Proszę o zrobienie tego zadania xD Napisz opowiadanie o wymyślonym zdarzeniu, które mogłyby mieć miejsce w Twojej szkole za 100lat.Przedstaw,jak - według Ciebie - będą wyglądali i zachowywali się wtedy ludzie.
Oienel
Znów to zrobili. Ile można? Cała szkoła była sparaliżowana. Po raz kolejny. W ciągu miesiąca po raz czwarty. Kto był na tyle inteligentny, że znów ukradł wkład uranowy z reaktora? Teoretycznie w składziku był cały zapas tych małych bateryjek w opakowani z ciepło-krystalicznej pleksi. No, ale wszyscy poruszali się po ruchomych chodnikach (a raczej nie poruszali), które - co za niespodzianka - odmówiły posłuszeństwa, bo nie było odpowiedniego zasilania. Kto by to widział w dzisiejszych czasach iść pieszo do składziku, ręcznie otworzyć drzwi i, o zgrozo, schylić się po jedną z leżących na ziemi kapsułek. Dalej trzeba by było pójść do reaktora, całą odległość jakie pokonuje światło w próżni w czasie 5/299 792 458 sekundy! Według starego systemu miar byłoby to jakieś... 5 metrów. Ale ten system już od prawie dekady nie funkcjonował. Ludzie pragnęli udowodnić sobie nawzajem, że nie są głupi. Dlatego wszystko, co kiedyś było proste i przyjemne, dziś wiązało się z katorżniczą pracą. Lub też z wyglądem w pełni idiotycznym. Na głównym korytarzu w szkole, gdzie zbiegały się wszelkie ruchome chodniki w tej instytucji zapanowało poruszenie i konsternacja. Dziewczyna z trzeciego rocznika, uwielbiająca być w centrum uwagi, powoli podniosła się ze swojego nieruchomego siedziska, tak podobnego do tych na jakich wszyscy wokół siedzieli. Osoba z naszych czasów odniosłaby wrażenie, że dziewczyna ufarbowała skórę na fioletowo i paraduje naga po korytarzu. Jednak nie. Ta barwa była po prostu kolorem ostatniego krzyku mody (już chyba agonalnego). Nazwa tego kombinezonu była nadzwyczaj trafna - "druga skóra". Jednoczęściowy kostium dopasowujący się do ciała od palców u nóg po samą szyję, łącznie z palcami u rąk. Artystyczny koszmar. Srebrne włosy, sztucznie hodowane, zwinięte miała na kształt pękniętej brzoskwini na czubku głowy i w sumie jak czubek wyglądała. Przeszła niepewnie parę kroków, gdyż patykowate nogi nie przywykłe były do utrzymywania ciężaru ciała trzęsły się jak przysłowiowa osika. Powoli, acz metodycznie zmierzała do składziku. Uczniowie, nauczyciele, woźni patrzyli na nią z mieszaniną dumy, strachu i konsternacji. Ona szła! Sama szła! Dotarła do składziku tylko dzięki adrenalinie, gdyż czuła, że będzie się o tym mówić przez lata. Otworzyła go i wyciągnęła kapsułkę z pleksi. Korytarz rozbrzmiał unisono. Wszyscy wydali z siebie dźwięk podziwu tak absurdalny jakby był wycięty żywcem z taniego sitcomu. Krokiem osoby będącej w stanie wskazującym na spożycie alkoholu, gdyż nogi zaczynały jej odmawiać posłuszeństwa, dotarła do reaktora i wepchnęła baterię na miejsce. I znów rozległ się będący balsamem na jej umęczoną mozolną wędrówką duszę. Chodnik powoli ruszył, a ludzie z przejęciem rozprawiali o tej niesamowitej akcji ratunkowej. Fotelik ich ratowniczki przepłynął gładko obok ledwie stojącej dziewczyny. Nikt nie wpadł na to by jej pomóc.
Cała szkoła była sparaliżowana. Po raz kolejny. W ciągu miesiąca po raz czwarty. Kto był na tyle inteligentny, że znów ukradł wkład uranowy z reaktora?
Teoretycznie w składziku był cały zapas tych małych bateryjek w opakowani z ciepło-krystalicznej pleksi. No, ale wszyscy poruszali się po ruchomych chodnikach (a raczej nie poruszali), które - co za niespodzianka - odmówiły posłuszeństwa, bo nie było odpowiedniego zasilania. Kto by to widział w dzisiejszych czasach iść pieszo do składziku, ręcznie otworzyć drzwi i, o zgrozo, schylić się po jedną z leżących na ziemi kapsułek. Dalej trzeba by było pójść do reaktora, całą odległość jakie pokonuje światło w próżni w czasie 5/299 792 458 sekundy! Według starego systemu miar byłoby to jakieś... 5 metrów.
Ale ten system już od prawie dekady nie funkcjonował. Ludzie pragnęli udowodnić sobie nawzajem, że nie są głupi. Dlatego wszystko, co kiedyś było proste i przyjemne, dziś wiązało się z katorżniczą pracą. Lub też z wyglądem w pełni idiotycznym.
Na głównym korytarzu w szkole, gdzie zbiegały się wszelkie ruchome chodniki w tej instytucji zapanowało poruszenie i konsternacja.
Dziewczyna z trzeciego rocznika, uwielbiająca być w centrum uwagi, powoli podniosła się ze swojego nieruchomego siedziska, tak podobnego do tych na jakich wszyscy wokół siedzieli.
Osoba z naszych czasów odniosłaby wrażenie, że dziewczyna ufarbowała skórę na fioletowo i paraduje naga po korytarzu. Jednak nie. Ta barwa była po prostu kolorem ostatniego krzyku mody (już chyba agonalnego). Nazwa tego kombinezonu była nadzwyczaj trafna - "druga skóra". Jednoczęściowy kostium dopasowujący się do ciała od palców u nóg po samą szyję, łącznie z palcami u rąk.
Artystyczny koszmar.
Srebrne włosy, sztucznie hodowane, zwinięte miała na kształt pękniętej brzoskwini na czubku głowy i w sumie jak czubek wyglądała.
Przeszła niepewnie parę kroków, gdyż patykowate nogi nie przywykłe były do utrzymywania ciężaru ciała trzęsły się jak przysłowiowa osika.
Powoli, acz metodycznie zmierzała do składziku. Uczniowie, nauczyciele, woźni patrzyli na nią z mieszaniną dumy, strachu i konsternacji. Ona szła! Sama szła! Dotarła do składziku tylko dzięki adrenalinie, gdyż czuła, że będzie się o tym mówić przez lata. Otworzyła go i wyciągnęła kapsułkę z pleksi.
Korytarz rozbrzmiał unisono. Wszyscy wydali z siebie dźwięk podziwu tak absurdalny jakby był wycięty żywcem z taniego sitcomu.
Krokiem osoby będącej w stanie wskazującym na spożycie alkoholu, gdyż nogi zaczynały jej odmawiać posłuszeństwa, dotarła do reaktora i wepchnęła baterię na miejsce. I znów rozległ się będący balsamem na jej umęczoną mozolną wędrówką duszę.
Chodnik powoli ruszył, a ludzie z przejęciem rozprawiali o tej niesamowitej akcji ratunkowej. Fotelik ich ratowniczki przepłynął gładko obok ledwie stojącej dziewczyny.
Nikt nie wpadł na to by jej pomóc.