Nikt nie wiedział dlaczego zasnęłam. Położyłam się spać, a rano nie mogłam się obudzić. Nie! Nie umarłam. Mama przyszła mnie obudzić do szkoły i nie umiała tego zrobić. Potem był szpital. Doktor Miłosz używał mądrych słów.
- Zaburzenia metaboliczne spowodowane przez wirusa.
Powiedział nawet jak ten wirus się nazywa, ale chyba oprócz niego nikt nie zapamięta tak trudnej nazwy. Zasnęłam i nie mogłam się obudzić. Tak przynajmniej wszystkim się wydawało, ale to nie była zupełna prawda. Ja się budziłam. Nikt tego nie widział, bo nie potrafiłam dać żadnego znaku. Nie mogłam otworzyć oczu, ruszyć ręką, ani nogą. Wszystko słyszałam, czułam jak mama trzyma mnie za rękę i jak łza taty spada na moją twarz. Trochę było mi głupio, że wszystkim narobiłam tyle kłopotu, ale cóż mogłam poradzić. Spałam i już. To znaczy wszyscy tak myśleli, ale ja budziłam się często. Czułam się wtedy świetnie. Nic mnie nie bolało, chociaż podobno byłam chora. Czasami się nudziłam, czasami byłam wściekła, ale najczęściej zupełnie nie wiedzieć dlaczego miałam całkiem dobry humor.
- Kasiu wstawaj - tego pamiętnego dnia mama krzyczała z drugiego pokoju. - Kasiu! Już pół do ósmej!
- Łatwo powiedzieć - pomyślałam. - Już dawno się obudziłam, ale jakoś nie mogę wstać.
Słyszałam jak mama wpadła z hukiem do pokoju.
- Kasia! - krzyknęła i po chwili szarpnęła mnie za ramię. - Kasia co się wygłupiasz! Wstawaj.
- Mamusiu, ale nie mogę - mówiłam, ale ani ja, ani ona nie słyszałyśmy mojego głosu.
- Kasia co ci jest! Kasia!
Mama jak to mama. Wpadła w panikę. Najpierw zaczęła mną szarpać, a gdy wciąż wydawało się jej, że śpię, zadzwoniła na pogotowie. Chciała zadzwonić, bo najpierw wykręciła numer straży pożarnej, a potem mojego taty. Dopiero za trzecim razem dodzwoniła się do lekarzy. Mnie się nie spieszyło. Było całkiem nieźle wylegiwać się tak jak w niedzielę. Trochę drażniło mnie, że nie mogę się przewrócić na drugi bok, ale co tam. Zawsze lubiłam poleżeć w łóżku długo po tym, jak się obudziłam.
Gdy przyjechało pogotowie zrobił się wielki szum. Założyli mi jakąś maskę na usta i nos, i zaraz wynieśli na noszach. Wtedy poczułam się bardzo senna i znowu zasnęłam, chociaż dla innych wcale się nie obudziłam. Nie wiedziałabym, jak długo spałam, gdyby nie rozmowa mamy z doktorem Miłoszem.
- To już trzeci dzień - martwiła się mama. - Co z nią będzie?
- Trudno powiedzieć. Najważniejsze, że ma silny organizm. Po antybiotykach infekcja wyraźnie ustępuje. Będzie dobrze. Proszę być dobrej myśli. Trzeba czekać.
- Panie doktorze, niech mi pan obieca.... niech mi pan obieca, że ona nie..., że ona nie umrze.
Nikt nie wiedział dlaczego zasnęłam. Położyłam się spać, a rano nie mogłam się obudzić. Nie! Nie umarłam. Mama przyszła mnie obudzić do szkoły i nie umiała tego zrobić. Potem był szpital. Doktor Miłosz używał mądrych słów.
- Zaburzenia metaboliczne spowodowane przez wirusa.
Powiedział nawet jak ten wirus się nazywa, ale chyba oprócz niego nikt nie zapamięta tak trudnej nazwy. Zasnęłam i nie mogłam się obudzić. Tak przynajmniej wszystkim się wydawało, ale to nie była zupełna prawda. Ja się budziłam. Nikt tego nie widział, bo nie potrafiłam dać żadnego znaku. Nie mogłam otworzyć oczu, ruszyć ręką, ani nogą. Wszystko słyszałam, czułam jak mama trzyma mnie za rękę i jak łza taty spada na moją twarz. Trochę było mi głupio, że wszystkim narobiłam tyle kłopotu, ale cóż mogłam poradzić. Spałam i już. To znaczy wszyscy tak myśleli, ale ja budziłam się często. Czułam się wtedy świetnie. Nic mnie nie bolało, chociaż podobno byłam chora. Czasami się nudziłam, czasami byłam wściekła, ale najczęściej zupełnie nie wiedzieć dlaczego miałam całkiem dobry humor.
- Kasiu wstawaj - tego pamiętnego dnia mama krzyczała z drugiego pokoju. - Kasiu! Już pół do ósmej!
- Łatwo powiedzieć - pomyślałam. - Już dawno się obudziłam, ale jakoś nie mogę wstać.
Słyszałam jak mama wpadła z hukiem do pokoju.
- Kasia! - krzyknęła i po chwili szarpnęła mnie za ramię. - Kasia co się wygłupiasz! Wstawaj.
- Mamusiu, ale nie mogę - mówiłam, ale ani ja, ani ona nie słyszałyśmy mojego głosu.
- Kasia co ci jest! Kasia!
Mama jak to mama. Wpadła w panikę. Najpierw zaczęła mną szarpać, a gdy wciąż wydawało się jej, że śpię, zadzwoniła na pogotowie. Chciała zadzwonić, bo najpierw wykręciła numer straży pożarnej, a potem mojego taty. Dopiero za trzecim razem dodzwoniła się do lekarzy. Mnie się nie spieszyło. Było całkiem nieźle wylegiwać się tak jak w niedzielę. Trochę drażniło mnie, że nie mogę się przewrócić na drugi bok, ale co tam. Zawsze lubiłam poleżeć w łóżku długo po tym, jak się obudziłam.
Gdy przyjechało pogotowie zrobił się wielki szum. Założyli mi jakąś maskę na usta i nos, i zaraz wynieśli na noszach. Wtedy poczułam się bardzo senna i znowu zasnęłam, chociaż dla innych wcale się nie obudziłam. Nie wiedziałabym, jak długo spałam, gdyby nie rozmowa mamy z doktorem Miłoszem.
- To już trzeci dzień - martwiła się mama. - Co z nią będzie?
- Trudno powiedzieć. Najważniejsze, że ma silny organizm. Po antybiotykach infekcja wyraźnie ustępuje. Będzie dobrze. Proszę być dobrej myśli. Trzeba czekać.
- Panie doktorze, niech mi pan obieca.... niech mi pan obieca, że ona nie..., że ona nie umrze.