Czy Piotr Czajkowski miał polskie korzenie, jeśli tak, to napisz kilka zdań o tym.
beattaa123
Czcigodny starzec z białą brodą, oczy człowieka, który przeżył długie i trudne życie… Tak wygląda Piotr Czajkowski na znanym portrecie. Ile mógł mieć na nim lat? 70 czy nieco mniej? Tak moglibyśmy pomyśleć, gdyby nie było wiadomo, że kompozytor zmarł w wieku 54 lat… Już w wieku lat 28 przyznał: „Nie bacząc na to, że do starości mi jeszcze daleko, to jestem człowiekiem zmęczonym życiem…” Cóż, „…zmęczony życiem” Schubert opuścił świat w wieku 31 lat, Chopin w wieku lat 39… W porównaniu z nimi wiek Czajkowskiego wydaje się wiekiem poważnym. Jakby minuty jego życia pod względem utraty sił duchowych równe były godzinom…
Piętno bezgranicznego zmęczenia na twarzy i taka siła ekspresji w muzyce! „Serce moje jest pełne uczuć – pisał kompozytor. – Pragnie wyrazić się poprzez muzykę. Kto wie, może rzeczywiście pozostawię po sobie coś, co będzie godne sławy pierwszorzędnego artysty”.
Kompozytor wątpił, a przecież sławę i uznanie zyskał jeszcze za życia. Czajkowski otrzymał niepodważalne świadectwa tego, że znalazł się wśród najbardziej zasłużonych w kulturze światowej. „Unikam wszelkiego rodzaju towarzystw…” – pisał, podczas, gdy ludzie wszelkimi sposobami garnęli się ku niemu. Krąg jego znajomych to de facto cała Wielka Muzyka przełomu XIX i XX wieku: Mahler i Brahms, Grieg i Dworzak, Guno i Massne, Ryszard Strauss, Moritz Moszkowskij, Ignacy Jan Paderewski – do spotkania z tym ostatnim doszło w Paryżu w lutym 1888 roku. Czajkowski był wówczas u szczytu sławy: niekończącymi się owacjami witano go w Paryżu i Londynie, Pradze i Berlinie, Nowym Jorku i Waszyngtonie, Wiedniu i Warszawie…
W Warszawie Czajkowski bywał wielokrotnie przejazdem, wyruszając na tournee po Europie. Kiedyś spędził w niej cały tydzień i dał koncert autorski. Z dziennika kompozytora. Grudzień 1891 roku:
„Jestem w Warszawie. Moje próby trwają, orkiestra gorzej niż drugorzędna i bardzo jestem tym zmęczony. Spędzam czas z moim byłym uczniem, znakomitym skrzypkiem Barcewiczem, a także z rodziną śpiewaczki Fride. Rodzina ta wyróżnia się radością, gościnnością i ogólną sympatycznością wszystkich jej członków. Dziś spędzę z nimi Nowy Rok. Wieczorami bywam w teatrze. Opera jest tu całkiem niezła”.
Koncert, na którym Czajkowski dyrygował swoimi utworami (solistą był wspomniany Stanisław Barcewicz), odbył się w warszawskim Teatrze Wielkim 2 stycznia 1892 roku. Kompozytor zapisał w dzienniku:
„W Warszawie spędziłem sześć dni w strasznym kołowrocie: codzienne próby, odwiedziny, obiady, kolacje itd. Zarówno muzycy, jak i publiczność przyjęli mnie bardzo gorąco. Koncert był doskonały”.
Na krótko przed warszawskim koncertem odbyła się w Moskwie premiera symfonicznego utworu Czajkowskiego „Wojewoda” (na podstawie ballady Adama Mickiewicza w przekładzie Puszkina). W dzienniku kompozytora czytamy: „Skończyłem swoją balladę symfoniczną „Wojewoda”. Jestem z niej bardzo zadowolony”. Lecz opinie autora i publiczności rozeszły się: na koncercie ballada wypadła źle (czy nie dlatego, że dyrygujący swoim dziełem autor był tego wieczoru w nienajlepszej formie?…). Ogromnie przeżywający każde niepowodzenie Czajkowski wpadł w rozpacz i – partytura „Wojewody” poleciała w ogień. Tylko dzięki dyrygentowi i pianiście Aleksandrowi Ziloti, który ukrył nuty głosów orkiestrowych, po śmierci kompozytora udało się odtworzyć jego utwór….
Do „polskich motywów”, które na szczęście nie miały tak dramatycznych losów, odnieść można także i liczne mazurki i polonezy, skomponowane przez Czajkowskiego. Często niedwuznacznie kojarzą się z opusami Chopina, a jedna miniatura z cyklu fortepianowego tak właśnie się nazywa – „W stylu Chopina”…
Wiadomo, jak wysoko cenił Czajkowski talent Henryka Wieniawskiego. Kiedy wielki polski muzyk umierał w Moskwie w domu mecenaski Nadieżdy von Meck, Czajkowski pisał do niej:
„Tak bardzo go żal, tracimy w nim skrzypka nie do zastąpienia i wielce utalentowanego kompozytora. W tej drugiej dziedzinie uważam Wieniawskiego za niezwykle hojnie obdarzonego”.
Z kolei wielu polskich kompozytorów oddawało hołd Czajkowskiemu: wśród swoich idoli wymienił go na przykład Mieczysław Karłowicz. Jeśli już mowa o polskich wykonawcach, to muzyka Czajkowskiego znalazła w nich wspaniałych interpretatorów i tu wymienić można wiele nazwisk – i pianistów, i wokalistów, i dyrygentów. Wśród tych ostatnich, oczywiście, Witold Rowicki, który swego czasu nagrał w „Muzie” niemal wszystkie utwory Czajkowskiego dla orkiestry symfonicznej. Wielki rezonans miały także polskie interpretacje oper i baletów rosyjskiego geniusza – od „Jeziora Łabędziego” w Poznaniu w 1953 roku i „Damę Pikową” w Warszawie w 1955 roku – po niedawne premiery „Śpiącej królewny” i słynnego „Dziadka do orzechów”…
Tak się zdarzyło, że w ostatnim czasie niektórzy badacze – zarówno rosyjscy, jak i zagraniczni – preferują ocenę twórczości Czajkowskiego poprzez pryzmat jego trudnego życia osobistego. Wyciągnięcie na światło dzienne wszystkich intymnych szczegółów jego życia nie odbiło się negatywnie na miłości słuchaczy do muzyki Czajkowskiego: jego utwory należą wciąż do najchętniej wykonywanych na całym świecie. Zatem bez względu na wszystko, gorące pragnienie kompozytora, aby „powiększała się liczba ludzi, znajdujących w jego muzyce pocieszenie i podporę” spełniło się. Wprawdzie, aby jego muzyka taką się stała, samemu Czajkowskiemu sądzone było przeżyć tragedię samotności i uznać gorzką świadomość prawdy, że zwykłe ludzkie szczęście, jest dla niego niemożliwe…
Piętno bezgranicznego zmęczenia na twarzy i taka siła ekspresji w muzyce! „Serce moje jest pełne uczuć – pisał kompozytor. – Pragnie wyrazić się poprzez muzykę. Kto wie, może rzeczywiście pozostawię po sobie coś, co będzie godne sławy pierwszorzędnego artysty”.
Kompozytor wątpił, a przecież sławę i uznanie zyskał jeszcze za życia. Czajkowski otrzymał niepodważalne świadectwa tego, że znalazł się wśród najbardziej zasłużonych w kulturze światowej. „Unikam wszelkiego rodzaju towarzystw…” – pisał, podczas, gdy ludzie wszelkimi sposobami garnęli się ku niemu. Krąg jego znajomych to de facto cała Wielka Muzyka przełomu XIX i XX wieku: Mahler i Brahms, Grieg i Dworzak, Guno i Massne, Ryszard Strauss, Moritz Moszkowskij, Ignacy Jan Paderewski – do spotkania z tym ostatnim doszło w Paryżu w lutym 1888 roku. Czajkowski był wówczas u szczytu sławy: niekończącymi się owacjami witano go w Paryżu i Londynie, Pradze i Berlinie, Nowym Jorku i Waszyngtonie, Wiedniu i Warszawie…
W Warszawie Czajkowski bywał wielokrotnie przejazdem, wyruszając na tournee po Europie. Kiedyś spędził w niej cały tydzień i dał koncert autorski. Z dziennika kompozytora. Grudzień 1891 roku:
„Jestem w Warszawie. Moje próby trwają, orkiestra gorzej niż drugorzędna i bardzo jestem tym zmęczony. Spędzam czas z moim byłym uczniem, znakomitym skrzypkiem Barcewiczem, a także z rodziną śpiewaczki Fride. Rodzina ta wyróżnia się radością, gościnnością i ogólną sympatycznością wszystkich jej członków. Dziś spędzę z nimi Nowy Rok. Wieczorami bywam w teatrze. Opera jest tu całkiem niezła”.
Koncert, na którym Czajkowski dyrygował swoimi utworami (solistą był wspomniany Stanisław Barcewicz), odbył się w warszawskim Teatrze Wielkim 2 stycznia 1892 roku. Kompozytor zapisał w dzienniku:
„W Warszawie spędziłem sześć dni w strasznym kołowrocie: codzienne próby, odwiedziny, obiady, kolacje itd. Zarówno muzycy, jak i publiczność przyjęli mnie bardzo gorąco. Koncert był doskonały”.
Na krótko przed warszawskim koncertem odbyła się w Moskwie premiera symfonicznego utworu Czajkowskiego „Wojewoda” (na podstawie ballady Adama Mickiewicza w przekładzie Puszkina). W dzienniku kompozytora czytamy: „Skończyłem swoją balladę symfoniczną „Wojewoda”. Jestem z niej bardzo zadowolony”. Lecz opinie autora i publiczności rozeszły się: na koncercie ballada wypadła źle (czy nie dlatego, że dyrygujący swoim dziełem autor był tego wieczoru w nienajlepszej formie?…). Ogromnie przeżywający każde niepowodzenie Czajkowski wpadł w rozpacz i – partytura „Wojewody” poleciała w ogień. Tylko dzięki dyrygentowi i pianiście Aleksandrowi Ziloti, który ukrył nuty głosów orkiestrowych, po śmierci kompozytora udało się odtworzyć jego utwór….
Do „polskich motywów”, które na szczęście nie miały tak dramatycznych losów, odnieść można także i liczne mazurki i polonezy, skomponowane przez Czajkowskiego. Często niedwuznacznie kojarzą się z opusami Chopina, a jedna miniatura z cyklu fortepianowego tak właśnie się nazywa – „W stylu Chopina”…
Wiadomo, jak wysoko cenił Czajkowski talent Henryka Wieniawskiego. Kiedy wielki polski muzyk umierał w Moskwie w domu mecenaski Nadieżdy von Meck, Czajkowski pisał do niej:
„Tak bardzo go żal, tracimy w nim skrzypka nie do zastąpienia i wielce utalentowanego kompozytora. W tej drugiej dziedzinie uważam Wieniawskiego za niezwykle hojnie obdarzonego”.
Z kolei wielu polskich kompozytorów oddawało hołd Czajkowskiemu: wśród swoich idoli wymienił go na przykład Mieczysław Karłowicz. Jeśli już mowa o polskich wykonawcach, to muzyka Czajkowskiego znalazła w nich wspaniałych interpretatorów i tu wymienić można wiele nazwisk – i pianistów, i wokalistów, i dyrygentów. Wśród tych ostatnich, oczywiście, Witold Rowicki, który swego czasu nagrał w „Muzie” niemal wszystkie utwory Czajkowskiego dla orkiestry symfonicznej. Wielki rezonans miały także polskie interpretacje oper i baletów rosyjskiego geniusza – od „Jeziora Łabędziego” w Poznaniu w 1953 roku i „Damę Pikową” w Warszawie w 1955 roku – po niedawne premiery „Śpiącej królewny” i słynnego „Dziadka do orzechów”…
Tak się zdarzyło, że w ostatnim czasie niektórzy badacze – zarówno rosyjscy, jak i zagraniczni – preferują ocenę twórczości Czajkowskiego poprzez pryzmat jego trudnego życia osobistego. Wyciągnięcie na światło dzienne wszystkich intymnych szczegółów jego życia nie odbiło się negatywnie na miłości słuchaczy do muzyki Czajkowskiego: jego utwory należą wciąż do najchętniej wykonywanych na całym świecie. Zatem bez względu na wszystko, gorące pragnienie kompozytora, aby „powiększała się liczba ludzi, znajdujących w jego muzyce pocieszenie i podporę” spełniło się. Wprawdzie, aby jego muzyka taką się stała, samemu Czajkowskiemu sądzone było przeżyć tragedię samotności i uznać gorzką świadomość prawdy, że zwykłe ludzkie szczęście, jest dla niego niemożliwe…