1. W imieniu Nel napisz list do jej ojca, w którym opowiesz o jednej przygodzie, jaka spotkała dzieci podczas podróży po Afryce. (lektura w pustyni i w puszczy)
Tu Nel. Piszę z "Krakowa", czyli takiego dużego drzewa, które jest w środku puste. Tę nazwę wymyślił Staś. Powiedział, że Kraków to takie miasto w Polsce, gdzie jest przepiękny zamek i jama złego smoka wawelskiego. Dodał też, że jak już wrócimy do domu, to mnie tam zabierze. Już nie mogę się doczekać!
Najpierw opowiem Ci o tym, co widziałam na pustyni. Jak już nas porwali, pan Ghebr powiedział, że na pustyni niekiedy zdarza się, że piaski gwiżdżą i zmieniają kolor. Na początku nie wierzyłam mu, ale jak kiedyś obudził mnie szmer piasków i wyjrzałam z jaskini, by zobaczyć kto tak gwiżdże, ujrzałam piękny, różowiutki piasek. To było przepiękne!
Potem była burza piaskowa i miałam moc piasku w buzi, we włosach, za bluzką,.. Dosłownie wszędzie! A biedne wielbłądy co trochę miały zasypane nóżki. Nawet Staś nie mógł im pomóc.
A ja widziałam fatamorganę, czy jakoś tam. To było miasto, które bardzo przypominało mi Port-Said. Staś jednak powiedział, że albo to jest jakieś inne miasto, albo właśnie fatamorgana. Jednak było to tylko złudzenie. Bardzo się rozczarowałam...
Następnie, jak już weszliśmy do miasta Mahdiego, usłyszałam, jak jakiś pan mówił Stasiowi, że jeśli nie zmieni religii i nie zacznie słuchać nauk ich pana, właśnie tego Mahdiego, to nigdy nie wrócimy do Ciebie, tatusiu.
Od tego czasu Staś jakby posmutniał, cały czas o czymś rozmyślał i w ogóle mnie nie słuchał. Nie chciał mi też powiedzieć o co chodzi.
Kilka dni później poszliśmy do tego niby wielkiego Mahdiego. Ale on wcale nie miał korony, nie siedział na tronie, nie miał bogato zdobionych szat ani biżuterii. Był zwykłym człowiekiem, tyle że wszyscy składali mu pokłony. I powiedział mi, że jestem śliczna. Chyba mu się spodobałam.
Następnie zapytał Stasia, czy przyjmie jego religię i nauki. Byłam pewna, że powie "tak", lecz się pomyliłam. Strasznie się przestraszyłam, że Cię, tatusiu, już nigdy nie zobaczę...
Potem szliśmy długo przez lasy i puszcze szlakami jakiegoś Smaina. Na szczęście go nie spotkaliśmy, tak przynajmniej mówił Staś.
I nadszedł wreszcie dzień, którego nigdy nie zapomnę. Staś zabił naszych porywaczy i lwa. Byli, jacy byli, ale to jednak ludzie. Nie wybaczę tego Stasiowi do końca życia, choć tłumaczył mi, że to była najsłuszniejsza decyzja jaką mógł podjąć. Obronił za to Kalego i Meę; murzynów, którzy mieli być naszymi niewolnikami. Szybko jednak staliśmy się przyjaciółmi i razem znosiliśmy trudy dalszej podróży.
Potem nastała straszna noc. Padał deszcz, spaliśmy na drzewie, uciekł Saba, lew pozabijał konie i skończyła się chinina, którą dostaliśmy od misjonarzy jeszcze w mieście Mahdiego. Staś bardzo się o mnie bał. Powiedział, że jeśli nie dostanę febry po takiej straszliwej nocy, będę najdzielniejszą dziewczynką w całej Afryce i Europie. Jestem dzielna, tatusiu!
Sabę znalazł Kali. Piesek był niedaleko stąd. Uciekł pewnie przed lwami.
Ruszyliśmy dalej. Doszliśmy wreszcie do wielkiej polany. Było tam wszystko, co było potrzebne: daktylowce, jezioro, dużo zwierząt, a co najważniejsze pusty w środku baobab, w którym mogliśmy przeczekać porę deszczową.
Był też tam uwięziony słoń, którego nazwaliśmy Kingiem. Był bowiem największym zwierzęciem jakiego zdołaliśmy ujrzeć w naszej podróży po Afryce. Był on uwięziony wewnątrz wąwozu z dwóch stron zasypanego kamieniami. Miał on dostęp do wody, jednak brakowało mu jedzenia. Staś chciał go zabić, lecz ja mu po prostu zabroniłam! Nakarmiliśmy go i próbowaliśmy obmyślić sposób wyciągnięcia go stamtąd.
Kiedy Kali i Mea oczyszczali wnętrze drzewa z próchna i "nieproszonych lokatorów" czyli zwierząt i owadów, Staś pokazał mi jak się robi latawce z pęcherzyków ryb i patyków.
Wraz z wiejącym na wschód wiatrem puszczaliśmy te latawce. Wraz z latawcami puściłam ten list. Mam nadzieję, że dotrze on do Ciebie. Bardzo za tobą tęsknię, tatusiu.
Odpowiedź:
"Kraków" ,15 lipca 1996r.
Kochany tatusiu!
Tu Nel. Piszę z "Krakowa", czyli takiego dużego drzewa, które jest w środku puste. Tę nazwę wymyślił Staś. Powiedział, że Kraków to takie miasto w Polsce, gdzie jest przepiękny zamek i jama złego smoka wawelskiego. Dodał też, że jak już wrócimy do domu, to mnie tam zabierze. Już nie mogę się doczekać!
Najpierw opowiem Ci o tym, co widziałam na pustyni. Jak już nas porwali, pan Ghebr powiedział, że na pustyni niekiedy zdarza się, że piaski gwiżdżą i zmieniają kolor. Na początku nie wierzyłam mu, ale jak kiedyś obudził mnie szmer piasków i wyjrzałam z jaskini, by zobaczyć kto tak gwiżdże, ujrzałam piękny, różowiutki piasek. To było przepiękne!
Potem była burza piaskowa i miałam moc piasku w buzi, we włosach, za bluzką,.. Dosłownie wszędzie! A biedne wielbłądy co trochę miały zasypane nóżki. Nawet Staś nie mógł im pomóc.
A ja widziałam fatamorganę, czy jakoś tam. To było miasto, które bardzo przypominało mi Port-Said. Staś jednak powiedział, że albo to jest jakieś inne miasto, albo właśnie fatamorgana. Jednak było to tylko złudzenie. Bardzo się rozczarowałam...
Następnie, jak już weszliśmy do miasta Mahdiego, usłyszałam, jak jakiś pan mówił Stasiowi, że jeśli nie zmieni religii i nie zacznie słuchać nauk ich pana, właśnie tego Mahdiego, to nigdy nie wrócimy do Ciebie, tatusiu.
Od tego czasu Staś jakby posmutniał, cały czas o czymś rozmyślał i w ogóle mnie nie słuchał. Nie chciał mi też powiedzieć o co chodzi.
Kilka dni później poszliśmy do tego niby wielkiego Mahdiego. Ale on wcale nie miał korony, nie siedział na tronie, nie miał bogato zdobionych szat ani biżuterii. Był zwykłym człowiekiem, tyle że wszyscy składali mu pokłony. I powiedział mi, że jestem śliczna. Chyba mu się spodobałam.
Następnie zapytał Stasia, czy przyjmie jego religię i nauki. Byłam pewna, że powie "tak", lecz się pomyliłam. Strasznie się przestraszyłam, że Cię, tatusiu, już nigdy nie zobaczę...
Potem szliśmy długo przez lasy i puszcze szlakami jakiegoś Smaina. Na szczęście go nie spotkaliśmy, tak przynajmniej mówił Staś.
I nadszedł wreszcie dzień, którego nigdy nie zapomnę. Staś zabił naszych porywaczy i lwa. Byli, jacy byli, ale to jednak ludzie. Nie wybaczę tego Stasiowi do końca życia, choć tłumaczył mi, że to była najsłuszniejsza decyzja jaką mógł podjąć. Obronił za to Kalego i Meę; murzynów, którzy mieli być naszymi niewolnikami. Szybko jednak staliśmy się przyjaciółmi i razem znosiliśmy trudy dalszej podróży.
Potem nastała straszna noc. Padał deszcz, spaliśmy na drzewie, uciekł Saba, lew pozabijał konie i skończyła się chinina, którą dostaliśmy od misjonarzy jeszcze w mieście Mahdiego. Staś bardzo się o mnie bał. Powiedział, że jeśli nie dostanę febry po takiej straszliwej nocy, będę najdzielniejszą dziewczynką w całej Afryce i Europie. Jestem dzielna, tatusiu!
Sabę znalazł Kali. Piesek był niedaleko stąd. Uciekł pewnie przed lwami.
Ruszyliśmy dalej. Doszliśmy wreszcie do wielkiej polany. Było tam wszystko, co było potrzebne: daktylowce, jezioro, dużo zwierząt, a co najważniejsze pusty w środku baobab, w którym mogliśmy przeczekać porę deszczową.
Był też tam uwięziony słoń, którego nazwaliśmy Kingiem. Był bowiem największym zwierzęciem jakiego zdołaliśmy ujrzeć w naszej podróży po Afryce. Był on uwięziony wewnątrz wąwozu z dwóch stron zasypanego kamieniami. Miał on dostęp do wody, jednak brakowało mu jedzenia. Staś chciał go zabić, lecz ja mu po prostu zabroniłam! Nakarmiliśmy go i próbowaliśmy obmyślić sposób wyciągnięcia go stamtąd.
Kiedy Kali i Mea oczyszczali wnętrze drzewa z próchna i "nieproszonych lokatorów" czyli zwierząt i owadów, Staś pokazał mi jak się robi latawce z pęcherzyków ryb i patyków.
Wraz z wiejącym na wschód wiatrem puszczaliśmy te latawce. Wraz z latawcami puściłam ten list. Mam nadzieję, że dotrze on do Ciebie. Bardzo za tobą tęsknię, tatusiu.
Twoja córeczka Nel
Wyjaśnienie: