Opisz życie w średniowieczu. Jakbyś był/a w średniowiecznym mieście - opisujesz ulice domy kościoły itd. Prosze o szybką pomoc! Potrzebuje na jutro ! ; )
daria429
Średniowieczna zabudowa miejska sprzyjała i ułatwiała życie dzielnicy. W miastach, często wieloośrodkowych, dawne grody zachowywały odrębność, a czasem nawet i własne obyczaje i przywileje. Aglomeracje rodzin szlacheckich dzieliły terytorium miejskie na mniej lub bardziej zamknięte w sobie przestrzenie. W pełnych wież dzielnicach skupiały się domy przynależące do tego samego rodu, zośrodkowane wokół jednego pałacu, dworu i kościoła i zamieszkiwali w nich krewni prawdziwi lub dołączeni, klientela i służba.
Również i imigranci osiedlali się w tych samych parafiach z różnych powodów, np., dlatego że znalezienie domu i zdobycie prawa wykonywania zawodu było bardzo trudne. Także wybór miejsca zamieszkania w mieście był uwarunkowany w dużym stopniu związkami przyjaźni czy pokrewieństwa, bo ci nowi mieszczanie odczuwali potrzebę rozmawiania w domu czy na ulicy z osobami mówiącymi tym samym językiem. Tak więc dawni wiejscy sąsiedzi stawali się sąsiadami również w mieście.
O organizacji wewnętrznej dzielnicy decydowały początkowo wymogi obrony, a następnie bezpieczeństwa publicznego. To one sprzyjały nabieraniu przez nią charakteru odizolowanej wysepki, którą mogła stanowić dana ulica.
Dla świeżo osiadłego w mieście przybysza dzielnica ta stanowiła znajomą, łatwą do ogarnięcia przestrzeń, w której punktami odniesienia były nieformalne miejsca kontaktów międzyludzkich: karczma, gdzie zbierali się mężczyźni, cmentarz, gdzie bawiły się lub tańczyły dzieci i młodzież, place, na których dość swobodnie rozmawiano o sprawach miasta, studnie i piekarnia, gdzie zbierały się kobiety.
Wśród mieszkańców tej samej dzielnicy, spotykających się tysiące razy dziennie, których rozpoznawano po głosie lub wyglądzie, każdy czuł się jak u siebie. Blisko domu mniej kontrolowano własne słowa czy gesty, a większość czasu spędzano na ulicy, która przede wszystkim, zanim stała się miejscem publicznym, należała do mieszkańców, jako nieodzowne przedłużenie ich domu mieszkalnego czy warsztatu. Dzieci bawiły się na niej bezpiecznie, mogły po niej przechadzać się dziewczęta. Mężczyźni w upalne dni częstowali przyjaciół przed domem winem lub zbierali się w piwnicy przy beczkach. Kobiety z szerszego sąsiedztwa niemal codziennie zajęte były czymś w tym czy innym domu, przy przygotowującej się narzeczonej, przy szykującej się do ślubu pannie młodej, przy rodzącej, przy zmarłym, przy którym czuwano przed uroczystym pogrzebem.
W zimie drobniejsze mieszczaństwo zbierało się na nocnych czuwaniach. Tam spotykali się mężczyźni, kobiety, dziewczęta, plotkarze i robotnicy w jednym, nadającym się do tego domu, czy specjalnie na tę okazję wzniesionym baraku, czy w kościele, w którym parafianie czuli się jak u siebie w domu. Robotnicy i młodzież chętniej schodzili się do gospody, gdzie pili, śpiewali i grali*, a potem udawali się na nocne wyprawy.
W przypadku nieszczęśliwego zdarzenia, bardziej gwałtownej sprzeczki małżeńskiej, wezwania o pomoc - sąsiedzi byli natychmiast gotowi wmieszać się, pogodzić i przyjść z pomocą. Również i w mniej uprzywilejowanych dzielnicach więź sąsiedzka odgrywała rolę o podstawowym znaczeniu. Umacniała poczucie tożsamości, a czasami nawet je tworzyła, przyjmowała przebywającego z zewnątrz praktykanta czy robotnika, nazywając go tylko po imieniu i nadając mu jakieś pochodzące od rodzinnej miejscowości przezwisko, które później przekształcało się w patronimiczne nazwisko umożliwiające młodemu wejście w zgraną, połączoną hałaśliwą zabawą grupę. I to sąsiedztwo właśnie uprawomocniało związek pary imigrantów, nawet, jeśli nie został on zawarty przed księdzem. Sąsiedztwo przyzwalało na powtórny ślub w zamian za rozdanie pieniędzy stowarzyszeniom wdów i bractwom młodzieżowym. Czasem wymierzało cudzoziemcowi winnemu porwania należącej do parafii dziewczyny karę pieniężną.
To sąsiadom przypadał obowiązek przyjęcia ciała zmarłego w celu odprowadzenia go na cmentarz parafialny. Pochówek we własnej parafii zdecydowanie przeważał, zwłaszcza wśród ludu nad atrakcyjnością cmentarzy zakonów żebraczych i nikt w ostatniej woli nie zapominał o radzie kościelnej.
* - grano w szulerni
Tę spójność systematycznie umacniały uroczystości, przede wszystkim rodzinne: chrzty, wesela, pogrzeby. Były bardzo wystawne w przypadku wpływowych rodzin. Zaproszeni goście liczyli się na setki, a nawet tysiące, ale uprzywilejowane miejsca zarezerwowane były dla sąsiadów. Liczba gości była mniejsza, gdy ucztę urządzały osoby z ludu, lecz robotnicy i grajkowie stanowili zawsze asystę bohatera dnia, dziecka, pana młodego, czy zmarłego. Na uroczystościach karnawałowych lub święcie wiosny sąsiedzi wspólnie przygotowywali wozy i kostiumy, a przy okazji odpustu, po uroczystej mszy i kazaniu, rodziny zbierały się w udekorowanej zielonymi gałązkami dzielnicy. Krewni, przyjaciele i sąsiedzi stanowili w tym dniu jedność i nikt się nie sprzeciwiał królom święta.
Prawdziwa pobożność polegała na przestrzeganiu świeckich i religijnych wspólnych obrzędów. Prawdziwy katolik powinien być przede wszystkim wierny zbiorowym obyczajom, dobry ksiądz powinien skrupulatnie przestrzegać rytów parafialnych. Święta podtrzymywały dobrosąsiedzkie stosunki. Dzielnice miały swoich przywódców, czy lokalnych wybitnych obywateli, często również i braterstwo wzajemnej pomocy.
Jednak dzielnica nie była całym światem, nie można było spędzić całego życia wśród sąsiadów, nawet jeśli byli oni przyjaciółmi. Codzienne potrzeby zmuszały mieszczanina, który dysponował jakimiś skromnymi nawet środkami, do udania się na ulice, gdzie handlowano towarami luksusowymi, do kupienia ładnego kawałka mięsa w wielkim sklepie rzeźniczym, do skosztowania wybornego wina w sławnej gospodzie. Nawet, jeśli nie chodzi regularnie na niedzielną mszę, udaje się od czasu do czasu do kościoła któregoś z zakonów żebraczych, by się tam spotkać, popatrzeć na księdza czy posłuchać kazania.
Wymogi pracy jednak w największym stopniu zmuszają do nieustannego poruszania się po mieście. Większość wynajmujących warsztaty rzemieślników mieszka na innej ulicy, a czasem wręcz w innej dzielnicy.
Również i ci kupcy i rzemieślnicy, mający swe warsztaty blisko domu, zmuszeni byli udawać się na targ czy też przedkładać swe towary inspektorom. Jeszcze inni chodzili od warsztatu do warsztatu z zastępem swych robotników i przyuczających się do swojego zawodu czeladników. Najbiedniejsi udawali się codziennie na plac, gdzie odbywała się rekrutacja do pracy i błąkali się od jednego chwilowego zajęcia do drugiego, nigdy nie osiągali stabilniejszej pozycji. Brak stabilizacji był więc wspólnym losem całej masy biedoty i skromniejszego pospólstwa.
Wspólnie z przyjaciółmi stawiać czoło niebezpieczeństwom życia w mieście, bronić własnego chleba, życia, dobrej śmierci - takie były zasadnicze powody, by należeć do jakiegoś bractwa. Kryzys i klęski żywiołowe późnego średniowiecza sprawiły, że te pobudki stały się jeszcze silniejsze.
Przez pewien czas jedynie najpotężniejsi mieszczanie mogli dostąpić uznania swoich cechów i prowadzić w ich obrębie dostatnie życie. Plebejskie bractwa wydawały się im niebezpiecznymi ogniskami rebelii.
Jednak po opanowaniu miast zakony żebracze bardzo szybko zdały sobie sprawę z płynących z tych niewielkich, dobrowolnych związków korzyści.
Bractwa łagodziły napięcia, hamowały silniejsze naciski, wypracowywały i broniły wreszcie pewnych wartości moralnych i stylu życia, innymi słowy pewnej kultury, jaka stopniowo upowszechniała się w warstwach średnich i niskich. To właśnie dzięki bractwom mieszczanin nauczył się dobrze żyć, zanim nauczył się dobrze umierać.*
Jedna wielka pasja mieszczańska to najeść się do syta, jest w tym jednak niewielka doza przesady. Miasto jest uprzywilejowanym miejscem konsumpcji żywności, zarówno pod względem ilości jak i jakości. Chleb jest smaczny. Biedak spożywa czarny chleb zawierający otręby, bogacz - chleb z czystej pszenicy lub delikatnej mąki, lecz od ok. 1400 roku biały chleb zaczął być dostępny nawet dla ubogich robotników, a czarny dawało się bydłu. Jednak od XVI w. Chleb zaczął stanowić coraz mniejszą pozycję w wydatkach na żywność. Mieszczanie zdecydowanie wolą mięso i ryby zarówno ze względu na potrzeby żywieniowe, jak i na smak.
·- przypisek z książki „Człowiek średniowiecza”
Mieszczanin poświęcał posiłkom wiele troski, zależał od tego honor rodziny. Zawodowi mistrzowie rożna i garnka przygotowywali od czasu do czasu miejskie biesiady, uczty weselne i bankiety bractw. Dobra kuchnia stawała się niekiedy elementem sławy danego miasta.
Koncepcja czyśćca zatriumfowała na przełomie XII i XIII w. To przejściowe miejsce otworzyło nadzieję dla wielu grzeszników, którzy z powodu swoich grzechów czy racji niskiego pochodzenia, nie mieli wcześniej większych szans na uniknięcie piekła. Akt skruchy na łożu śmierci pozwalał na uratowanie się od wiecznego potępienie i na wejście do miejsca cierpienia, ale i też i nadziei. Dobra śmierć, czyli osiągnięcie zbawienia dzięki czyśćcowi, pozwalała zatem na przyjemne życie. Zapewnienie sobie dobrej śmierci wymagało pieniędzy.
Nowe struktury pozaziemskiego świata, jak i nowe struktury życia społecznego wśród członków danego bractwa, wzmacniały przywiązanie mieszczan do własnego stylu życia. Stanowiły wynagrodzenie za pracę, wychwalaną przez zakony żebracze razem z pracowitym życiem i sprawiedliwym podziałem dóbr.
Jeszcze w połowie XII w. w niespokojnych miastach niejeden kupiec bojąc się o własne zbawienie, porzucał dobra i starał się odkupić winy, żyjąc wśród ubogich. Dla zwolenników tradycyjnej moralności pieniądz był narzędziem diabelskim, a praca zwyczajną pokutą.
Około XIII - XIV w. twierdzono, że umiejętność zarabiania pieniędzy jest rzeczą piękną i wielką sztuką, a krótko przed 1400 rokiem dodano, że jest ona również łaską Bożą. Bogactwo nie tylko jest usprawiedliwione, lecz staje się środkiem umożliwiającym rozwój, praktykowanie cnoty i osiągnięcie zbawienia.
Mieszczanin nie musi więc już ukrywać bogactwa, może je pokazać, może je wystawić na pokaz całemu miastu. Niszczone niekiedy przez zbuntowaną biedotę bogactwo jest eksponowane w czasie obrzędów na obrazach podczas świąt. Bogactwo jest cnotą społeczną jak i osobistą, nie powinno zatem być marnotrawione. Należy okazywać szczodrość, lecz z umiarem. Każdy mieszczanin szybko uczy się mierzyć własne dochody i wydatki, swój czas, słowa i gesty. Stanowi to jedną z zasad wychowania, a wykształcenie często na to pozwala.
Zakładane przez gminy miejskie szkoły lub osoby prywatne szkoły elementarne, odpowiadające potrzebom synów kupieckich i rzemieślniczych mnożyły się wszędzie. Uzupełniały je szkoły arytmetyczne - prawdziwe instytuty techniczne. Organizacja szkolnictwa była jednak przez całe średniowiecze często niewystarczająca, słaba wobec kościelnych nacisków i konkurencji prywatnych nauczycieli, a także ze względu na ustabilizowaną sytuację mistrzów i bardzo nieregularne uczęszczanie uczniów, którzy chodzili z warsztatu do szkoły i ze szkoły do warsztatu. Wszystkie szkoły miejskie przyjęły język ludowy, proponowały lektury o charakterze praktycznym, wypracowały charakter pisma, które nie dbało o elegancję, lecz miało być szybkie i czytelne.
Tego rodzaju wykształcenie, przekształcając zarówno działalność kontroli społecznej i sprawiedliwości, jak i wizję zaświatów i praktykę religijną. Wszystko jest racjonalne w mieście kupieckim, mieszczanin powinien postępować w sposób rozsądny, po dokonaniu obliczeń i logicznych dedukcji. Jednak rozum, zdolność rozumienia przeszłości, analizowania teraźniejszości i przewidywania przyszłości, pociągały za sobą potrzebę uporządkowania świata, a więc mierzenia czasu.
Mieszczanie posiadali własne dzwony, umieszczone na wieży kościelnej lub dzwonnicy. Ich bicie odmierzało rytm czasu świeckiego, prywatnego i kościelnego. Po roku 1300 wymyślono zegary.
Największa wartość miejskiej moralności, uczciwość obyczajów, przejawia się natychmiast w zachowaniu i działaniach. Mieszczanin uczył się jeść z umiarem, bez zbytniego przy tym hałasowania, nabierać sobie potrawy, wchodzić do kościoła, zbliżać się do ołtarza, zwracać się do obcych w zależności od ich pochodzenia, nadać właściwy ton swemu głosowi w czasie modlitwy, nie uzewnętrzniać się bólu i rozpaczy, stosownie zachowywać się przed świętym obrazem, na rynku czy placu publicznym. Uczył się przede wszystkim wyrażać swoje uczucia, przyjaźń i miłość, zachowywać się uprzejmie.
Mieszczanin mógł wielokrotnie w ciągu roku dać swobodny upust swe radości, wyżyć się za młodu w wesołych zabawach razem z kompanami i muzykantami. Mógł śmiać się do rozpuku ze znanych wesołków, którzy z kijem w ręku recytowali ze scen najlepsze ustępy rodzące się na placu, w szkole czy na dworze, satyrycznych poezji czy antystrof.
Znaczenie mieszczan pozostawało aż do XVI w. skutecznym narzędziem ludowego poparcia dla miejskich wartości, a czas święta był zarazem czasem miłosierdzia.
Pod koniec XVI w. mieszczanin jest ustabilizowany, żyjący skromnie, lecz mogący najeść się do syta, nie bojący się już biedy dzięki kręgowi przyjaciół i współbraci, bogobojny, jednak nie lękający się śmierci - zapłacił przecież należną kwotę - żyje spokojnie w obrębie murów miejskich.
Również i imigranci osiedlali się w tych samych parafiach z różnych powodów, np., dlatego
że znalezienie domu i zdobycie prawa wykonywania zawodu było bardzo trudne. Także wybór miejsca zamieszkania w mieście był uwarunkowany w dużym stopniu związkami przyjaźni czy pokrewieństwa, bo ci nowi mieszczanie odczuwali potrzebę rozmawiania w domu czy na ulicy z osobami mówiącymi tym samym językiem. Tak więc dawni wiejscy sąsiedzi stawali się sąsiadami również w mieście.
O organizacji wewnętrznej dzielnicy decydowały początkowo wymogi obrony, a następnie bezpieczeństwa publicznego. To one sprzyjały nabieraniu przez nią charakteru odizolowanej wysepki, którą mogła stanowić dana ulica.
Dla świeżo osiadłego w mieście przybysza dzielnica ta stanowiła znajomą, łatwą do ogarnięcia przestrzeń, w której punktami odniesienia były nieformalne miejsca kontaktów międzyludzkich: karczma, gdzie zbierali się mężczyźni, cmentarz, gdzie bawiły się lub tańczyły dzieci i młodzież, place, na których dość swobodnie rozmawiano o sprawach miasta, studnie i piekarnia, gdzie zbierały się kobiety.
Wśród mieszkańców tej samej dzielnicy, spotykających się tysiące razy dziennie, których rozpoznawano po głosie lub wyglądzie, każdy czuł się jak u siebie. Blisko domu mniej kontrolowano własne słowa czy gesty, a większość czasu spędzano na ulicy, która przede wszystkim, zanim stała się miejscem publicznym, należała do mieszkańców, jako nieodzowne przedłużenie ich domu mieszkalnego czy warsztatu. Dzieci bawiły się na niej bezpiecznie, mogły po niej przechadzać się dziewczęta. Mężczyźni w upalne dni częstowali przyjaciół przed domem winem lub zbierali się w piwnicy przy beczkach. Kobiety z szerszego sąsiedztwa niemal codziennie zajęte były czymś w tym czy innym domu, przy przygotowującej się narzeczonej, przy szykującej się do ślubu pannie młodej, przy rodzącej, przy zmarłym, przy którym czuwano przed uroczystym pogrzebem.
W zimie drobniejsze mieszczaństwo zbierało się na nocnych czuwaniach. Tam spotykali się mężczyźni, kobiety, dziewczęta, plotkarze i robotnicy w jednym, nadającym się do tego domu, czy specjalnie na tę okazję wzniesionym baraku, czy w kościele, w którym parafianie czuli się jak u siebie w domu. Robotnicy i młodzież chętniej schodzili się do gospody, gdzie pili, śpiewali i grali*, a potem udawali się na nocne wyprawy.
W przypadku nieszczęśliwego zdarzenia, bardziej gwałtownej sprzeczki małżeńskiej, wezwania o pomoc - sąsiedzi byli natychmiast gotowi wmieszać się, pogodzić i przyjść z pomocą. Również i w mniej uprzywilejowanych dzielnicach więź sąsiedzka odgrywała rolę o podstawowym znaczeniu. Umacniała poczucie tożsamości, a czasami nawet je tworzyła, przyjmowała przebywającego z zewnątrz praktykanta czy robotnika, nazywając go tylko po imieniu i nadając mu jakieś pochodzące od rodzinnej miejscowości przezwisko, które później przekształcało się w patronimiczne nazwisko umożliwiające młodemu wejście w zgraną, połączoną hałaśliwą zabawą grupę. I to sąsiedztwo właśnie uprawomocniało związek pary imigrantów, nawet, jeśli nie został on zawarty przed księdzem. Sąsiedztwo przyzwalało na powtórny ślub w zamian za rozdanie pieniędzy stowarzyszeniom wdów i bractwom młodzieżowym. Czasem wymierzało cudzoziemcowi winnemu porwania należącej do parafii dziewczyny karę pieniężną.
To sąsiadom przypadał obowiązek przyjęcia ciała zmarłego w celu odprowadzenia go na cmentarz parafialny. Pochówek we własnej parafii zdecydowanie przeważał, zwłaszcza wśród ludu nad atrakcyjnością cmentarzy zakonów żebraczych i nikt w ostatniej woli nie zapominał o radzie kościelnej.
* - grano w szulerni
Tę spójność systematycznie umacniały uroczystości, przede wszystkim rodzinne: chrzty, wesela, pogrzeby. Były bardzo wystawne w przypadku wpływowych rodzin. Zaproszeni goście liczyli się na setki, a nawet tysiące, ale uprzywilejowane miejsca zarezerwowane były dla sąsiadów. Liczba gości była mniejsza, gdy ucztę urządzały osoby z ludu, lecz robotnicy i grajkowie stanowili zawsze asystę bohatera dnia, dziecka, pana młodego, czy zmarłego. Na uroczystościach karnawałowych lub święcie wiosny sąsiedzi wspólnie przygotowywali wozy i kostiumy, a przy okazji odpustu, po uroczystej mszy i kazaniu, rodziny zbierały się w udekorowanej zielonymi gałązkami dzielnicy. Krewni, przyjaciele i sąsiedzi stanowili w tym dniu jedność i nikt się nie sprzeciwiał królom święta.
Prawdziwa pobożność polegała na przestrzeganiu świeckich i religijnych wspólnych obrzędów. Prawdziwy katolik powinien być przede wszystkim wierny zbiorowym obyczajom, dobry ksiądz powinien skrupulatnie przestrzegać rytów parafialnych. Święta podtrzymywały dobrosąsiedzkie stosunki. Dzielnice miały swoich przywódców, czy lokalnych wybitnych obywateli, często również i braterstwo wzajemnej pomocy.
Jednak dzielnica nie była całym światem, nie można było spędzić całego życia wśród sąsiadów, nawet jeśli byli oni przyjaciółmi. Codzienne potrzeby zmuszały mieszczanina, który dysponował jakimiś skromnymi nawet środkami, do udania się na ulice, gdzie handlowano towarami luksusowymi, do kupienia ładnego kawałka mięsa w wielkim sklepie rzeźniczym, do skosztowania wybornego wina w sławnej gospodzie. Nawet, jeśli nie chodzi regularnie na niedzielną mszę, udaje się od czasu do czasu do kościoła któregoś z zakonów żebraczych, by się tam spotkać, popatrzeć na księdza czy posłuchać kazania.
Wymogi pracy jednak w największym stopniu zmuszają do nieustannego poruszania się po mieście. Większość wynajmujących warsztaty rzemieślników mieszka na innej ulicy, a czasem wręcz w innej dzielnicy.
Również i ci kupcy i rzemieślnicy, mający swe warsztaty blisko domu, zmuszeni byli udawać się na targ czy też przedkładać swe towary inspektorom. Jeszcze inni chodzili od warsztatu do warsztatu z zastępem swych robotników i przyuczających się do swojego zawodu czeladników. Najbiedniejsi udawali się codziennie na plac, gdzie odbywała się rekrutacja do pracy i błąkali się od jednego chwilowego zajęcia do drugiego, nigdy nie osiągali stabilniejszej pozycji. Brak stabilizacji był więc wspólnym losem całej masy biedoty i skromniejszego pospólstwa.
Wspólnie z przyjaciółmi stawiać czoło niebezpieczeństwom życia w mieście, bronić własnego chleba, życia, dobrej śmierci - takie były zasadnicze powody, by należeć do jakiegoś bractwa. Kryzys i klęski żywiołowe późnego średniowiecza sprawiły, że te pobudki stały się jeszcze silniejsze.
Przez pewien czas jedynie najpotężniejsi mieszczanie mogli dostąpić uznania swoich cechów i prowadzić w ich obrębie dostatnie życie. Plebejskie bractwa wydawały się im niebezpiecznymi ogniskami rebelii.
Jednak po opanowaniu miast zakony żebracze bardzo szybko zdały sobie sprawę z płynących z tych niewielkich, dobrowolnych związków korzyści.
Bractwa łagodziły napięcia, hamowały silniejsze naciski, wypracowywały i broniły wreszcie pewnych wartości moralnych i stylu życia, innymi słowy pewnej kultury, jaka stopniowo upowszechniała się w warstwach średnich i niskich. To właśnie dzięki bractwom mieszczanin nauczył się dobrze żyć, zanim nauczył się dobrze umierać.*
Jedna wielka pasja mieszczańska to najeść się do syta, jest w tym jednak niewielka doza przesady. Miasto jest uprzywilejowanym miejscem konsumpcji żywności, zarówno pod względem ilości jak i jakości. Chleb jest smaczny. Biedak spożywa czarny chleb zawierający otręby, bogacz - chleb z czystej pszenicy lub delikatnej mąki, lecz od ok. 1400 roku biały chleb zaczął być dostępny nawet dla ubogich robotników, a czarny dawało się bydłu. Jednak od XVI w. Chleb zaczął stanowić coraz mniejszą pozycję w wydatkach na żywność. Mieszczanie zdecydowanie wolą mięso i ryby zarówno ze względu na potrzeby żywieniowe, jak i na smak.
·- przypisek z książki „Człowiek średniowiecza”
Mieszczanin poświęcał posiłkom wiele troski, zależał od tego honor rodziny. Zawodowi mistrzowie rożna i garnka przygotowywali od czasu do czasu miejskie biesiady, uczty weselne i bankiety bractw. Dobra kuchnia stawała się niekiedy elementem sławy danego miasta.
Koncepcja czyśćca zatriumfowała na przełomie XII i XIII w. To przejściowe miejsce otworzyło nadzieję dla wielu grzeszników, którzy z powodu swoich grzechów czy racji niskiego pochodzenia, nie mieli wcześniej większych szans na uniknięcie piekła. Akt skruchy na łożu śmierci pozwalał na uratowanie się od wiecznego potępienie i na wejście do miejsca cierpienia, ale i też i nadziei. Dobra śmierć, czyli osiągnięcie zbawienia dzięki czyśćcowi, pozwalała zatem na przyjemne życie. Zapewnienie sobie dobrej śmierci wymagało pieniędzy.
Nowe struktury pozaziemskiego świata, jak i nowe struktury życia społecznego wśród członków danego bractwa, wzmacniały przywiązanie mieszczan do własnego stylu życia. Stanowiły wynagrodzenie za pracę, wychwalaną przez zakony żebracze razem z pracowitym życiem i sprawiedliwym podziałem dóbr.
Jeszcze w połowie XII w. w niespokojnych miastach niejeden kupiec bojąc się o własne zbawienie, porzucał dobra i starał się odkupić winy, żyjąc wśród ubogich. Dla zwolenników tradycyjnej moralności pieniądz był narzędziem diabelskim, a praca zwyczajną pokutą.
Około XIII - XIV w. twierdzono, że umiejętność zarabiania pieniędzy jest rzeczą piękną i wielką sztuką, a krótko przed 1400 rokiem dodano, że jest ona również łaską Bożą. Bogactwo nie tylko jest usprawiedliwione, lecz staje się środkiem umożliwiającym rozwój, praktykowanie cnoty i osiągnięcie zbawienia.
Mieszczanin nie musi więc już ukrywać bogactwa, może je pokazać, może je wystawić na pokaz całemu miastu. Niszczone niekiedy przez zbuntowaną biedotę bogactwo jest eksponowane w czasie obrzędów na obrazach podczas świąt. Bogactwo jest cnotą społeczną jak i osobistą, nie powinno zatem być marnotrawione. Należy okazywać szczodrość, lecz z umiarem. Każdy mieszczanin szybko uczy się mierzyć własne dochody i wydatki, swój czas, słowa i gesty. Stanowi to jedną z zasad wychowania, a wykształcenie często na to pozwala.
Zakładane przez gminy miejskie szkoły lub osoby prywatne szkoły elementarne, odpowiadające potrzebom synów kupieckich i rzemieślniczych mnożyły się wszędzie. Uzupełniały je szkoły arytmetyczne - prawdziwe instytuty techniczne. Organizacja szkolnictwa była jednak przez całe średniowiecze często niewystarczająca, słaba wobec kościelnych nacisków i konkurencji prywatnych nauczycieli, a także ze względu na ustabilizowaną sytuację mistrzów i bardzo nieregularne uczęszczanie uczniów, którzy chodzili z warsztatu do szkoły i ze szkoły do warsztatu. Wszystkie szkoły miejskie przyjęły język ludowy, proponowały lektury o charakterze praktycznym, wypracowały charakter pisma, które nie dbało o elegancję, lecz miało być szybkie i czytelne.
Tego rodzaju wykształcenie, przekształcając zarówno działalność kontroli społecznej i sprawiedliwości, jak i wizję zaświatów i praktykę religijną. Wszystko jest racjonalne w mieście kupieckim, mieszczanin powinien postępować w sposób rozsądny, po dokonaniu obliczeń i logicznych dedukcji. Jednak rozum, zdolność rozumienia przeszłości, analizowania teraźniejszości i przewidywania przyszłości, pociągały za sobą potrzebę uporządkowania świata, a więc mierzenia czasu.
Mieszczanie posiadali własne dzwony, umieszczone na wieży kościelnej lub dzwonnicy. Ich bicie odmierzało rytm czasu świeckiego, prywatnego i kościelnego. Po roku 1300 wymyślono zegary.
Największa wartość miejskiej moralności, uczciwość obyczajów, przejawia się natychmiast w zachowaniu i działaniach. Mieszczanin uczył się jeść z umiarem, bez zbytniego przy tym hałasowania, nabierać sobie potrawy, wchodzić do kościoła, zbliżać się do ołtarza, zwracać się do obcych w zależności od ich pochodzenia, nadać właściwy ton swemu głosowi w czasie modlitwy, nie uzewnętrzniać się bólu i rozpaczy, stosownie zachowywać się przed świętym obrazem, na rynku czy placu publicznym. Uczył się przede wszystkim wyrażać swoje uczucia, przyjaźń i miłość, zachowywać się uprzejmie.
Mieszczanin mógł wielokrotnie w ciągu roku dać swobodny upust swe radości, wyżyć się za młodu w wesołych zabawach razem z kompanami i muzykantami. Mógł śmiać się do rozpuku ze znanych wesołków, którzy z kijem w ręku recytowali ze scen najlepsze ustępy rodzące się na placu, w szkole czy na dworze, satyrycznych poezji czy antystrof.
Znaczenie mieszczan pozostawało aż do XVI w. skutecznym narzędziem ludowego poparcia dla miejskich wartości, a czas święta był zarazem czasem miłosierdzia.
Pod koniec XVI w. mieszczanin jest ustabilizowany, żyjący skromnie, lecz mogący najeść się do syta, nie bojący się już biedy dzięki kręgowi przyjaciół i współbraci, bogobojny, jednak nie lękający się śmierci - zapłacił przecież należną kwotę - żyje spokojnie w obrębie murów miejskich.