spytać, Eklezjasto, co nowego pod slońcem zamierzasz teraz napisać. Czy cos, czym uzupelnisz jeszcze swoje mysli, czy moze masz pokusę niektórym z nich zaprzeczyć jednak? W swoim poprzednim poemacie dostrzegles takze i radosć - cóz z tego, ze przemijajaca? Więc moze o niej będzie Twój nowy pod slońcem poemat? Czy masz juz notatki, jakies pierwsze szkice? Nie powiesz chyba: "Napisalem wszystko, nie mam nic do dodania". Tego nie moze powiedzieć zaden na swiecie poeta, a co dopiero tak wielki jak Ty.
Świat, cokolwiek bysmy o nim pomysleli zatrwozeni jego ogromem i wlasna wobec niego bezsilnoscia, rozgoryczeni jego obojętnoscia na poszczególne cierpienia - ludzi, zwierzat, a moze i roslin, bo skad pewnosć, ze rosliny sa od cierpień wolne; cokolwiek bysmy pomysleli o jego przestrzeniach przeszywanych promieniowaniem gwiazd, gwiazd, wokól których zaczęto juz odkrywać jakies planety, juz martwe? jeszcze martwe? - nie wiadomo; cokolwiek bysmy pomysleli o tym bezmiernym teatrze, na który mamy wprawdzie bilet wstępu, ale waznosć tego biletu jest smiesznie krótka, ograniczona dwiema stanowczymi datami; cokolwiek jeszcze pomyslelibysmy o tym swiecie - jest on zadziwiajacy.
Ale w okresleniu "zadziwiajacy" kryje się pewna logiczna pulapka. Zadziwia nas przeciez to, co odbiega od jakiejs znanej i powszechnie uznanej normy, od jakiejs oczywistosci, do której jestesmy przyzwyczajeni. Otóz takiego oczywistego swiata nie ma wcale. Nasze zadziwienie jest samoistne i nie wynika z zadnych z czymkolwiek porównań.
Zgoda, w mowie potocznej, która nie zastanawia się nad kazdym slowem, wszyscy uzywamy okresleń: "zwykly swiat", "zwykle zycie", "zwykla kolej rzeczy"... Jednak w języku poezji, gdzie kazde slowo się wazy, nic juz zwyczajne i normalne nie jest. Żaden kamień i zadna nad nim chmura. Żaden dzień i zadna po nim noc. A nade wszystko zadne niczyje na tym swiecie istnienie.
Wyglada na to, ze poeci będa mieli zawsze duzo do roboty.