Cześć
PILNE mam zadanie!
Napisz smieszna historie ze swojego dziecinstwa! okolo kartka A5 albo wiecej ...
tylko prosze na dzis! na zaraz
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
– Miałam około półtora roczku. Byłam bardzo spragniona. W mieszkaniu mieliśmy właśnie malowanie. W pewnej chwili tata wyszedł z pokoju po szmatkę, a ja ujrzałam leżącą na podłodze oranżadę!!! Ucieszona wypiłam od razu całą butelkę... Troszkę mnie tylko gardełko paliło. Dopiero potem dowiedziałam się, że był to rozpuszczalnik. Mama twierdzi, że po tym incydencie prawie cofnęłam się w rozwoju. Musiałam ponownie uczyć się mówić i chodzić. W razie jakiś niejasności – oczywiście jak widać (tu bohaterka opowiadania wskazuje na siebie), jestem zdrowym i w pełni rozwiniętym dzieckiem. A do tego nachodził nas Sanepid, gdyż myślano, że mama trzyma jakieś szkodliwe substancje w domu.
– Pewnego razu poszłam z mamą na badanie USG. Gdy już leżałam wygodnie
i pani doktor rozpoczęła badanie, nagle zaczęło mnie nurtować pewne pytanie. Zapytałam ją więc: „Czy widać schabowego, którego zjadłam na obiad?”
– W Święta Bożego Narodzenia wrzucałam do skarbonki złotówkę i do dziś jestem przekonana, że usłyszałam od aniołka – skarbonki słowa: „Dziękuję Ci, Asiu”. Nie śmiejcie się!! Naprawdę to słyszałam!
– Pewnego dnia bawiłam się z moją siostrą i kuzynami na wsi. Było to zaraz po świętach Wielkanocnych. Wymyśliliśmy bardzo twórczą zabawę. Mieliśmy udawać, że jeden z chłopców wpadł do studni. On się miał schować za nią, a my mieliśmy lecieć do rodziców krzycząc :”Dawid wpadł do studni i się utopił!”. Chyba wypadliśmy dość przekonywująco, bo rodzice zerwali się z przerażeniem. Gdy wylecieli na podwórze, „topielec”- Dawid wypadł zza studni krzycząc: „Niespodzianka!”. Oj, ale się nam wtedy oberwało!! A my przecież chcieliśmy im zrobić taki fajny kawał na spóźniony prima aprilis.
– Gdy byłam mała, razem z rodzicami pojechaliśmy do cioci. Moja mała kuzyneczka miała wtedy roczek. Ja byłam strasznym niejadkiem. Mama kazała mi zjeść dużego rogala. Zostawiona sama z małą postanowiłam więc poczęstować ją swym pysznym posiłkiem, dlatego że jestem dobrym dzieckiem (no dobrze, co tu dużo kryć- chciałam się pozbyć rogala). Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego dzidziuś nie chce jeść... Zaczęłam więc na siłę wpychać mu rogala do buzi. Gdy dziecko zaczęło już sinieć, nagle wpadli rodzice i zaczęli je ratować.
– W pewną niedzielę poszłam z siostrą do kościoła. Była jeszcze malutka, więc mama pozwalała jej chodzić po kościele. W pewnej chwili moja siostra upadła, a potem otrzepując się, wygłosiła na cały kościół: „Kur… ale tu bludno”. Wszyscy ludzie popatrzyli na mnie ze zgorszeniem. Tak przy okazji zaznaczam, że ona nie nauczyła się tego w domu.
– Po jakimś czasie moja mama straciła cierpliwość do karmienia mnie. Zawsze wypluwałam to, co ona włożyła mi do buzi. Jedynie podczas wieczorynki można było mnie nakarmić. Wtedy właśnie mama gorączkowo usiłowała wepchnąć mi jedzenie. W końcu opracowała specjalny sposób – doszyła do śliniaczka dużą kieszonkę ( prawa autorskie zastrzeżone ). Całe jedzenie, które wypluwałam, wpadało do tej kieszonki. Mama łyżką je wybierała i z powrotem wkładała mi do buzi.
– Pewnego razu weszłam na drzewo, w celach badawczych. Chciałam zobaczyć podwórko sąsiada. Jednak problem pojawił się przy zejściu z drzewa. Próbowałam na wiele sposobów, lecz w końcu pokonana zawisłam na konarze drzewa, zawieszona za majtki. W tej kompromitującej pozie zobaczył mnie nasz sąsiad i rozpoczął akcję ratunkową.
- Gdy byłam mała, bardzo lubiłam się malować, tak jak mama. Raz nawet pomalowałam sobie usta lakierem do paznokci. Niestety, mama nie doceniła mego twórczego make-up’u i wyrzuciła lakier za okno. Hehe! Co to dla mnie – i tak go znalazłam!
– W dzieciństwie gorąco kochałam wszystkie zwierzątka. Moi rodzice nazywali mnie kocią mamą. Pamiętam, jak miałam dwa kotki – jeden był mój, a drugiego „udostępniałam” wszystkim gościom. Doszło w końcu do tego, że mój kotek zawsze dawał się głaskać i z ufnością do mnie przychodził, zaś drugi, gdy tylko widział ludzi, uciekał jak najdalej.
Na sumieniu mam niestety parę niewinnych kurczątek, które z miłością tak przytulałam, że w tym uścisku nie miały szans przeżycia. Zawsze potem wyprawiałyśmy im z koleżanką pogrzeby w pobliskiej piaskownicy, sadząc kwiatki i rozpamiętując jakimi dobrymi były kurczątkami.
Często wspominamy nasze zabawy z dzieciństwa. Dziewczynki bawiły się lalkami, udawały czarodziejki z księżyca, itp. Chłopcy byli nie mniej pomysłowi. Otóż jeden z moich kolegów opowiedział mi, jak niegdyś ze znajomymi konstruowali bomby. Do plastikowej butelki pompowali gaz butlowy, zamykali ją zakrętką ze smoła, a przez dziurkę w zakrętce wprowadzali kabelek. Potem wystarczyła już tylko zapalniczka do gazu przyłożona na końcu kabelka i cała butelka wybuchała z wielkim hukiem. Inną zabawą było ostrzeliwanie szopy sąsiada za pomocą dużej procy zrobionej z dętki i ciężkich puszek napełnionych gotowanymi liśćmi i trawami. Podobno ślady tego „ostrzału artyleryjskiego” do tej pory znajdują się na onych drzwiach.
Oczywiście opowieści tych jest bardzo dużo. Poczynając od dziwnych upodobań w stosunku do posiłków (np. jedzenie węgla na opał), po płakanie przez całą godzinę z powodu dziurki w chlebie. Sądzę, że miło mieć takie wspomnienia – nawet jeśli sami ich nie pamiętamy, to możemy poprosić rodziców o przypomnienie historii z naszego dzieciństwa. Założę się, że będzie to ciekawe zajęcie na długie, zimowe wieczory.