Głośno się ostatnio zrobiło o najbrzydszych pomnikach a to Krakowa, a to Polski. I rzeczywiście - jak człowiek na nie patrzy, to chciałby zamknąć oczy i zapomnieć. Ale nie zamierzam wracać do tego, o czym już pisałam i to w sumie nie raz. Przegląd tych ogólnokrajowo najbrzydszych uświadomił mi coś, co też już od jakiegoś czasu kołatało mi się po głowie, tyle że jak dotychczas poruszało głównie w związku z wystawianiem przez rozmaite teatry tragedii antycznych. Mianowicie że współcześni twórcy w dramatycznym wręcz stopniu nie rozumieją tradycji, do której - na nieszczęście swoje i odbiorców - bardzo lubią się odwoływać.
Tym razem moją uwagę zwróciły dwa elementy. Po pierwsze koszmarkowata kolumna, na której następca Mariana Koniecznego na stanowisku głównego rzeźbiarskiego ideologa kraju czyli Czesław Dźwigaj umieścił posąg Piotra Skargi (po prawdzie Konieczny bywał przynajmniej lepszym rzeźbiarzem i artystycznie jego Lenin na Placu Centralnym w Nowej Hucie był o niebo bardziej udany od wszystkich papieży i marszałków Dźwigaja). Kolumna ta mianowicie składa się z całkowicie nieprzystających do siebie części: bazy, która nie wiadomo czym ma być (niby jakieś tam nawiązanie do baz jońskich jest, ale proporcje rozpaczliwie nie te), pękatego gładkiego trzonu z polerowanego marmuru (chyba) oraz kapitela korynckiego, którego rozmiar kompletnie nie pasuje do całej reszty. Na dodatek z niewiadomych powodów baza i kapitel są z kamienia ciemnego, trzon natomiast z jasno szarego.
Problem w tym, że kapitel koryncki, który mimo iż wynaleziony w połowie V w., w rodzimej Grecji nie zyskał wielkiej popularności, był bardzo chętnie wykorzystywany w architekturze zarówno antycznej rzymskiej, jak i później w renesansie, baroku i klasycyzmie oraz wszelkiego rodzaju eklektyzmach. Zawsze jednak architekci starali sie trzymać jednej zasady: porządek koryncki jest de facto odmianą jońskiego, a ten ostatni cechuje się przede wszystkim smukłością, trzony kolumn są wąskie i wysokie, a kapitel nigdy nie ma wysokości równej 1/3 trzonu, a tak jest mniej więcej w kolumnie Dźwigaja. Baza zresztą ma w tym nieszczęsnym pomniku jakąś 1/4 wysokości trzonu, co również pozostaje w sprzeczności z wszelkimi zasadami architektonicznymi. Jeśli zaś chodzi o sam trzon, to po pierwsze takie gładkie zdarzają się jedynie w nieukończonych świątyniach (co stanowi argument na rzecz tego, że żłobkowania wykonywano dopiero po ustawieniu kolumn), a poza tym owszem, lekkie zgrubienie należało do arsenału środków mających wizualnie uprawdopodobnić architekturę grecką (entasis imitowała uginanie się kolumn pod ciężarem belkowania i dachu), ale jest charakterystyczne głównie dla stylu doryckiego. Jak zatem widać, profesor Dźwigaj lekcji z architektury starożytnej nie odrobił.
Drugi ślad bezmyślnego i nieudanego odwoływania sie do antycznej tradycji znalazłam w pomniku studenta znajdującym się w Katowicach. Tu, jak dowiedziałam się z artykułu, do którego link niestety zapodziałam, zamiarem autora było nawiązanie do archaicznego greckiego typu kurosa czyli młodzieńca. Sęk w tym, że z kurosa zostało tu niewiele, mimo że teoretycznie można wyliczyć sporo szczegółów: po trochu fryzura (nijak się nie mająca do przedstawienia studenta...), po trochu jakiś ślad tzw. archaicznego uśmiechu, wysunięta lekko do przodu lewa noga (spuścizna egipska w rzeźbie greckiej), a także dłonie ze zwiniętymi prawie w pięść palcami. No i nagi tors - bo resztę ciała, u kurosa obowiązkowo w całości nagiego, ubrano w spodnie (ponoć dżinsy). Tylko jakoś coś tu nie gra. I nawet nie te nieszczęsne spodnie jako takie, aczkolwiek przyczyniają się do tego, że rzeźba traci proporcje, staje się w dolnej partii ciężka w porównaniu z górną. Bo gdyby artysta zabawnie i twórczo sobie pograł z tradycją, nie miałabym nic przeciwko. Może trzeba było dokładnie odtworzyć kształt kurosa (bez obracania lekko w bok głowy, bez przede wszystkim nakrywania jej nieproporcjonalnym biretem, bez tego lekkiego skrętu w biodrach i z nieco inaczej ułożonymi rękami), a następnie po prostu "włożyć mu" spodnie, jak również np. opięty na torsie podkoszulek (zrównoważyłoby to nieco górę i dół rzeźby).
Oczywiście nawet gdyby ta rzeźba miała nieco więcej sensu stylistycznego, zagadką wciąż by dla mnie pozostało, dlaczego na wzór dla studenta wybrano akurat kurosa, który nijak nie wiąże się tematycznie z edukacją, a to, że przedstawia młodzieńca, to chyba nieco za mało. Jeśli miałabym szukać w charakterystycznych typach rzeźby starożytnej, to może prędzej zdecydowałabym się na egipskich skrybów - w końcu żywot studenta w dużej mierze polega na robieniu notatek... Ale znowu autor rzeźby najwyraźniej obijał się na zajęciach z historii sztuki i pozostało mu w głowie jedynie to, co najbardziej znane.
Oba te przykłady pokazują, że współcześni autorzy pomników w Polsce jeśli nawet podejmują stylistykę tradycyjną, to nie potrafią naprawdę wejść z nią w dialog, ponieważ najwyraźniej jej nie rozumieją. Nie pojmują, że pastisz jest wyolbrzymieniem cech charakterystycznych, w związku z czym nie może modyfikować ich podstawowych założeń; nie rozumieją, że kanony służyły niegdyś zachowywaniu proporcji, których swobodne łamanie nie wychodzi dziełu na dobre. Nie potrafią także odnieść się do tego, co ideowo stało za takim czy innym przedstawieniem - w przypadku kurosów chodzi przede wszystkim o kształtujący się wówczas, tak charakterystyczny dla kultury greckiej podziw dla piękna ciała ludzkiego i poszukiwanie jego idealnego sposobu przedstawiania. Takie niezrozumienie prowadzi do tego, że zamiast inteligentnej zabawy z tradycją otrzymujemy półprodukt - niby zabawny, ale jakoś tak hybrydycznie nijaki.
A szkoda, bo umiejętna gra z tradycją może dawać bardzo sympatyczne efekty. Pięknie elementy antyczne potrafili przetwarzać nie tylko artyści epok klasycyzujących, ale np. secesji i ogólnie modernizmu. (Na Antiquitates co prima aprilis zamierzam zresztą pokazywać takie udane pastisze czy wariacje na temat, bo czasem naprawdę warto.) Dziś twórcy pomników zachowują się tak jak ten reżyser, który w finale Orestei Ajschylosa urządza esemesowe głosowanie mające przesądzić o winie i dalszym losie Orestesa, zapominając (a może nigdy nie wiedział?), że chodzi tam głównie o przebaczenie, zmazanie win udzielone przez bogów w imię boskiego prawa.
I tak sobie piszę te luźne uwagi i zastanawiam się, skąd się to wszystko bierze i oczywiście znam odpowiedź: ze szkoły, która ostatnio nijak nie uczy rozumienia, a nauczyciele też mają często nędzne pojęcie o tradycji i jej powiązaniach z różnymi epokami. I nagle przypomniała mi się pewna dyskusja o programie studiów na kierunku szumnie zwanym mniej więcej kulturoznawstwem. W odpowiedzi na sugestię, iż przeciętny student nie ma pojecia o początkach sztuki i estetyki, pewna bardzo w polskiej humanistyce Ważna Osoba wypowiedziała takie oto słowa skrzydlate: "a po co ich uczyć o tym, co było przed romantyzmem?" Cóż, ryba, jak wiadomo, psuje się od głowy...
PS. Tytuł notki pochodzi oczywiście z wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego pt. Pomnik studenta, który choć napisany w roku 1947 w kwestii polskiej pomnikomanii i jej związków z rzeczywistością nie stracił ani na grosz aktualności.
Głośno się ostatnio zrobiło o najbrzydszych pomnikach a to Krakowa, a to Polski. I rzeczywiście - jak człowiek na nie patrzy, to chciałby zamknąć oczy i zapomnieć. Ale nie zamierzam wracać do tego, o czym już pisałam i to w sumie nie raz. Przegląd tych ogólnokrajowo najbrzydszych uświadomił mi coś, co też już od jakiegoś czasu kołatało mi się po głowie, tyle że jak dotychczas poruszało głównie w związku z wystawianiem przez rozmaite teatry tragedii antycznych. Mianowicie że współcześni twórcy w dramatycznym wręcz stopniu nie rozumieją tradycji, do której - na nieszczęście swoje i odbiorców - bardzo lubią się odwoływać.
Tym razem moją uwagę zwróciły dwa elementy. Po pierwsze koszmarkowata kolumna, na której następca Mariana Koniecznego na stanowisku głównego rzeźbiarskiego ideologa kraju czyli Czesław Dźwigaj umieścił posąg Piotra Skargi (po prawdzie Konieczny bywał przynajmniej lepszym rzeźbiarzem i artystycznie jego Lenin na Placu Centralnym w Nowej Hucie był o niebo bardziej udany od wszystkich papieży i marszałków Dźwigaja). Kolumna ta mianowicie składa się z całkowicie nieprzystających do siebie części: bazy, która nie wiadomo czym ma być (niby jakieś tam nawiązanie do baz jońskich jest, ale proporcje rozpaczliwie nie te), pękatego gładkiego trzonu z polerowanego marmuru (chyba) oraz kapitela korynckiego, którego rozmiar kompletnie nie pasuje do całej reszty. Na dodatek z niewiadomych powodów baza i kapitel są z kamienia ciemnego, trzon natomiast z jasno szarego.
Problem w tym, że kapitel koryncki, który mimo iż wynaleziony w połowie V w., w rodzimej Grecji nie zyskał wielkiej popularności, był bardzo chętnie wykorzystywany w architekturze zarówno antycznej rzymskiej, jak i później w renesansie, baroku i klasycyzmie oraz wszelkiego rodzaju eklektyzmach. Zawsze jednak architekci starali sie trzymać jednej zasady: porządek koryncki jest de facto odmianą jońskiego, a ten ostatni cechuje się przede wszystkim smukłością, trzony kolumn są wąskie i wysokie, a kapitel nigdy nie ma wysokości równej 1/3 trzonu, a tak jest mniej więcej w kolumnie Dźwigaja. Baza zresztą ma w tym nieszczęsnym pomniku jakąś 1/4 wysokości trzonu, co również pozostaje w sprzeczności z wszelkimi zasadami architektonicznymi. Jeśli zaś chodzi o sam trzon, to po pierwsze takie gładkie zdarzają się jedynie w nieukończonych świątyniach (co stanowi argument na rzecz tego, że żłobkowania wykonywano dopiero po ustawieniu kolumn), a poza tym owszem, lekkie zgrubienie należało do arsenału środków mających wizualnie uprawdopodobnić architekturę grecką (entasis imitowała uginanie się kolumn pod ciężarem belkowania i dachu), ale jest charakterystyczne głównie dla stylu doryckiego. Jak zatem widać, profesor Dźwigaj lekcji z architektury starożytnej nie odrobił.
Drugi ślad bezmyślnego i nieudanego odwoływania sie do antycznej tradycji znalazłam w pomniku studenta znajdującym się w Katowicach. Tu, jak dowiedziałam się z artykułu, do którego link niestety zapodziałam, zamiarem autora było nawiązanie do archaicznego greckiego typu kurosa czyli młodzieńca. Sęk w tym, że z kurosa zostało tu niewiele, mimo że teoretycznie można wyliczyć sporo szczegółów: po trochu fryzura (nijak się nie mająca do przedstawienia studenta...), po trochu jakiś ślad tzw. archaicznego uśmiechu, wysunięta lekko do przodu lewa noga (spuścizna egipska w rzeźbie greckiej), a także dłonie ze zwiniętymi prawie w pięść palcami. No i nagi tors - bo resztę ciała, u kurosa obowiązkowo w całości nagiego, ubrano w spodnie (ponoć dżinsy). Tylko jakoś coś tu nie gra. I nawet nie te nieszczęsne spodnie jako takie, aczkolwiek przyczyniają się do tego, że rzeźba traci proporcje, staje się w dolnej partii ciężka w porównaniu z górną. Bo gdyby artysta zabawnie i twórczo sobie pograł z tradycją, nie miałabym nic przeciwko. Może trzeba było dokładnie odtworzyć kształt kurosa (bez obracania lekko w bok głowy, bez przede wszystkim nakrywania jej nieproporcjonalnym biretem, bez tego lekkiego skrętu w biodrach i z nieco inaczej ułożonymi rękami), a następnie po prostu "włożyć mu" spodnie, jak również np. opięty na torsie podkoszulek (zrównoważyłoby to nieco górę i dół rzeźby).
Oczywiście nawet gdyby ta rzeźba miała nieco więcej sensu stylistycznego, zagadką wciąż by dla mnie pozostało, dlaczego na wzór dla studenta wybrano akurat kurosa, który nijak nie wiąże się tematycznie z edukacją, a to, że przedstawia młodzieńca, to chyba nieco za mało. Jeśli miałabym szukać w charakterystycznych typach rzeźby starożytnej, to może prędzej zdecydowałabym się na egipskich skrybów - w końcu żywot studenta w dużej mierze polega na robieniu notatek... Ale znowu autor rzeźby najwyraźniej obijał się na zajęciach z historii sztuki i pozostało mu w głowie jedynie to, co najbardziej znane.
Oba te przykłady pokazują, że współcześni autorzy pomników w Polsce jeśli nawet podejmują stylistykę tradycyjną, to nie potrafią naprawdę wejść z nią w dialog, ponieważ najwyraźniej jej nie rozumieją. Nie pojmują, że pastisz jest wyolbrzymieniem cech charakterystycznych, w związku z czym nie może modyfikować ich podstawowych założeń; nie rozumieją, że kanony służyły niegdyś zachowywaniu proporcji, których swobodne łamanie nie wychodzi dziełu na dobre. Nie potrafią także odnieść się do tego, co ideowo stało za takim czy innym przedstawieniem - w przypadku kurosów chodzi przede wszystkim o kształtujący się wówczas, tak charakterystyczny dla kultury greckiej podziw dla piękna ciała ludzkiego i poszukiwanie jego idealnego sposobu przedstawiania. Takie niezrozumienie prowadzi do tego, że zamiast inteligentnej zabawy z tradycją otrzymujemy półprodukt - niby zabawny, ale jakoś tak hybrydycznie nijaki.
A szkoda, bo umiejętna gra z tradycją może dawać bardzo sympatyczne efekty. Pięknie elementy antyczne potrafili przetwarzać nie tylko artyści epok klasycyzujących, ale np. secesji i ogólnie modernizmu. (Na Antiquitates co prima aprilis zamierzam zresztą pokazywać takie udane pastisze czy wariacje na temat, bo czasem naprawdę warto.) Dziś twórcy pomników zachowują się tak jak ten reżyser, który w finale Orestei Ajschylosa urządza esemesowe głosowanie mające przesądzić o winie i dalszym losie Orestesa, zapominając (a może nigdy nie wiedział?), że chodzi tam głównie o przebaczenie, zmazanie win udzielone przez bogów w imię boskiego prawa.
I tak sobie piszę te luźne uwagi i zastanawiam się, skąd się to wszystko bierze i oczywiście znam odpowiedź: ze szkoły, która ostatnio nijak nie uczy rozumienia, a nauczyciele też mają często nędzne pojęcie o tradycji i jej powiązaniach z różnymi epokami. I nagle przypomniała mi się pewna dyskusja o programie studiów na kierunku szumnie zwanym mniej więcej kulturoznawstwem. W odpowiedzi na sugestię, iż przeciętny student nie ma pojecia o początkach sztuki i estetyki, pewna bardzo w polskiej humanistyce Ważna Osoba wypowiedziała takie oto słowa skrzydlate: "a po co ich uczyć o tym, co było przed romantyzmem?" Cóż, ryba, jak wiadomo, psuje się od głowy...
PS. Tytuł notki pochodzi oczywiście z wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego pt. Pomnik studenta, który choć napisany w roku 1947 w kwestii polskiej pomnikomanii i jej związków z rzeczywistością nie stracił ani na grosz aktualności.