W formie kartki z pamiętnika opowiedz o swoim jednym dniu na bezludnej wyspie.
Z góry dziękuję. ;) Obiecuje że dam naj.
I proszę o szybką odpowiedz. ;]
kubulek2
Przyjechaliśmy z klasą nad Morze Martwe. Kupiłam sobie taką fajną dmuchaną łódkę i już pierwszego dnia poszłam ją wypróbować. Nadmuchałam ją, wsiadłam, odepchnęłam się od brzegu i odpłynęłam. Zrobiłam się senna. Próbowałam nie zasnąć, ale to było silniejsze ode mnie. Tak więc niesiona na falach usnęłam... Obudziłam się po około 7 godzinach. Myślałam że jestem na plaży kolo ośrodka.Chciałam zawołać Aśkę, ale nikogo nie było. Może poszli do ośrodka? Ale... gorzej! Znalazłam się na bezludnej wyspie! Już chciałam dziękować Bogu za to, że nie utonęłam, ale jak miałam utonąć w Morzu Martwym? Więc zapłakałam. Mogłam tak płakać godzinami, lecz poczułam ssanie w żołądku. Zgłodniałam. Zjadłabym sobie wieprza, lub wołowinę, ale jak na złość wszędzie tylko banany... O jeny! Rozzłoszczona rzuciłam jakimś krzemieniem, który miałam w kieszeni. Krzemień otarł się o kamień, a z kamienia poleciała iskra, wprost na kupkę patyków. Buchnął ogień. W pośpiechu, żeby nie zgasł, zerwałam kilka bananów i upiekłam je. Były wyborne! Napełniona poszłam zwiedzać wyspę. Była cała zielona, z żółtymi bananami. Potem uplotłam sobie hamak, na którym zasnęłam. Obudziło mnie szczekanie. Na de mną stał jakiś pies! Zerwałam się i biegłam przed siebie. Wtem potknęłam się i upadłam, zasłoniłam się rękami, ale pies... zaczął mnie lizać po twarzy! Zrozumiałam, chciał się bawić. Poszłam na dalszy obchód miejsca, w którym się znalazłam, ale z psem. Nagle tuż nade mną usłyszałam szum. To samolot! Uradowana zaczęłam machać rękami. Piloci chyba zauważyli, bo samolot zaczął się zniżać. Spuścili linę, na którą zaczęłam się wspinać trzymając na rękach psa. Gdy moim wybawcom opowiedziałam historię, śmiali się przez 10 minut. Pies też tak szczekał, jakby się ze mnie śmiał. Jak wróciłam do ośrodka, wszystkim spodobał się pies, którego po dłuższym zastanowieniu nazwałyśmy z Asią Robinson...
Obudziłam się po około 7 godzinach. Myślałam że jestem na plaży kolo ośrodka.Chciałam zawołać Aśkę, ale nikogo nie było. Może poszli do ośrodka? Ale... gorzej! Znalazłam się na bezludnej wyspie! Już chciałam dziękować Bogu za to, że nie utonęłam, ale jak miałam utonąć w Morzu Martwym? Więc zapłakałam. Mogłam tak płakać godzinami, lecz poczułam ssanie w żołądku. Zgłodniałam. Zjadłabym sobie wieprza, lub wołowinę, ale jak na złość wszędzie tylko banany... O jeny! Rozzłoszczona rzuciłam jakimś krzemieniem, który miałam w kieszeni. Krzemień otarł się o kamień, a z kamienia poleciała iskra, wprost na kupkę patyków. Buchnął ogień. W pośpiechu, żeby nie zgasł, zerwałam kilka bananów i upiekłam je. Były wyborne! Napełniona poszłam zwiedzać wyspę. Była cała zielona, z żółtymi bananami. Potem uplotłam sobie hamak, na którym zasnęłam. Obudziło mnie szczekanie. Na de mną stał jakiś pies! Zerwałam się i biegłam przed siebie. Wtem potknęłam się i upadłam, zasłoniłam się rękami, ale pies... zaczął mnie lizać po twarzy! Zrozumiałam, chciał się bawić. Poszłam na dalszy obchód miejsca, w którym się znalazłam, ale z psem. Nagle tuż nade mną usłyszałam szum. To samolot! Uradowana zaczęłam machać rękami. Piloci chyba zauważyli, bo samolot zaczął się zniżać. Spuścili linę, na którą zaczęłam się wspinać trzymając na rękach psa.
Gdy moim wybawcom opowiedziałam historię, śmiali się przez 10 minut. Pies też tak szczekał, jakby się ze mnie śmiał. Jak wróciłam do ośrodka, wszystkim spodobał się pies, którego po dłuższym zastanowieniu nazwałyśmy z Asią Robinson...