Znieczulica, uznawana dziś jest za chorobę społeczną. Chorobę, z której ludzie zdaje się, nie chcą wyzdrowieć. Całkowita obojętność, brak zainteresowania, brak ludzkich uczuć mogą odwrócić się przeciwko nam, kiedy to my będziemy potrzebować pomocy. Patrzyłam na nich nie tylko szukając pomocy, ale raczej potwierdzenia, czy oni też widzą to co ja, przez chwilę bowiem widząc brak jakiegokolwiek zainteresowania, baaa, brak jakiejkolwiek, najmniejszej reakcji, zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam omamów wzrokowych. W końcu rodzice postanowili zainterweniować. Mama coś tam krzyczała, tata usiłował odsunąć najbardziej agresywnego chłopaka. W tramwaju nadal nikt nie reagował. Ludzie zdawali się nawet nie patrzeć na to co rozgrywało się tuż przed nimi. Młodzi na następnym przystanku wysiedli, przeklinając i wykrzykując nazwę jednego z krakowskich klubów sportowych. Byłam przerażona, na następnym przystanku wysiadaliśmy i naprawdę chciałam, aby nastąpiło to jak najszybciej. Źle czułam się w miejscu pełnym znieczulonych ludzi, obojętnych kompletnie na wszystko. Mężczyzna zapytany, czy dobrze się czuje, czy trzeba wezwać pogotowie, odpowiedział, że wszystko w porządku, po czym wyciągnął policyjną legitymację i powiedział, że młodzi dostaną za swoje. Tata poinformował motorniczego o sytuacji, która przez kilka przystanków toczyła się w jego tramwaju. Poszliśmy do domu. Na szczęście tata poza kilkoma ranami i poplamionymi krwią ubraniami, nie doznał większych obrażeń. Grupa młodych okazała się być głównie tłumkiem gapiów, gdzie tylko dwie osoby były agresywne. Przez resztę wieczoru w głowie przeplatały mi się myśli, których nie mogłam uspokoić. Zastanawiałam się, czy gdyby ten mężczyzna powiedział, że jest policjantem, to dokopaliby mu bardziej, czy przestraszyliby się? Zastanawiałam się skąd w ludziach tyle znieczulicy, przecież to samo mogło się przydarzyć im, ich dzieciom, najbliższym. Jak wtedy czuliby się, gdyby nikt nie zareagował i nikt nie chciał pomóc? Podobne sytuacje mają miejsce na co dzień, w każdym mieście, na każdej ulicy, miejscu pracy. Zazwyczaj obojętnie przechodzimy obok leżącego na ulicy człowieka. „Przecież to nikt znajomy a poza tym pewnie jest pijany" - myślimy sobie, zagłuszając sumienia. A może gdyby był to ktoś sławny, zadalibyśmy sobie trudu i wezwali choć pogotowie? Wtedy przynajmniej zachowaniem godnym postawy obywatelskiej, stalibyśmy się bohaterami narodowymi. Naturalnym odruchem dziecka, czy też kogokolwiek będącego obok, jest rzucenie się człowiekowi na pomoc. Czy ktokolwiek udzieliłby nam pomocy? Statystyki mówią, że około 40 % ludzi nie zainteresuje się krzywdą, którą cierpi obcy im człowiek. Czasami zastanawiam się, dlaczego tak często te 40 % ludzi znajduje się akurat tam gdzie komuś potrzebna jest pomoc? Wszyscy jesteśmy oburzeni podobnymi postawami, ale jak wielu z nas gotowych jest pomóc? Jak wielu z nas nie przechodzi obojętnie obok nieszczęścia? Na przestrzeni lat zmieniają się liczby w statystykach. Ktoś, gdzieś potem opisze heroiczny wyczyn uratowania omdlałego mężczyzny. Jednak sytuacje zdają się ciągle być te same. Znowu dziecko sąsiadów trafiło pobite przez własnych rodziców do szpitala. Czy kiedykolwiek przeszło nam przez myśl, żeby to gdzieś zgłosić? Na ulicy minęliśmy leżącego na ławce mężczyznę. Być może nie był zbyt czysto ubrany, ale czy na pewno leżał tam w poalkoholowym śnie? A może właśnie widziałeś roztrzaskane samochody na ulicy. Czy zatrzymałeś się, by sprawdzić, czy ludzie nie potrzebują pomocy? Sytuacje takie i może bardziej codzienne, przyziemne zdarzają się często nam, bądź znajomym. Liczymy wtedy na czyjąś pomoc. Są wśród nas dobrzy ludzie, którzy nie zawahają się i chętnie zareagują. Coraz częściej jednak jesteśmy świadkami braku podstawowych, ludzkich odruchów udzielenia pomocy, nawet w prozaicznych, prostych sytuacjach. Na cierpienie obcego człowieka, staliśmy się obojętni. Czy jest szansa, żeby to się zmieniło? Czy nauczymy się pomagać, bezinteresownie wyzwalając w sobie resztki zagłuszonego sumienia?
Znieczulica, uznawana dziś jest za chorobę społeczną. Chorobę, z której ludzie zdaje się, nie chcą wyzdrowieć. Całkowita obojętność, brak zainteresowania, brak ludzkich uczuć mogą odwrócić się przeciwko nam, kiedy to my będziemy potrzebować pomocy. Patrzyłam na nich nie tylko szukając pomocy, ale raczej potwierdzenia, czy oni też widzą to co ja, przez chwilę bowiem widząc brak jakiegokolwiek zainteresowania, baaa, brak jakiejkolwiek, najmniejszej reakcji, zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam omamów wzrokowych. W końcu rodzice postanowili zainterweniować. Mama coś tam krzyczała, tata usiłował odsunąć najbardziej agresywnego chłopaka. W tramwaju nadal nikt nie reagował. Ludzie zdawali się nawet nie patrzeć na to co rozgrywało się tuż przed nimi. Młodzi na następnym przystanku wysiedli, przeklinając i wykrzykując nazwę jednego z krakowskich klubów sportowych. Byłam przerażona, na następnym przystanku wysiadaliśmy i naprawdę chciałam, aby nastąpiło to jak najszybciej. Źle czułam się w miejscu pełnym znieczulonych ludzi, obojętnych kompletnie na wszystko. Mężczyzna zapytany, czy dobrze się czuje, czy trzeba wezwać pogotowie, odpowiedział, że wszystko w porządku, po czym wyciągnął policyjną legitymację i powiedział, że młodzi dostaną za swoje. Tata poinformował motorniczego o sytuacji, która przez kilka przystanków toczyła się w jego tramwaju. Poszliśmy do domu. Na szczęście tata poza kilkoma ranami i poplamionymi krwią ubraniami, nie doznał większych obrażeń. Grupa młodych okazała się być głównie tłumkiem gapiów, gdzie tylko dwie osoby były agresywne. Przez resztę wieczoru w głowie przeplatały mi się myśli, których nie mogłam uspokoić. Zastanawiałam się, czy gdyby ten mężczyzna powiedział, że jest policjantem, to dokopaliby mu bardziej, czy przestraszyliby się? Zastanawiałam się skąd w ludziach tyle znieczulicy, przecież to samo mogło się przydarzyć im, ich dzieciom, najbliższym. Jak wtedy czuliby się, gdyby nikt nie zareagował i nikt nie chciał pomóc? Podobne sytuacje mają miejsce na co dzień, w każdym mieście, na każdej ulicy, miejscu pracy. Zazwyczaj obojętnie przechodzimy obok leżącego na ulicy człowieka. „Przecież to nikt znajomy a poza tym pewnie jest pijany" - myślimy sobie, zagłuszając sumienia. A może gdyby był to ktoś sławny, zadalibyśmy sobie trudu i wezwali choć pogotowie? Wtedy przynajmniej zachowaniem godnym postawy obywatelskiej, stalibyśmy się bohaterami narodowymi. Naturalnym odruchem dziecka, czy też kogokolwiek będącego obok, jest rzucenie się człowiekowi na pomoc. Czy ktokolwiek udzieliłby nam pomocy? Statystyki mówią, że około 40 % ludzi nie zainteresuje się krzywdą, którą cierpi obcy im człowiek. Czasami zastanawiam się, dlaczego tak często te 40 % ludzi znajduje się akurat tam gdzie komuś potrzebna jest pomoc? Wszyscy jesteśmy oburzeni podobnymi postawami, ale jak wielu z nas gotowych jest pomóc? Jak wielu z nas nie przechodzi obojętnie obok nieszczęścia? Na przestrzeni lat zmieniają się liczby w statystykach. Ktoś, gdzieś potem opisze heroiczny wyczyn uratowania omdlałego mężczyzny. Jednak sytuacje zdają się ciągle być te same. Znowu dziecko sąsiadów trafiło pobite przez własnych rodziców do szpitala. Czy kiedykolwiek przeszło nam przez myśl, żeby to gdzieś zgłosić? Na ulicy minęliśmy leżącego na ławce mężczyznę. Być może nie był zbyt czysto ubrany, ale czy na pewno leżał tam w poalkoholowym śnie? A może właśnie widziałeś roztrzaskane samochody na ulicy. Czy zatrzymałeś się, by sprawdzić, czy ludzie nie potrzebują pomocy? Sytuacje takie i może bardziej codzienne, przyziemne zdarzają się często nam, bądź znajomym. Liczymy wtedy na czyjąś pomoc. Są wśród nas dobrzy ludzie, którzy nie zawahają się i chętnie zareagują. Coraz częściej jednak jesteśmy świadkami braku podstawowych, ludzkich odruchów udzielenia pomocy, nawet w prozaicznych, prostych sytuacjach. Na cierpienie obcego człowieka, staliśmy się obojętni. Czy jest szansa, żeby to się zmieniło? Czy nauczymy się pomagać, bezinteresownie wyzwalając w sobie resztki zagłuszonego sumienia?
nie wiem czy o takie cos chodzilo ; )