Ogarnęło mnie tak zwane przyjemne uczucie nicości. Wiatr delikatnie kołysający rosnącymi daleko drzewami, muskał moje rumiane policzki. Poruszał delikatnie taflą wody, wybudzając zachwyt. Tańczył z naturą, krążącą wokół.
Tak. Byłam zachwycona.
Stąpałam po miękkiej soczyście zielonej trawie, przymykając oczy. Za nabożną czcią dotykałam pozornie zwykłego płotu za którymi pasały się krowy. Wiatr nadal bawił się z naturą. Figlarnie bawił się moimi włosami. W tym miejscu czułam się taka wolna. Wszystkie troski jakie ogarniały mnie do niedawna, zniknęły. Po prostu. Jakby nigdy ich nie było. Byłam wolna i szczęśliwa. Ktoś zdjął mi z pleców wielki ciężar. Ciężar życia.
Podniosłam wzrok z przyjemnie otulającej zieleni i przeniosłam błyszczące z radości oczy ku radosnemu niebu, przesłonionymi białymi obłokami. Wiedziałam, że wkrótce nadejdzie deszcz. I z niecierpliwością na niego czekałam.
Taniec w deszczu. Soczysta zieleń skąpana w kroplach. Byłam w euforii i nie chciałam by ktokolwiek mnie z niej wybudzał.
Nie byłam tu jednak sama. Odwracając się w prawą stronę nie trudno było niezauważyć niebiesko-szarej tafli jeziora. A gdzieś w oddali mała łódka i człowiek. Otumaniona szczęściem, pomachałam radośnie ku niemu. Nie odwzajemnił gestu, ale to nie miało znaczenia.
Słyszałam, że niektórzy widząc to miejsce czuli strach, że wiecznie spokojne jezioro i las w oddali przyprawiały ich o nieprzyjemne dreszcze. Nie rozumiem dlaczego. Ja czuje się tu spokojnie, kiedy tu jestem, nic innego się nie liczy. Nie obchodzi mnie, że przecież prędzej czy później muszę wrócić, a magiczna aura, która mnie otaczała, zniknie. Że powrócę do problemów codzienności, że będą łzy, problemy. To miejsce mnie od tego chroniło.
Gubiłam się w myślach. Czy to się dzieje naprawdę? Naprawdę tu jestem? I tu naprawdę jest tak spokojnie. Ponownie zamknęłam oczy.
Kilka kroków. Może kilkanaście. Poczułam przyjemny chłód. Gdy otworzyłam powieki, dostrzegłam, że weszłam do małego jeziora. Z oddali usłyszałam niewyraźny krzyk. To ten mężczyzna na łódce. Chciał bym wróciła na ląd. Niedoczekanie! Nie wrócę. Nie teraz ... kiedy natura ociera moje łzy szczęścia, a niebo uśmiecha się do mnie.
Nie chcę wracać.
I nie wrócę.
- Niech pani wraca! - krzyczy on, zapewne patrząc na mnie gniewnie. Uśmiecham się. Wariowałam od namiaru szczęścia. O ironio. Zazwyczaj wariowałam od nadmiaru kłopotów.
- Dlaczego? Tu jest cudownie! - odkrzyknęłam mu, obejmując się ramionami. Mężczyzna pokręcił głową.
- Tam w oddali jest chata. Jak pani zbłądziła, to niech tam idzie. Niedługo zacznie się ściemniać. Nocą tu niebezpiecznie. - ostrzegł.
Opuściłam jezioro. Bez woli. Poddałam się. Ja, zazwyczaj uparta, zawzięta. Och lasie, co ze mną zrobiłeś?
Ogarnęło mnie tak zwane przyjemne uczucie nicości. Wiatr delikatnie kołysający rosnącymi daleko drzewami, muskał moje rumiane policzki. Poruszał delikatnie taflą wody, wybudzając zachwyt. Tańczył z naturą, krążącą wokół.
Tak. Byłam zachwycona.
Stąpałam po miękkiej soczyście zielonej trawie, przymykając oczy. Za nabożną czcią dotykałam pozornie zwykłego płotu za którymi pasały się krowy. Wiatr nadal bawił się z naturą. Figlarnie bawił się moimi włosami. W tym miejscu czułam się taka wolna. Wszystkie troski jakie ogarniały mnie do niedawna, zniknęły. Po prostu. Jakby nigdy ich nie było. Byłam wolna i szczęśliwa. Ktoś zdjął mi z pleców wielki ciężar. Ciężar życia.
Podniosłam wzrok z przyjemnie otulającej zieleni i przeniosłam błyszczące z radości oczy ku radosnemu niebu, przesłonionymi białymi obłokami. Wiedziałam, że wkrótce nadejdzie deszcz. I z niecierpliwością na niego czekałam.
Taniec w deszczu. Soczysta zieleń skąpana w kroplach. Byłam w euforii i nie chciałam by ktokolwiek mnie z niej wybudzał.
Nie byłam tu jednak sama. Odwracając się w prawą stronę nie trudno było niezauważyć niebiesko-szarej tafli jeziora. A gdzieś w oddali mała łódka i człowiek. Otumaniona szczęściem, pomachałam radośnie ku niemu. Nie odwzajemnił gestu, ale to nie miało znaczenia.
Słyszałam, że niektórzy widząc to miejsce czuli strach, że wiecznie spokojne jezioro i las w oddali przyprawiały ich o nieprzyjemne dreszcze. Nie rozumiem dlaczego. Ja czuje się tu spokojnie, kiedy tu jestem, nic innego się nie liczy. Nie obchodzi mnie, że przecież prędzej czy później muszę wrócić, a magiczna aura, która mnie otaczała, zniknie. Że powrócę do problemów codzienności, że będą łzy, problemy. To miejsce mnie od tego chroniło.
Gubiłam się w myślach. Czy to się dzieje naprawdę? Naprawdę tu jestem? I tu naprawdę jest tak spokojnie. Ponownie zamknęłam oczy.
Kilka kroków. Może kilkanaście. Poczułam przyjemny chłód. Gdy otworzyłam powieki, dostrzegłam, że weszłam do małego jeziora. Z oddali usłyszałam niewyraźny krzyk. To ten mężczyzna na łódce. Chciał bym wróciła na ląd. Niedoczekanie! Nie wrócę. Nie teraz ... kiedy natura ociera moje łzy szczęścia, a niebo uśmiecha się do mnie.
Nie chcę wracać.
I nie wrócę.
- Niech pani wraca! - krzyczy on, zapewne patrząc na mnie gniewnie. Uśmiecham się. Wariowałam od namiaru szczęścia. O ironio. Zazwyczaj wariowałam od nadmiaru kłopotów.
- Dlaczego? Tu jest cudownie! - odkrzyknęłam mu, obejmując się ramionami. Mężczyzna pokręcił głową.
- Tam w oddali jest chata. Jak pani zbłądziła, to niech tam idzie. Niedługo zacznie się ściemniać. Nocą tu niebezpiecznie. - ostrzegł.
Opuściłam jezioro. Bez woli. Poddałam się. Ja, zazwyczaj uparta, zawzięta. Och lasie, co ze mną zrobiłeś?
Ale ja tu wrócę.
Muszę mu wrócić.
Liczę na naj ;D