Dlaczego ściąganie jest niemoralne i szkodliwe dla kraju? Proszę o w miarę długie prace. Dam naj;pp
robin313
Argumenty wytwórni są racjonalne: to nasza własność! Jeśli słuchasz, to nam za to zapłać. Nie robiąc tego, gwałcisz podstawowe zasady moralne – nie można wykorzystywać rzeczy należących do innych osób czy podmiotów prawnych bez ich zgody. A ta zgoda wymaga opłaty. Ale polskie prawo mówi coś innego: ściąganie muzyki i filmów nie jest przestępstwem. Więc dlaczego mam za to płacić? A może to po prostu coś jest nie tak z prawem, które nie nadąża za rozwojem technologii.
No bo czym jest właściwie prawo? Michał Kołodziejczyk, adwokat z kancelarii KKR, wyjaśnia, że prawdziwą istotą ustawodawstwa jest dążenie do tego, aby jak najwięcej obywateli mogło prowadzić życie na maksymalnym poziomie szczęśliwości. Czy tak jest obecnie? Absolutnie nie! Z jednej strony mamy kilka kluczowych wytwórni, które czerpią zyski z handlu muzyką i filmami, z drugiej ogromną liczbę internautów, którzy bez muzyki i filmów nie wyobrażają sobie życia, a wszystko okraszone przepisami prawnymi, które nie nadążają za postępem.
Efekt? Nieustanna zabawa w kotka i myszkę. Pierwszy z brzegu przykład: do niedawna Mekką wszystkich spragnionych klipów muzycznych był YouTube. Wpadało ci coś w ucho albo w oko i po chwili już mogłeś to oglądać. Nie podobało się to wytwórniom do tego stopnia, że wymusiły masowe usuwanie, cięcie albo pozbawiane klipów ścieżki dźwiękowej. Reakcja Sieci była natychmiastowa – wystarczy wejść do Google Video – wyszukiwarka udostępniająca gotowe do odtwarzania okienka, których źródła znajdują się w niezależnych serwisach filmowych zlokalizowanych w USA, Belgii, Rosji, Polsce, Chinach i Bóg wie gdzie jeszcze. Co więcej, każdy klip, który ktoś wrzuci do Sieci, natychmiast rozchodzi się po niej niczym gigantyczna ameba. Czy ktoś jest w stanie nad tym zapanować? Albo inaczej – jakie mamy opcje?
Pierwsza to bardziej restrykcyjne prawo. Na przykład za naszą zachodnią granicą ściąganie muzyki jest przestępstwem, jeśli prokurator udowodni, że internauta wiedział, iż pobiera multimedia z miejsc określanych w znowelizowanym niemieckim kodeksie karnym jako offensichtlich illegale Quelle – źródeł w sposób oczywisty nielegalnych, takich jak kontrolowane przez hakerów serwisy warezowe. We Francji nie jest lepiej: uchwalona niedawno ustawa pozwala na stworzenie instytucji, która będzie miała prawo odcinać od Internetu osoby pobierające multimedia, za które nie zapłacili. A są i lepsze pomysły – np. rodem z „1984” Orwella – takie jak idea instalowania na komputerach państwowych trojanów, co pozwalałoby na bieżąco monitorować, co i w jakiej ilości ściągają obywatele.
Jeszcze inne pomysły to np. serwisy amerykańskich korporacji telewizyjnych (jak ABC i Fox), w których obejrzymy kultowe seriale, takie jak „24 godziny”, „Gotowe na wszystko” czy „Zagubieni”, nic nie płacąc. Musimy tylko liczyć się z tym, że przy okazji zobaczymy kilka reklam . Kolejne próby rozwiązania problemu to serwisy typu iTunes, gdzie za 99 centów można ściągnąć praktycznie każdy interesujący nas utwór. Tyle że dolar za kawałek to wcale nie tak mało – za przeciętny album muzyczny zapłacimy około 40 zł.
I tu dochodzimy do sedna. Być może droga do porozumienia wiedzie przez opłaty wplecione w reklamy albo ceny na tyle niskie, że nikomu nie będzie się chciało wchodzić do szarej strefy. Tę tezę potwierdzają wyniki ankiety na chip.pl. Zapytaliśmy w niej, ile musiałby kosztować film, aby użytkownik wolał za niego zapłacić, niż tracić czas na wyszukiwanie go w Sieci. Najwięcej odpowiedzi dotyczyło przedziału 3–5 zł. Wydaje się więc, że najbardziej rozsądnie świat mediów w Sieci uporządkowałyby serwisy udostępniające filmy i muzykę za cenę dostosowaną do oczekiwań konsumentów. Ale to już kwestia polityki koncernów, na którą internauci wpływu nie mają. Na razie nadal kwitnąć będzie ściąganie – pewnie w przypadku większości nawet bez kaca moralnego w tle.
No bo czym jest właściwie prawo? Michał Kołodziejczyk, adwokat z kancelarii KKR, wyjaśnia, że prawdziwą istotą ustawodawstwa jest dążenie do tego, aby jak najwięcej obywateli mogło prowadzić życie na maksymalnym poziomie szczęśliwości. Czy tak jest obecnie? Absolutnie nie! Z jednej strony mamy kilka kluczowych wytwórni, które czerpią zyski z handlu muzyką i filmami, z drugiej ogromną liczbę internautów, którzy bez muzyki i filmów nie wyobrażają sobie życia, a wszystko okraszone przepisami prawnymi, które nie nadążają za postępem.
Efekt? Nieustanna zabawa
w kotka i myszkę. Pierwszy z brzegu przykład: do niedawna Mekką wszystkich spragnionych klipów muzycznych był YouTube. Wpadało ci coś w ucho albo w oko i po chwili już mogłeś to oglądać. Nie podobało się to wytwórniom do tego stopnia, że wymusiły masowe usuwanie, cięcie albo pozbawiane klipów ścieżki dźwiękowej. Reakcja Sieci była natychmiastowa – wystarczy wejść do Google Video – wyszukiwarka udostępniająca gotowe do odtwarzania okienka, których źródła znajdują się w niezależnych serwisach filmowych zlokalizowanych w USA, Belgii, Rosji, Polsce, Chinach i Bóg wie gdzie jeszcze. Co więcej, każdy klip, który ktoś wrzuci do Sieci, natychmiast rozchodzi się po niej niczym gigantyczna ameba. Czy ktoś jest w stanie nad tym zapanować? Albo inaczej – jakie mamy opcje?
Pierwsza to bardziej restrykcyjne prawo. Na przykład za naszą zachodnią granicą ściąganie muzyki jest przestępstwem, jeśli prokurator udowodni, że internauta wiedział, iż pobiera multimedia z miejsc określanych w znowelizowanym niemieckim kodeksie karnym jako offensichtlich illegale Quelle – źródeł w sposób oczywisty nielegalnych, takich jak kontrolowane przez hakerów serwisy warezowe. We Francji nie jest lepiej: uchwalona niedawno ustawa pozwala na stworzenie instytucji, która będzie miała prawo odcinać od Internetu osoby pobierające multimedia, za które nie zapłacili. A są i lepsze pomysły – np. rodem z „1984” Orwella – takie jak idea instalowania na komputerach państwowych trojanów, co pozwalałoby na bieżąco monitorować, co i w jakiej ilości ściągają obywatele.
Jeszcze inne pomysły to np. serwisy amerykańskich korporacji telewizyjnych (jak ABC i Fox), w których obejrzymy kultowe seriale, takie jak „24 godziny”, „Gotowe na wszystko” czy „Zagubieni”, nic nie płacąc. Musimy tylko liczyć się z tym, że przy okazji zobaczymy kilka reklam
. Kolejne próby rozwiązania problemu to serwisy typu iTunes, gdzie za 99 centów można ściągnąć praktycznie każdy interesujący nas utwór. Tyle że dolar za kawałek to wcale nie tak mało – za przeciętny album muzyczny zapłacimy około 40 zł.
I tu dochodzimy do sedna. Być może droga do porozumienia wiedzie przez opłaty wplecione w reklamy albo ceny na tyle niskie, że nikomu nie będzie się chciało wchodzić do szarej strefy. Tę tezę potwierdzają wyniki ankiety na chip.pl. Zapytaliśmy w niej, ile musiałby kosztować film, aby użytkownik wolał za niego zapłacić, niż tracić czas na wyszukiwanie go w Sieci. Najwięcej odpowiedzi dotyczyło przedziału 3–5 zł. Wydaje się więc, że najbardziej rozsądnie świat mediów w Sieci uporządkowałyby serwisy udostępniające filmy i muzykę za cenę dostosowaną do oczekiwań konsumentów. Ale to już kwestia polityki koncernów, na którą internauci wpływu nie mają. Na razie nadal kwitnąć będzie ściąganie – pewnie w przypadku większości nawet bez kaca moralnego w tle.