Każdego roku 2 listopada obchodzimy Dzień Zadusznych. Wtedy to odwiedzamy groby naszych bliskich i symbolicznie zapalamy znicze. Tego dnia w Litwie, Prusach i Kurlandii obchodzone są Dziady, na pamiątkę zmarłych przodków. Uroczystość ta, jest tajemnicą dla wielu ludzi. Mało kto wie, jak tak na prawdę obchodzone są Dziady. Więc właśnie w drugi dzień listopada wybrałam się do kaplicy obok cmentarza w Prusach, gdzie po raz kolejny odprawiano uroczystość Dziadów. I choć wyjechałam z mojego domu rano, to na miejsce dotarłam dopiero pod wieczór. Na początku myślałam, że nie ma jeszcze tak późno, gdyż było dość jasno, ale po chwili spojrzałam na zegarek. Nie było wcale tak wcześnie; to chba ten blask księżyca mnie zmylił-pomyślałam. I w tym momencie doszło do mnie, że uroczystość już się zaczęła. Zaczęłam rozglądać się przez okno i zobaczyłam mężczyznę, który kazał zamknąć drzwi do kaplicy i pozasłaniać wszystkie okna tak zwanymi całunami. Jedno z okien było niedokładnie zasłonięte. Widziałam z niego wszystko, co się tam działo. Było tam ogromnie wiele jedzenia i picia, atakże jałmużny i pacierzy. Nagle guślarz (czyli ten mężczyzna, który wydał wcześniej rozkaz) zaczął wypowiadać zaklęcie, które miało wywołać dwóch lekkich duchów- Rózię i Józia. Po chwili w kaplicy pod sklepieniem zrobiło się ogromnie jasno, coś się zaświeciło i zgasło, a potem ukazała się dwójka ślicznych dzieci. Po rozmowie między wieśniaczką, a aniołkiem, on poprosił guślarza o dwa ziarenka gorczycy, aby stanął za wszystkie odpusty. Tak szybko jak guślarz przywołał te duchy, tak szybko zaklnął je i znikły. Po czym guślarz znowu wydał rozkaz, aby przynieśli mu pęk łuczywa. On sam postawił na środku kocioł wódki, aby się zapaliła. Nie usłyszałam co guślarz mówił, ponieważ starzec wyszedł z kaplicy po kocioł z wódką, który stał tuż obok mnie. Nie wiedziałam co mam robić, byłam przerażona! Jedyny jaki miałam pomysł to wejść tam i tak też zrobiłam. Kiedy Ci ludzie ze sobą rozmawiali, weszłam po cichu do kaplicy i ukryłam się pod wielkim, okrągłym stołem. W pewnym momencie wódka buchnęła, zawrzała i zgasła. Po czym guślarz wywołał najcięższego ducha- widmo złego pana. Wyjęłam z mojej czarnej torby aparat fotograficzny, aby zrobić kilka zdjęć, ale byłam tak zajęta zmienianiem baterii, że nie usłyszałam zaklęcia. Natomiast dobrze słyszałam głos zza okna. Kiedy się nachyliłam, w głębi widziałam tylko dużo dymu i kilka błyskawic. Myślałam, że w końcu zrobię to zdjęcie, ale mój aparat znów nie chciał działać. Po kilku chwilach naprawiłam go. Guślarz rozmawiał z widmem bardzo cicho, nie słyszałam ich rozmowy. Usiadłam wygodnie na ziemii i nagle zobaczyłam jak jakaś ręka podnosi biały obrus. -ja tylkoo... -powiedziałam niewyraźnie. -Cii, cii! Ja tuż też jestem z pracy. Robię reportaż do TVN-u, a ty?-powiedział obcy mężczyzna. -A ja do gazety "Mój świat, Moje życie" -Aha-odpowiedział cicho-Fryderyk jestem. -Anna. Miło mi. Teraz czekaliśmy razem, aż guślarz będzie wywoływać ostatniego, pośredniego ducha- pasterkę Zosię. Tym razem, ani ja ani Fryderyk nic nie zobaczyliśmy. Tłum ludzi zasłonił cały widok. Słyszałam tylko, jak guślarz zaklinał dziewczynę światłem i kadzidłem. Zosia miała piękny głos, ale tak jak wszystkie duchy i ona znikła. Wkrótce uroczystość zakończyła się. Kiedy wszyscy wyszli, wyszłam i ja i Fryderyk. Każdy poszedł w inną stronę: ludzie do swoich domów, ja do samochodu, a Fryderyk zaczął szukać swojego roweru, na którym przyjechał tu aż z Krakowa. Okazało się, że guślarz miał trochę daleko do domu, więc bez pytania wziął sobie rower dziennikarza. Fryderyk nie miał czym wrócić do domu. Zrobiło mi się go żal. Zaproponowałam mu, by zabrał się ze mną. Wracając, bardzo dobrze się nam rozmawiało., tak dobrze, że po roku wzięliśmy ślub, a obecnie mamy dwójkę wspaniałych dzieci. I pomyśleć, że pojechałam tam tylko po to, by przybliżyć państwu obchodzenie dziadów.
Każdego roku 2 listopada obchodzimy Dzień Zadusznych. Wtedy to odwiedzamy groby naszych bliskich i symbolicznie zapalamy znicze. Tego dnia w Litwie, Prusach i Kurlandii obchodzone są Dziady, na pamiątkę zmarłych przodków. Uroczystość ta, jest tajemnicą dla wielu ludzi. Mało kto wie, jak tak na prawdę obchodzone są Dziady.
Więc właśnie w drugi dzień listopada wybrałam się do kaplicy obok cmentarza w Prusach, gdzie po raz kolejny odprawiano uroczystość Dziadów. I choć wyjechałam z mojego domu rano, to na miejsce dotarłam dopiero pod wieczór. Na początku myślałam, że nie ma jeszcze tak późno, gdyż było dość jasno, ale po chwili spojrzałam na zegarek. Nie było wcale tak wcześnie; to chba ten blask księżyca mnie zmylił-pomyślałam. I w tym momencie doszło do mnie, że uroczystość już się zaczęła. Zaczęłam rozglądać się przez okno i zobaczyłam mężczyznę, który kazał zamknąć drzwi do kaplicy i pozasłaniać wszystkie okna tak zwanymi całunami. Jedno z okien było niedokładnie zasłonięte. Widziałam z niego wszystko, co się tam działo. Było tam ogromnie wiele jedzenia i picia, atakże jałmużny i pacierzy. Nagle guślarz (czyli ten mężczyzna, który wydał wcześniej rozkaz) zaczął wypowiadać zaklęcie, które miało wywołać dwóch lekkich duchów- Rózię i Józia. Po chwili w kaplicy pod sklepieniem zrobiło się ogromnie jasno, coś się zaświeciło i zgasło, a potem ukazała się dwójka ślicznych dzieci. Po rozmowie między wieśniaczką, a aniołkiem, on poprosił guślarza o dwa ziarenka gorczycy, aby stanął za wszystkie odpusty. Tak szybko jak guślarz przywołał te duchy, tak szybko zaklnął je i znikły. Po czym guślarz znowu wydał rozkaz, aby przynieśli mu pęk łuczywa. On sam postawił na środku kocioł wódki, aby się zapaliła. Nie usłyszałam co guślarz mówił, ponieważ starzec wyszedł z kaplicy po kocioł z wódką, który stał tuż obok mnie. Nie wiedziałam co mam robić, byłam przerażona! Jedyny jaki miałam pomysł to wejść tam i tak też zrobiłam. Kiedy Ci ludzie ze sobą rozmawiali, weszłam po cichu do kaplicy i ukryłam się pod wielkim, okrągłym stołem. W pewnym momencie wódka buchnęła, zawrzała i zgasła. Po czym guślarz wywołał najcięższego ducha- widmo złego pana. Wyjęłam z mojej czarnej torby aparat fotograficzny, aby zrobić kilka zdjęć, ale byłam tak zajęta zmienianiem baterii, że nie usłyszałam zaklęcia. Natomiast dobrze słyszałam głos zza okna. Kiedy się nachyliłam, w głębi widziałam tylko dużo dymu i kilka błyskawic. Myślałam, że w końcu zrobię to zdjęcie, ale mój aparat znów nie chciał działać. Po kilku chwilach naprawiłam go. Guślarz rozmawiał z widmem bardzo cicho, nie słyszałam ich rozmowy. Usiadłam wygodnie na ziemii i nagle zobaczyłam jak jakaś ręka podnosi biały obrus.
-ja tylkoo... -powiedziałam niewyraźnie.
-Cii, cii! Ja tuż też jestem z pracy. Robię reportaż do TVN-u, a ty?-powiedział obcy mężczyzna.
-A ja do gazety "Mój świat, Moje życie"
-Aha-odpowiedział cicho-Fryderyk jestem.
-Anna. Miło mi.
Teraz czekaliśmy razem, aż guślarz będzie wywoływać ostatniego, pośredniego ducha- pasterkę Zosię. Tym razem, ani ja ani Fryderyk nic nie zobaczyliśmy. Tłum ludzi zasłonił cały widok. Słyszałam tylko, jak guślarz zaklinał dziewczynę światłem i kadzidłem. Zosia miała piękny głos, ale tak jak wszystkie duchy i ona znikła. Wkrótce uroczystość zakończyła się.
Kiedy wszyscy wyszli, wyszłam i ja i Fryderyk. Każdy poszedł w inną stronę: ludzie do swoich domów, ja do samochodu, a Fryderyk zaczął szukać swojego roweru, na którym przyjechał tu aż z Krakowa. Okazało się, że guślarz miał trochę daleko do domu, więc bez pytania wziął sobie rower dziennikarza. Fryderyk nie miał czym wrócić do domu. Zrobiło mi się go żal. Zaproponowałam mu, by zabrał się ze mną. Wracając, bardzo dobrze się nam rozmawiało., tak dobrze, że po roku wzięliśmy ślub, a obecnie mamy dwójkę wspaniałych dzieci. I pomyśleć, że pojechałam tam tylko po to, by przybliżyć państwu obchodzenie dziadów.