POTRZEBUJĘ NA TERAZ STRESZCZENIE KSIĄŻKI PT. "MIECZ PRZEZNACZENIA'' A.SAPKOWSKI ! MOŻE BYĆ Z NETA OBOJĘTNE MI TO! ;) ALE TAKIE ŻEBY BYŁO SZCZEGÓŁOWE TO WAŻNE !! :*** PROSZĘ !! :****
agxdd
Od wydarzeń opisanych w "The story of Mexico" minęło 5 lat. Po rezygnacji z objęcia tronu co byłoby nadzwyczaj nudne, bohaterowie wiodą typowe życie herosów pomagając w potrzebie tym, którzy czują się w jakikolwiek sposób zagrożeni. Lata praktyki czynią z nich prawdziwych wojowników, których sława sięga daleko poza granice królestwa. Tym razem podejmują się pomocy pięknej czarodziejce w odszukaniu jej ojca który zaginął przed laty na morzu. Wyruszają więc w rejs na arabskie wybrzeże dokąd prowadzą ślady. Pomaga im tamtejsza piękność, wojowniczka która podbija mężczyzn nie tylko mieczem... Tymczasem tajemnicza siła zatapia wszystkie przepływające tamtędy okręty.
Veronica otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Przez chwilę siedziała tak by się uspokoić i pozbierać swe mysli. Znów miała ten sam sen. Nie musiała czekać do rana by dowiedzieć się co się wydarzyło. Jej sny zwykle się sprawdzały a ten tak jak i trzy poprzednie przedstawiał tonący statek, nocne niebo pokryte nienaturalną, zieloną poŚwiatą i zwiastował smierć. Dziewczyna odgarnęła z czoła swe długie jasne włosy i podeszła do jednej ze scian swojego pokoju, której srodkowa częsć zasłonięta była czerwonym materiałem. Odsunęła na bok zasłonę i spojrzała w znajdujące się za nią duże lustro o złotych ramach. Przesunęła ręką wzdłuż jego tafli i oczom jej ukazał się wzburzony ocean, fale rozbijające się o skaliste wybrzeże i ciemne zarysy gór w głębi lądu. Był to Ashabdah. Veronica rozpoznała to miejsce bez trudu. Pomimo swego młodego wieku miała za sobą już wiele podróży do różnych odległych krain, o których istnieniu niektórzy nie mieli nawet pojęcia. Ale to było dawno, kiedy żył jeszcze jej ojciec a ona była małą bezradną dziewczynką. Teraz wiele spraw wyglądało zupełnie inaczej... Widok jaki ujrzała w lustrze przywołał do niej te wszystkie wspomnienia, ale musiała przecież skoncentrować się na tym co robi. Wiedziała już że zagrożenie przychodzi stamtąd. Czas by odnaleźć jego źródło i jakis sposób by z nim walczyć. Poznanie prawdy wymagało jednak nieco innych zaklęć niż to z lustrem. W porównaniu z nimi to było zaledwie dziecinną zabawą. Piękna czarodziejka sięgnęła już ręką w kierunku zasłony, kiedy nagle obraz w lustrze się zmienił. Zdziwiona cofnęła się i na gładkiej powierzchni zobaczyła dwójkę młodych ludzi zbliżających się do portu. Z wyglądu byli od niej starsi o ledwie dwa – trzy lata. Dziewczyna była bardzo zgrabna i miała włosy tego samego koloru co Veronica, jej towarzysz natomiast był dobrze zbudowanym brunetem o przyjaznym spojrzeniu. Po chwili obraz się rozpłynął a powierzchnia lustra znów odbijała jedynie ładną twarz młodej czarodziejki. Dziewczyna czym prędzej odeszła od lustra i zaczęła przygotowywać składniki potrzebne jej do odprawienia czarów, które miały na celu rozwiać mroczną tajemnicę okrywającą katastrofy statków na wschodnim wybrzeżu. I cos jej mówiło, że już niedługo rozwiąże tą zagadkę.
Czerwone dachy budynków błyszczały w swietle porannego słońca. Po czystych brukowanych ulicach przechadzali się nieliczni mieszkańcy lub kupcy którzy spieszyli do swoich sklepików by już od rana napełniać swoje kieszenie złotymi monetami. Od czasu do czasu pomiędzy murowanymi kamienicami przemknął jakis pijaczek wracający z nocnej zabawy w którejs z licznych portowych knajpek. Na rosnących rzędem przy drodze drzewach zaczęły odzywać się pierwsze ptaki. Miasto powoli budziło się ze snu. Z panującego tu wokół bogactwa można by wnioskować że jest to stolica kraju, ale Plinth było tylko jednym z wielu miast Doylidii. Kraj ten czerpał duże korzysci ze swego położenia na trasie wielu szlaków handlowych i tego, że miał dostęp do morza. I własnie tą nadmorską częscią miasta, bezposrednio przyległą do portu, szło dwoje ludzi: młody dwudziestokilkuletni mężczyzna i nieco młodsza od niego dziewczyna. Przybysz ubrany był jak typowy awanturnik, miał czarną bluzkę i spodnie, długie żeglarskie buty tego samego koloru i szeroki pas z przypiętym, wyszczerbionym już w kilku miejscach mieczem. Jego ręce naznaczone były kilkoma starymi bliznami, swiadczącymi że już od dawna miał do czynienia z wojennym rzemiosłem. Miał jednak taki wyraz twarzy, z którego można by odczytać, że wyrządzenie komuś jakiejś krzywdy było rzeczą o jakiej nigdy by nie pomyślał. Dziewczyna natomiast miała na sobie niebieskie nieco obcisłe spodnie i podobną cienką bluzeczkę. Ubranie to doskonale podkreslało jej zgrabną figurę i kontrastowało z jasnyni, opadającymi na plecy włosami. Oboje wyglądali już na trochę zmęczonych podróżą i poszukiwali własnie miejsca, gdzie mogliby się na trochę zatrzymać i odpocząć.
- Myslisz że znajdziemy w tym mieście jakieś zajęcie ? – zwróciła się do swego przyjaciela dziewczyna.
- Na pewno – odpowiedział z uśmiechem patrząc na nią – Powiedz mi, Justine czy ty nie masz przypadkiem już dość takiego życia? Tej ciągłej podróży z miasta do miasta, z kraju do kraju, nie wiedząc co będzie jutro? Może chciałabyś mieć gdzieś osiąść na stałe, mieć dom...
- I zmienić się w jakąś tłustą kurę domową, która pół życia spędza w kuchni? Nie dzięki... – roześmiała się w głos a jej śmiech brzmiał jak dźwięk dzwoneczków używanych przez kapłanów w świątyniach podczas ważnych uroczystości. Snake tak bardzo lubił słuchać jak się śmiała, potrafiła tym odgonić od niego najczarniejsze złe myśli.
- Zresztą po miesiącu ty też miałbyś tego dosyć – dokończyła swą wypowiedź – Poszukajmy lepiej jakiegoś baru, jestem trochę głodna, a wiem że ty też... Justyna miała rację. Snake nie mógłby żyć bez przygód. To one sprawiały, że życie miało sens a każdy następny dzień różnił się czymś od poprzedniego. Przez ostatnie pięć lat zwiedzili razem mnóstwo różnych krain, za każdym razem niosąc pomoc tym, którzy jej potrzebowali. Co mogłoby więc być lepszego? Nie znali i nie chcieli znać innego życia niż to, które prowadzili.
ODCINEK 2
Wnętrze jednej z portowych jadłodajni w której się znaleźli było typowe dla tego typu lokali. Drewniane meble, wystrój przypominający trochę pokład statku z zawieszonymi na scianach obrazkami o tematyce morskiej i ubrany po marynarsku, zawsze wesoły barman sprawiały że tawerna „Pod Złotym Smokiem” nie wyróżniała się niczym szczególnym. Mimo to była uważana za najlepszą w tej częsci miasta. Bijatyki zdarzały się tu raczej rzadko a jedzenie i trunki zawsze były odpowiedniej jakosci. Snake i Justyna siedzieli przy jednym ze stolików pod oknem i posilali się wędzonym węgorzem – specjalnoscią zakładu. Oprócz nich wewnątrz restauracji było tylko trzy osoby – zapewne marynarze nie mający chwilowo nic do roboty na pokładzie, którzy grali w karty pociągając raz po raz ze stojących przed nimi kufli. Do tawerny weszła jeszcze jedna osoba, budząc usmiech na twarzy barmana który liczył na kolejny zarobek. Postać ta ubrana była w długą niebieską szatę z kapturem zasłaniającym jej twarz, jednak po budowie ciała można było poznać, że jest to kobieta, a raczej młoda dziewczyna. Tajemnicza nieznajoma nie podeszła do baru, lecz stanęła posrodku sali jakby się nad czyms zastanawiała. Po chwili skierowała swe kroki do stolika Justyny i Snake’a.
- Witajcie – odezwała się cichym głosem – Snake i Justyna, czy tak?
- Tak nas nazywają – powiedział Snake i spojrzał na nią pytająco.
- Przepraszam was, nie przedstawiłam się... – zmieszała się trochę nieznajoma – Na imię mam Veronica.
Justyna wskazała jej gestem by usiadła. Veronica usmiechnęła się i przysunęła do stołu krzesło, po czym zsunęła z głowy kaptur. Podobnie jak Justyna miała długie i jasne włosy, z tym że splecione były one w opadający na plecy warkocz. Oczy jej były koloru niebieskiego i to w tak jasnym odcieniu, jakiego oboje dotąd nie widzieli. Veronica miała też piękną twarz o delikatnych rysach i reprezentowała typ urody niespotykany w tym nadmorskim kraju, gdzie żyli ludzie o ciemnych włosach i opalonych na brąz ciałach. Jej skóra była natomiast prawie tak jasna jak snieg. Może więc dlatego była tak szczelnie okryta płaszczem?
- Nie jestes stąd – zauważył Snake – Słyszałas o nas?
- Tak... W pewnym sensie... Tu też krążą o was opowiesci. Ale ja was widziałam. Najpierw we snie, a potem...
Może zacznę od początku. Snake ma rację, nie pochodzę z tej ziemi. Urodziłam się daleko stąd, na północy. Mój ojciec pełnił zaszczytną i ważną funkcję w moim kraju, więc mnie i całej naszej rodzinie nie brakowało niczego. Ale przez ludzką złość i zazdrość musieliśmy porzucić nasz dom i uciekać. Wtedy umarła moja matka i zostałam tylko z ojcem...
- Znam to uczucie... – powiedziała cicho Justyna. Veronica spjrzała na nią i posłała jej delikatny uśmiech.
- Ja byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką... Podróżowaliśmy po świecie, a potem trafiliśmy tutaj. Okazało się że brat mojej mamy jest zarządcą tego miasta. Zbudowaliśmy więc dom, poszłam do szkoły... – na chwilę zamilkła, jakby zastanawiając się w jaki sposób powiedzieć coś, co było ważne a zarazem miało małe szanse by spotkać się ze zrozumieniem.
- Może się napijesz? – zapytał Snake. Sięgnął po dzban w którym znajdowało się słodkie, młode wino spożywane w tym kraju w ogromnych ilościach. Napoju pozostało jednak niewiele, tak że widać już było prawie dno naczynia – Zaraz przyniosę jeszcze...
- Nie trzeba – Veronica położyła rękę na powierzchni naczynia. Kiedy po chwili cofnęła dłoń, dzban był znowu pełny.
- Chodziłam do szkoły magii mistrza Aspergillusa – wyjaśniła gdy spotkała się ze zdziwionym wyrazem brązowych oczu Justyny i zdumieniem na twarzy Snake’a. Często też wypływałam z ojcem na morze, bo znalazł zatrudnienie jako kupiec. Pewnego dnia jednak nie chciałam płynąć. Było święto, w mieście był festyn... Nigdy więcej już go nie zobaczyłam... Kilku ocalałych marynarzy ze statku ojca opowiadało potem dziwne historie o zielonej mgle i o tym że ocean ożył i pochłonął statek. Nikt im nie wierzył, uznano ich za obłąkanych. Ale teraz to wróciło...
- Tak, słyszeliśmy jak rozmawiali o tym marynarze w porcie – odezwał się Snake – Podobno zaginęło już pięć okrętów.
- Ludzie są bezradni, ale ja wiem kto za tym stoi – powiedziała Veronica – Wczoraj w nocy miałam wizję. To Karim Shigh, czarnoksiężnik z Ashabdah. Chciałabym coś zrobić, zanim zatonie kolejny statek i zginą niewinni ludzie... Ale magowie odporni są na zwykłą stal, a moje czary są jeszcze zbyt słabe. Żeby mu się przeciwstawić, muszę odnaleźć Miecz Przeznaczenia. To jedyna broń na ziemi, która może pokonać jego złe moce. Przez setki lat uważano że Miecz nie istnieje, że to tylko legendy... Ale wczoraj jego moc dała o sobie znać. Jest gdzieś na terenie Ashabadu...
- I trzeba go znaleźć zanim wpadnie w ręce maga... – podchwycił Snake.
- Snake, chyba nie masz zamiaru...? – Justyna spojrzała na jego zdecydowaną minę –A z resztą! Ruszamy po ten miecz!
- Popłynę z wami, by was osłaniać – powiedziała czarodziejka – Poza tym... może wreszcie się dowiem co spotkało mojego ojca... Dzięki za pomoc. Jesteście ostatnią nadzieją tego królestwa.
- Ratowanie świata weszło nam w krew – zażartował Snake.
- Zwykła codziennośc – dodała Justyna –A gdzie spędzimy noc?
- Chodźcie do mnie – zaproponowała Veronica – Mam dużo miejsca...
Cała trójka podniosła się z krzeseł i podążyła do wyjścia. Do wieczora było jeszcze trochę czasu, ale oni musieli porządnie wypocząć. Nikt przecież nie wiedział ile dni czy miesięcy zajmie im misja, której się podjęli.
ODCINEK 3
Veronica minęła bramę fortu znajdującego się w północnej częsci Plinth. Budynek ten fortem był już tylko z nazwy, bo obecnie służył za siedzibę zarządcy miasta. Jej wuj który sprawował tę funkcję nie należał do ludzi odgradzających się od innych wysokim murem i dziesiątkami strażników, kiedy tylko wzrosnie ich pozycja w społeczeństwie. Jego dom zawsze był otwarty na ludzi. Bądź co bądź był teraz za nich odpowiedzialny. W ogrodzie pracował tylko ogrodnik, który zobaczywszy Veronicę szybko odwrócił głowę a kiedy się oddaliła splunął przez lewe ramię. Dziewczyna otworzyła drzwi i weszła do srodka. Znalazła się na obszernym holu z którego dało się wejsć do różnych pomieszczeń. Wybrała proste drewniane drzwi w rogu. Prowadziły one do niewielkiego, ale przytulnego pokoiku na końcu którego znajdywały się jeszcze jedne drzwi, tym razem zaopatrzone w szybę z wyrzeźbionymi w szkle wzorami kwiatów. Za nimi znajdował się kolejny znacznie większy pokój, a w fotelu siedział starszy już mężczyzna o siwiejących włosach zajęty pzeglądaniem jakichs papierów. Na jej widok jednak odłożył je na bok i wstał by ją powitać.
- Veronica! Co za niespodzianka... Przyszłas odwiedzić starego wuja?
- Niezupełnie... – odezwała się dziewczyna – Ale miło Cię znów widzieć, wujku
- Co więc Cię sprowadza? Może mógłbym Ci w czyms pomóc? – nadal nie krył zadowolenia z odwiedzin siostrzenicy. Rzadko się widywali, ponieważ miał sporo obowiązków ale kochał ją jak własną córkę.
- To ja chciałabym pomóc... Nam wszystkim...
- Nie rozumiem – zdziwił się – O czym mówisz?
- O tym co dzieje się z tymi wszystkimi statkami. Wiem kto jest za to odpowiedzialny.
- A więc mów, a już niedługo zamieszka ze szczurami w lochach Errantii!
-To nie takie proste, wujku – usmiechnęła się Veronica – To potężny czarnoksiężnik... Ale wiem co należy zrobić. Znalazłam ludzi, którzy mi pomogą. Potrzebuję jednak jeszcze jednego, choćby małego statku. I kogos kto go poprowadzi.
Mężczyzna zamilkł na chwilę rozważając cos w myslach. Zrobił kilka kroków w stronę okna, przystanął przy nim na chwilę po czym odwrócił się i rzekł:
- Nie chcę żebys tam płynęła. To zbyt niebezpieczne. Z całej naszej rodziny mam już tylko Ciebie jedną. Poza tym, Twój ojciec...
- Zginął w taki sam sposób, pamiętasz?
- Pamiętam. I dlatego nie chcę żeby historia się powtórzyła. Zostań, sama przecież mówiłas że ten... czarnoksiężnik... dysponuje wielką mocą. Jestes pewna że potrafisz mu dorównać?
- Nie wiem wujku – powiedziała Veronica – Ale powinnam spróbować. Bo jeśli nie ja, to kto? Przecież uczyłam się magii...
- No nie wiem... Może nie powinienem cię zatrzymywać... Może to własnie ty jestes jedyną osobą, która potrafi powstrzymać to zło... Ale boję się o ciebie...
- Wszystko będzie dobrze – Veronica pocałowała go w policzek –Nie martw się!
- A ci twoi przyjaciele? Kim są?
- To wielcy bohaterowie. Dokonali już wielu sławnych czynów. A z magią też mieli do czynienia. Czy wiesz kto uwolnił ostatnio miasteczko Cattryard od tych demonów, które zeszły z gór?
- To oni? – przypomniał sobie ostatnie doniesienia z odległej o wiele tygodni drogi granicy państwa.
- Więc i z tym czyms damy sobie radę. Potrzebujemy tylko statku i kilku ludzi...
- Statek się znajdzie... gorzej z załogą. Po tych ostatnich wydarzeniach ludzie boją się czarów... Nawet jeśli czarodzieje wyglądają tak jak ty – spojrzał na jej niewinną twarz otoczoną jasnymi włosami. I te jej niebieskie oczy będące uosobieniem spokoju. Jak to możliwe by taki ktos mógł budzić podejrzenia?
- Zauważyłam – powiedziała dziewczyna. W tej własnie chwili przez uchylone drzwi do pokoju wszedł młodzieniec ubrany w prosty marynarski ubiór. Miał może ze dwadziescia lat, nieco ciemniejsze od Veroniki włosy ale takie same jasnoniebieskie oczy.
- Veronica... – spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę. Jej niepospolite piękno sprawiało że słowa uwiązły mu w gardle. Szybko jednak doszedł do siebie, żeby dziewczyna nie zauważyła w jaki stan wprawił go jej widok – Cieszę się że cię widzę... Dużo czasu minęło!
- Witaj Rollandzie – usmiechnęła się czarodziejka. Lubiła swego kuzyna. Zawsze razem miło spędzali wolny czas, chociaż ostatnio brakło go im obojgu.
- Słyszałem waszą rozmowę. Moi przyjaciele chętnie się zgodzą, a i ja popłynę...
- Ty też? – zdziwił się jego ojciec – Powinienem przewidzieć, że to tak się skończy... Czy wy wiecie w co się ładujecie?
- Tato, jestem już dorosły. Wreszcie nadeszła chwila żeby zrobić cos pożyteczniejszego niż obijać się po porcie. Mam rację?
Te ostatnie słowa odnosiły się do Veroniki.
Ostry dziób statku przecinał gładką powierzchnię morza. Znajdujący się powyżej wizerunek smoka sprawiał wrażenie żywego, patrzył jednak na swiat wykonanymi z bursztynu oczami, a jego skóra po dokładniejszym przyjrzeniu się okazywała się być tylko doskonale wyrzeźbionym, malowanym drewnem. Figurka była ozdobą tego sredniej wielkosci statku, a zarazem herbem narodowym kraju. „Bazyliszek” nie był dużym statkiem. Nie posiadał więc licznej załogi. Po pokładzie przechodzili co chwilę młodzi chłopcy o opalonych ciałach i ciemnych włosach, ale na całym statku było ich zaledwie kilkunastu, nie licząc sternika i kucharza, który dosć niechętnie zgodził się na tę wyprawę. Rolland był jednak znakomitym negocjatorem i skusił go obietnicą wysokiej wypłaty po powrocie do domu i dodatkowych korzysci, jeśli dobrze spisze się w okrętowej kuchni. Dzień był pogodny i bardzo ciepły, typowy dla klimatu w jakim się znajdowali. Czwórka bohaterów stała na rufie i patrzyła na ledwie widoczny już na horyzoncie zarys lądu.
Veronica otworzyła oczy i usiadła na łóżku. Przez chwilę siedziała tak by się uspokoić i pozbierać swe mysli. Znów miała ten sam sen. Nie musiała czekać do rana by dowiedzieć się co się wydarzyło. Jej sny zwykle się sprawdzały a ten tak jak i trzy poprzednie przedstawiał tonący statek, nocne niebo pokryte nienaturalną, zieloną poŚwiatą i zwiastował smierć. Dziewczyna odgarnęła z czoła swe długie jasne włosy i podeszła do jednej ze scian swojego pokoju, której srodkowa częsć zasłonięta była czerwonym materiałem. Odsunęła na bok zasłonę i spojrzała w znajdujące się za nią duże lustro o złotych ramach. Przesunęła ręką wzdłuż jego tafli i oczom jej ukazał się wzburzony ocean, fale rozbijające się o skaliste wybrzeże i ciemne zarysy gór w głębi lądu. Był to Ashabdah. Veronica rozpoznała to miejsce bez trudu. Pomimo swego młodego wieku miała za sobą już wiele podróży do różnych odległych krain, o których istnieniu niektórzy nie mieli nawet pojęcia. Ale to było dawno, kiedy żył jeszcze jej ojciec a ona była małą bezradną dziewczynką. Teraz wiele spraw wyglądało zupełnie inaczej... Widok jaki ujrzała w lustrze przywołał do niej te wszystkie wspomnienia, ale musiała przecież skoncentrować się na tym co robi. Wiedziała już że zagrożenie przychodzi stamtąd. Czas by odnaleźć jego źródło i jakis sposób by z nim walczyć. Poznanie prawdy wymagało jednak nieco innych zaklęć niż to z lustrem. W porównaniu z nimi to było zaledwie dziecinną zabawą. Piękna czarodziejka sięgnęła już ręką w kierunku zasłony, kiedy nagle obraz w lustrze się zmienił. Zdziwiona cofnęła się i na gładkiej powierzchni zobaczyła dwójkę młodych ludzi zbliżających się do portu. Z wyglądu byli od niej starsi o ledwie dwa – trzy lata. Dziewczyna była bardzo zgrabna i miała włosy tego samego koloru co Veronica, jej towarzysz natomiast był dobrze zbudowanym brunetem o przyjaznym spojrzeniu. Po chwili obraz się rozpłynął a powierzchnia lustra znów odbijała jedynie ładną twarz młodej czarodziejki. Dziewczyna czym prędzej odeszła od lustra i zaczęła przygotowywać składniki potrzebne jej do odprawienia czarów, które miały na celu rozwiać mroczną tajemnicę okrywającą katastrofy statków na wschodnim wybrzeżu. I cos jej mówiło, że już niedługo rozwiąże tą zagadkę.
Czerwone dachy budynków błyszczały w swietle porannego słońca. Po czystych brukowanych ulicach przechadzali się nieliczni mieszkańcy lub kupcy którzy spieszyli do swoich sklepików by już od rana napełniać swoje kieszenie złotymi monetami. Od czasu do czasu pomiędzy murowanymi kamienicami przemknął jakis pijaczek wracający z nocnej zabawy w którejs z licznych portowych knajpek. Na rosnących rzędem przy drodze drzewach zaczęły odzywać się pierwsze ptaki. Miasto powoli budziło się ze snu. Z panującego tu wokół bogactwa można by wnioskować że jest to stolica kraju, ale Plinth było tylko jednym z wielu miast Doylidii. Kraj ten czerpał duże korzysci ze swego położenia na trasie wielu szlaków handlowych i tego, że miał dostęp do morza. I własnie tą nadmorską częscią miasta, bezposrednio przyległą do portu, szło dwoje ludzi: młody dwudziestokilkuletni mężczyzna i nieco młodsza od niego dziewczyna. Przybysz ubrany był jak typowy awanturnik, miał czarną bluzkę i spodnie, długie żeglarskie buty tego samego koloru i szeroki pas z przypiętym, wyszczerbionym już w kilku miejscach mieczem. Jego ręce naznaczone były kilkoma starymi bliznami, swiadczącymi że już od dawna miał do czynienia z wojennym rzemiosłem. Miał jednak taki wyraz twarzy, z którego można by odczytać, że wyrządzenie komuś jakiejś krzywdy było rzeczą o jakiej nigdy by nie pomyślał. Dziewczyna natomiast miała na sobie niebieskie nieco obcisłe spodnie i podobną cienką bluzeczkę. Ubranie to doskonale podkreslało jej zgrabną figurę i kontrastowało z jasnyni, opadającymi na plecy włosami. Oboje wyglądali już na trochę zmęczonych podróżą i poszukiwali własnie miejsca, gdzie mogliby się na trochę zatrzymać i odpocząć.
- Myslisz że znajdziemy w tym mieście jakieś zajęcie ? – zwróciła się do swego przyjaciela dziewczyna.
- Na pewno – odpowiedział z uśmiechem patrząc na nią – Powiedz mi, Justine czy ty nie masz przypadkiem już dość takiego życia? Tej ciągłej podróży z miasta do miasta, z kraju do kraju, nie wiedząc co będzie jutro? Może chciałabyś mieć gdzieś osiąść na stałe, mieć dom...
- I zmienić się w jakąś tłustą kurę domową, która pół życia spędza w kuchni? Nie dzięki... – roześmiała się w głos a jej śmiech brzmiał jak dźwięk dzwoneczków używanych przez kapłanów w świątyniach podczas ważnych uroczystości. Snake tak bardzo lubił słuchać jak się śmiała, potrafiła tym odgonić od niego najczarniejsze złe myśli.
- Zresztą po miesiącu ty też miałbyś tego dosyć – dokończyła swą wypowiedź – Poszukajmy lepiej jakiegoś baru, jestem trochę głodna, a wiem że ty też...
Justyna miała rację. Snake nie mógłby żyć bez przygód. To one sprawiały, że życie miało sens a każdy następny dzień różnił się czymś od poprzedniego. Przez ostatnie pięć lat zwiedzili razem mnóstwo różnych krain, za każdym razem niosąc pomoc tym, którzy jej potrzebowali. Co mogłoby więc być lepszego? Nie znali i nie chcieli znać innego życia niż to, które prowadzili.
ODCINEK 2
Wnętrze jednej z portowych jadłodajni w której się znaleźli było typowe dla tego typu lokali. Drewniane meble, wystrój przypominający trochę pokład statku z zawieszonymi na scianach obrazkami o tematyce morskiej i ubrany po marynarsku, zawsze wesoły barman sprawiały że tawerna „Pod Złotym Smokiem” nie wyróżniała się niczym szczególnym. Mimo to była uważana za najlepszą w tej częsci miasta. Bijatyki zdarzały się tu raczej rzadko a jedzenie i trunki zawsze były odpowiedniej jakosci. Snake i Justyna siedzieli przy jednym ze stolików pod oknem i posilali się wędzonym węgorzem – specjalnoscią zakładu. Oprócz nich wewnątrz restauracji było tylko trzy osoby – zapewne marynarze nie mający chwilowo nic do roboty na pokładzie, którzy grali w karty pociągając raz po raz ze stojących przed nimi kufli. Do tawerny weszła jeszcze jedna osoba, budząc usmiech na twarzy barmana który liczył na kolejny zarobek. Postać ta ubrana była w długą niebieską szatę z kapturem zasłaniającym jej twarz, jednak po budowie ciała można było poznać, że jest to kobieta, a raczej młoda dziewczyna. Tajemnicza nieznajoma nie podeszła do baru, lecz stanęła posrodku sali jakby się nad czyms zastanawiała. Po chwili skierowała swe kroki do stolika Justyny i Snake’a.
- Witajcie – odezwała się cichym głosem – Snake i Justyna, czy tak?
- Tak nas nazywają – powiedział Snake i spojrzał na nią pytająco.
- Przepraszam was, nie przedstawiłam się... – zmieszała się trochę nieznajoma – Na imię mam Veronica.
Justyna wskazała jej gestem by usiadła. Veronica usmiechnęła się i przysunęła do stołu krzesło, po czym zsunęła z głowy kaptur. Podobnie jak Justyna miała długie i jasne włosy, z tym że splecione były one w opadający na plecy warkocz. Oczy jej były koloru niebieskiego i to w tak jasnym odcieniu, jakiego oboje dotąd nie widzieli. Veronica miała też piękną twarz o delikatnych rysach i reprezentowała typ urody niespotykany w tym nadmorskim kraju, gdzie żyli ludzie o ciemnych włosach i opalonych na brąz ciałach. Jej skóra była natomiast prawie tak jasna jak snieg. Może więc dlatego była tak szczelnie okryta płaszczem?
- Nie jestes stąd – zauważył Snake – Słyszałas o nas?
- Tak... W pewnym sensie... Tu też krążą o was opowiesci. Ale ja was widziałam. Najpierw we snie, a potem...
Może zacznę od początku. Snake ma rację, nie pochodzę z tej ziemi. Urodziłam się daleko stąd, na północy. Mój ojciec pełnił zaszczytną i ważną funkcję w moim kraju, więc mnie i całej naszej rodzinie nie brakowało niczego. Ale przez ludzką złość i zazdrość musieliśmy porzucić nasz dom i uciekać. Wtedy umarła moja matka i zostałam tylko z ojcem...
- Znam to uczucie... – powiedziała cicho Justyna. Veronica spjrzała na nią i posłała jej delikatny uśmiech.
- Ja byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką... Podróżowaliśmy po świecie, a potem trafiliśmy tutaj. Okazało się że brat mojej mamy jest zarządcą tego miasta. Zbudowaliśmy więc dom, poszłam do szkoły... – na chwilę zamilkła, jakby zastanawiając się w jaki sposób powiedzieć coś, co było ważne a zarazem miało małe szanse by spotkać się ze zrozumieniem.
- Może się napijesz? – zapytał Snake. Sięgnął po dzban w którym znajdowało się słodkie, młode wino spożywane w tym kraju w ogromnych ilościach. Napoju pozostało jednak niewiele, tak że widać już było prawie dno naczynia – Zaraz przyniosę jeszcze...
- Nie trzeba – Veronica położyła rękę na powierzchni naczynia. Kiedy po chwili cofnęła dłoń, dzban był znowu pełny.
- Chodziłam do szkoły magii mistrza Aspergillusa – wyjaśniła gdy spotkała się ze zdziwionym wyrazem brązowych oczu Justyny i zdumieniem na twarzy Snake’a. Często też wypływałam z ojcem na morze, bo znalazł zatrudnienie jako kupiec. Pewnego dnia jednak nie chciałam płynąć. Było święto, w mieście był festyn... Nigdy więcej już go nie zobaczyłam... Kilku ocalałych marynarzy ze statku ojca opowiadało potem dziwne historie o zielonej mgle i o tym że ocean ożył i pochłonął statek. Nikt im nie wierzył, uznano ich za obłąkanych. Ale teraz to wróciło...
- Tak, słyszeliśmy jak rozmawiali o tym marynarze w porcie – odezwał się Snake – Podobno zaginęło już pięć okrętów.
- Ludzie są bezradni, ale ja wiem kto za tym stoi – powiedziała Veronica – Wczoraj w nocy miałam wizję. To Karim Shigh, czarnoksiężnik z Ashabdah. Chciałabym coś zrobić, zanim zatonie kolejny statek i zginą niewinni ludzie... Ale magowie odporni są na zwykłą stal, a moje czary są jeszcze zbyt słabe. Żeby mu się przeciwstawić, muszę odnaleźć Miecz Przeznaczenia. To jedyna broń na ziemi, która może pokonać jego złe moce. Przez setki lat uważano że Miecz nie istnieje, że to tylko legendy... Ale wczoraj jego moc dała o sobie znać. Jest gdzieś na terenie Ashabadu...
- I trzeba go znaleźć zanim wpadnie w ręce maga... – podchwycił Snake.
- Snake, chyba nie masz zamiaru...? – Justyna spojrzała na jego zdecydowaną minę –A z resztą! Ruszamy po ten miecz!
- Popłynę z wami, by was osłaniać – powiedziała czarodziejka – Poza tym... może wreszcie się dowiem co spotkało mojego ojca... Dzięki za pomoc. Jesteście ostatnią nadzieją tego królestwa.
- Ratowanie świata weszło nam w krew – zażartował Snake.
- Zwykła codziennośc – dodała Justyna –A gdzie spędzimy noc?
- Chodźcie do mnie – zaproponowała Veronica – Mam dużo miejsca...
Cała trójka podniosła się z krzeseł i podążyła do wyjścia. Do wieczora było jeszcze trochę czasu, ale oni musieli porządnie wypocząć. Nikt przecież nie wiedział ile dni czy miesięcy zajmie im misja, której się podjęli.
ODCINEK 3
Veronica minęła bramę fortu znajdującego się w północnej częsci Plinth. Budynek ten fortem był już tylko z nazwy, bo obecnie służył za siedzibę zarządcy miasta. Jej wuj który sprawował tę funkcję nie należał do ludzi odgradzających się od innych wysokim murem i dziesiątkami strażników, kiedy tylko wzrosnie ich pozycja w społeczeństwie. Jego dom zawsze był otwarty na ludzi. Bądź co bądź był teraz za nich odpowiedzialny. W ogrodzie pracował tylko ogrodnik, który zobaczywszy Veronicę szybko odwrócił głowę a kiedy się oddaliła splunął przez lewe ramię. Dziewczyna otworzyła drzwi i weszła do srodka. Znalazła się na obszernym holu z którego dało się wejsć do różnych pomieszczeń. Wybrała proste drewniane drzwi w rogu. Prowadziły one do niewielkiego, ale przytulnego pokoiku na końcu którego znajdywały się jeszcze jedne drzwi, tym razem zaopatrzone w szybę z wyrzeźbionymi w szkle wzorami kwiatów. Za nimi znajdował się kolejny znacznie większy pokój, a w fotelu siedział starszy już mężczyzna o siwiejących włosach zajęty pzeglądaniem jakichs papierów. Na jej widok jednak odłożył je na bok i wstał by ją powitać.
- Veronica! Co za niespodzianka... Przyszłas odwiedzić starego wuja?
- Niezupełnie... – odezwała się dziewczyna – Ale miło Cię znów widzieć, wujku
- Co więc Cię sprowadza? Może mógłbym Ci w czyms pomóc? – nadal nie krył zadowolenia z odwiedzin siostrzenicy. Rzadko się widywali, ponieważ miał sporo obowiązków ale kochał ją jak własną córkę.
- To ja chciałabym pomóc... Nam wszystkim...
- Nie rozumiem – zdziwił się – O czym mówisz?
- O tym co dzieje się z tymi wszystkimi statkami. Wiem kto jest za to odpowiedzialny.
- A więc mów, a już niedługo zamieszka ze szczurami w lochach Errantii!
-To nie takie proste, wujku – usmiechnęła się Veronica – To potężny czarnoksiężnik... Ale wiem co należy zrobić. Znalazłam ludzi, którzy mi pomogą. Potrzebuję jednak jeszcze jednego, choćby małego statku. I kogos kto go poprowadzi.
Mężczyzna zamilkł na chwilę rozważając cos w myslach. Zrobił kilka kroków w stronę okna, przystanął przy nim na chwilę po czym odwrócił się i rzekł:
- Nie chcę żebys tam płynęła. To zbyt niebezpieczne. Z całej naszej rodziny mam już tylko Ciebie jedną. Poza tym, Twój ojciec...
- Zginął w taki sam sposób, pamiętasz?
- Pamiętam. I dlatego nie chcę żeby historia się powtórzyła. Zostań, sama przecież mówiłas że ten... czarnoksiężnik... dysponuje wielką mocą. Jestes pewna że potrafisz mu dorównać?
- Nie wiem wujku – powiedziała Veronica – Ale powinnam spróbować. Bo jeśli nie ja, to kto? Przecież uczyłam się magii...
- No nie wiem... Może nie powinienem cię zatrzymywać... Może to własnie ty jestes jedyną osobą, która potrafi powstrzymać to zło... Ale boję się o ciebie...
- Wszystko będzie dobrze – Veronica pocałowała go w policzek –Nie martw się!
- A ci twoi przyjaciele? Kim są?
- To wielcy bohaterowie. Dokonali już wielu sławnych czynów. A z magią też mieli do czynienia. Czy wiesz kto uwolnił ostatnio miasteczko Cattryard od tych demonów, które zeszły z gór?
- To oni? – przypomniał sobie ostatnie doniesienia z odległej o wiele tygodni drogi granicy państwa.
- Więc i z tym czyms damy sobie radę. Potrzebujemy tylko statku i kilku ludzi...
- Statek się znajdzie... gorzej z załogą. Po tych ostatnich wydarzeniach ludzie boją się czarów... Nawet jeśli czarodzieje wyglądają tak jak ty – spojrzał na jej niewinną twarz otoczoną jasnymi włosami. I te jej niebieskie oczy będące uosobieniem spokoju. Jak to możliwe by taki ktos mógł budzić podejrzenia?
- Zauważyłam – powiedziała dziewczyna. W tej własnie chwili przez uchylone drzwi do pokoju wszedł młodzieniec ubrany w prosty marynarski ubiór. Miał może ze dwadziescia lat, nieco ciemniejsze od Veroniki włosy ale takie same jasnoniebieskie oczy.
- Veronica... – spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę. Jej niepospolite piękno sprawiało że słowa uwiązły mu w gardle. Szybko jednak doszedł do siebie, żeby dziewczyna nie zauważyła w jaki stan wprawił go jej widok – Cieszę się że cię widzę... Dużo czasu minęło!
- Witaj Rollandzie – usmiechnęła się czarodziejka. Lubiła swego kuzyna. Zawsze razem miło spędzali wolny czas, chociaż ostatnio brakło go im obojgu.
- Słyszałem waszą rozmowę. Moi przyjaciele chętnie się zgodzą, a i ja popłynę...
- Ty też? – zdziwił się jego ojciec – Powinienem przewidzieć, że to tak się skończy... Czy wy wiecie w co się ładujecie?
- Tato, jestem już dorosły. Wreszcie nadeszła chwila żeby zrobić cos pożyteczniejszego niż obijać się po porcie. Mam rację?
Te ostatnie słowa odnosiły się do Veroniki.
Ostry dziób statku przecinał gładką powierzchnię morza. Znajdujący się powyżej wizerunek smoka sprawiał wrażenie żywego, patrzył jednak na swiat wykonanymi z bursztynu oczami, a jego skóra po dokładniejszym przyjrzeniu się okazywała się być tylko doskonale wyrzeźbionym, malowanym drewnem. Figurka była ozdobą tego sredniej wielkosci statku, a zarazem herbem narodowym kraju. „Bazyliszek” nie był dużym statkiem. Nie posiadał więc licznej załogi. Po pokładzie przechodzili co chwilę młodzi chłopcy o opalonych ciałach i ciemnych włosach, ale na całym statku było ich zaledwie kilkunastu, nie licząc sternika i kucharza, który dosć niechętnie zgodził się na tę wyprawę. Rolland był jednak znakomitym negocjatorem i skusił go obietnicą wysokiej wypłaty po powrocie do domu i dodatkowych korzysci, jeśli dobrze spisze się w okrętowej kuchni. Dzień był pogodny i bardzo ciepły, typowy dla klimatu w jakim się znajdowali. Czwórka bohaterów stała na rufie i patrzyła na ledwie widoczny już na horyzoncie zarys lądu.