Godzina osiemnasta. Słońce powoli wędruje w stronę horyzontu, by ukryć za nim ciepłe promienie wiosennego słońca. Wiązka jasnych łun wpada do dużego salonu przy ulicy Kopernika. Jestem na obrzeżach miasta. Tu kończy się wielkomiejski tłok, a zaczyna zielona polana. Na tej też granicy dwóch kontrastujących światów mieszka Pani Maria Poprzęcka, autorka „Galerii. Sztuki patrzenia”. Kiedy ja kątem oka podziwiam eklektycznie urządzony pokój, ona zaparza angielską herbatę, nalewając ją w porcelanowe filiżanki. Teraz zerkam na kolorowe kwiatki rozjaśniające ciemne ramy olbrzymich okien. W końcu wyczuwam na sobie zaintrygowany wzrok Pani Marii. Nie patrząc w jej stronę, staram się odgadnąć jej ubiór, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi, zaślepiona aurą miejsca, w którym właśnie siedzę na rustykalnym fotelu. Stwierdzam, że czas przerwać milczenie. Odwracam się w stronę drobnej staruszki, mającej na sobie pastelową bluzkę z guzikami oraz długą spódnicę. Mam wrażenie, że piję herbatę z własną babcią. W jej oczach było tyle ciepła! Intensywną barwę zielonych źrenic przysłania pasmo włosów wypadające z koka, siwiejącego, lecz nadal nietracącego uroku. Na serdeczny uśmiech odpowiadam tym samym, choć ciężkie, bardzo ciemne zasłony przy oknach w cieniu pozostawiły moja pewność siebie, jeszcze sprzed drzwi wysokiej kamienicy. Pani Maria zaczyna mówić… zwracając twarz w stronę ściany pełnej obrazów. Pośród zróżnicowanych wielkością reprodukcji, znajdują się też oryginały oraz białe kruki.
Zaszczyt widzenia
Godzina osiemnasta. Słońce powoli wędruje w stronę horyzontu, by ukryć za nim ciepłe promienie wiosennego słońca. Wiązka jasnych łun wpada do dużego salonu przy ulicy Kopernika. Jestem na obrzeżach miasta. Tu kończy się wielkomiejski tłok, a zaczyna zielona polana. Na tej też granicy dwóch kontrastujących światów mieszka Pani Maria Poprzęcka, autorka „Galerii. Sztuki patrzenia”.
Kiedy ja kątem oka podziwiam eklektycznie urządzony pokój, ona zaparza angielską herbatę, nalewając ją w porcelanowe filiżanki. Teraz zerkam na kolorowe kwiatki rozjaśniające ciemne ramy olbrzymich okien. W końcu wyczuwam na sobie zaintrygowany wzrok Pani Marii. Nie patrząc w jej stronę, staram się odgadnąć jej ubiór, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi, zaślepiona aurą miejsca, w którym właśnie siedzę na rustykalnym fotelu. Stwierdzam, że czas przerwać milczenie. Odwracam się w stronę drobnej staruszki, mającej na sobie pastelową bluzkę z guzikami oraz długą spódnicę. Mam wrażenie, że piję herbatę z własną babcią. W jej oczach było tyle ciepła! Intensywną barwę zielonych źrenic przysłania pasmo włosów wypadające z koka, siwiejącego, lecz nadal nietracącego uroku. Na serdeczny uśmiech odpowiadam tym samym, choć ciężkie, bardzo ciemne zasłony przy oknach w cieniu pozostawiły moja pewność siebie, jeszcze sprzed drzwi wysokiej kamienicy. Pani Maria zaczyna mówić… zwracając twarz w stronę ściany pełnej obrazów. Pośród zróżnicowanych wielkością reprodukcji, znajdują się też oryginały oraz białe kruki.