Potrzebuje wierszy(tekstu) :
lewa kieszeń- Wierzyńskiego
czarna wiosna- Słonimski
życie codzienne- tuwim
od krytyków- tuwim
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
Antoni Słonimski (1895-1976) – Czarna wiosna (fr.)
Już wam nie będę płacił śpiewem,
Czuję pod nogą twardy grunt!
I gniewem
Zachłyśnie się mej pieśni bunt!
Ja, com żył zawsze jeno echem,
Na wpół ukryty w cieniu krat,
Oddechem
I chciwą żądzą chłonę świat.
Słyszę w sapaniu lokomotyw
Rytm heksametru, w świstach kół
Gra motyw,
Co strofy pęd hamuje wpół.
W daktyle, jamby i trocheje
Zleję gwar miasta, mętny szum,
Szaleję!
Jak strofy wiersza, popchnę tłum.
O, ze mną, ze mną, ciemna zgrajo!
Jakżeś mi piękna, kiedy w krąg
Padają
Więzy z osłabłych twoich rąk.
Niech z jękiem miasta się rozpękną,
Niech miecz twój sięga aż do trzew,
I piękno
Zmieni się w ciało, zmieni się w krew!
Wartko i szybko w pęd stokrotny,
W rytmiczne karby ujmę skok
Zawrotny
Aż w tańcu runę z wami w mrok!
Po chmurnych mękach wytężenia
W rozkosz was krwistą, straszną pchnę
Spełnienia,
Co myśli w białej nurza mgle,
Pada – zapada w mrok omdlenia.
III
Z prawdziwym żalem słowa te kreślę.
Dosyć po polsku, dosyć pisałem!
Wszystko, co czułem i co cierpiałem,
Wszędzie na świecie ogromnym, całym.
Chcę dziś pisać po grecku!
Chcę dziś pisać po francusku,
Chcę dziś pisać po niemiecku,
Chcę dziś pisać po turecku,
Po włosku, chińsku, po rusku!
Czarnym Arabom znad Eufratu
I ludożerczej w Zambezi sekcie
Chciałbym powiedzieć, tak jak brat bratu,
Słowa w ich własnym dzikim dialekcie.
Śpiewać po szynkach w noce pijane,
W portach latarni, gdzie tysiąc gore,
Chinkom, dziewczynkom spod Singapore,
Słowa znajome a niespodziane!
Żal mi dni, które przeszły, żałuję
Lat już minionych, wieków, stuleci –
Myśl moja rącza cwałuje, leci.
Słońce śmiejąca w biegu całuje!
Spłoszyłem ruchem oto sto słoni,
Co z majestatem niosły lektyki –
Okrzyki! Tumult wstaje i dziki
Niewolnik czarny chwyta się broni.
Słoniom w różowe pchają pachwiny
Strzały zatrute, padają w trzasku
Burnusy białe, perły, rubiny,
Srebro i zieleń tarza się w piasku.
Wszędzie was widzę dziś, czarni ludzie,
Bracia, o bliźni, obywatele!
Z wami wszystkimi dziś się podzielę,
Powiem wam wszystkim słowo o cudzie.
Ojczyzna moja wolna, wolna...
Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada.
Ojczyzna w więzach już nie biada,
Dźwiga się, wznosi, wstaje wolna.
Na cóż mi zbędnych słów aparat,
Którymim szarpał rany twoje?!
By ciebie zbudzić, już nie stoję
Nad twoim trupem jako Marat.
Poezjo, tyżeś na kurhany
Kazała klękać, jątrząc ranę,
Wodząc przed oczy rozkochane
Delije, pasy i żupany.
I cóż mi zrobić teraz z mową,
Która, zbłąkana w tej manierze,
W pawęże bije i puklerze,
Ojczyznę wzywa: wstań na nowo!
Odrzucam oto płaszcz Konrada:
Niewola ludów nie roznieca
Płomienia zemsty! – Pusta heca!
Gdzie indziej żagiew moja pada!
Lewa kieszeń
Chodzę i gapię sie ludziom na pięty,
Jak ich coś naprzód po ulicach niesie,
I, zda się, jestem też bardzo zajęty
I też gdzieś idę w jakimś interesie.
Tyle spraw ważnych, niecierpiących zwłoki
Muszę załatwić i tak nie mam czasu,
Że w wszystkie strony robię wielkie kroki
I pełny jestem ciżby i hałasu
Jadę dorożką, w tramwaju się śpieszę,
I tak cudownie wszystko mi sie klei!
Jeszcze na poczcie muszę dać depeszę
I być o piątej na rogu alei.
Ach kioski, szyldy, kupcy, listonosze
Skwery, cykliści, kino-przedstawienia!
O ludzie, ludzie! Ja świat cały noszę
W lewej kieszeni mego uniesienia!
Antoni Słonimski – Czarna wiosna
Już wam nie będę płacił śpiewem,
Czuję pod nogą twardy grunt!
I gniewem
Zachłyśnie się mej pieśni bunt!
Ja, com żył zawsze jeno echem,
Na wpół ukryty w cieniu krat,
Oddechem
I chciwą żądzą chłonę świat.
Słyszę w sapaniu lokomotyw
Rytm heksametru, w świstach kół
Gra motyw,
Co strofy pęd hamuje wpół.
W daktyle, jamby i trocheje
Zleję gwar miasta, mętny szum,
Szaleję!
Jak strofy wiersza, popchnę tłum.
O, ze mną, ze mną, ciemna zgrajo!
Jakżeś mi piękna, kiedy w krąg
Padają
Więzy z osłabłych twoich rąk.
Niech z jękiem miasta się rozpękną,
Niech miecz twój sięga aż do trzew,
I piękno
Zmieni się w ciało, zmieni się w krew!
Wartko i szybko w pęd stokrotny,
W rytmiczne karby ujmę skok
Zawrotny
Aż w tańcu runę z wami w mrok!
Po chmurnych mękach wytężenia
W rozkosz was krwistą, straszną pchnę
Spełnienia,
Co myśli w białej nurza mgle,
Pada – zapada w mrok omdlenia.
III
Z prawdziwym żalem słowa te kreślę.
Dosyć po polsku, dosyć pisałem!
Wszystko, co czułem i co cierpiałem,
Wszędzie na świecie ogromnym, całym.
Chcę dziś pisać po grecku!
Chcę dziś pisać po francusku,
Chcę dziś pisać po niemiecku,
Chcę dziś pisać po turecku,
Po włosku, chińsku, po rusku!
Czarnym Arabom znad Eufratu
I ludożerczej w Zambezi sekcie
Chciałbym powiedzieć, tak jak brat bratu,
Słowa w ich własnym dzikim dialekcie.
Śpiewać po szynkach w noce pijane,
W portach latarni, gdzie tysiąc gore,
Chinkom, dziewczynkom spod Singapore,
Słowa znajome a niespodziane!
Żal mi dni, które przeszły, żałuję
Lat już minionych, wieków, stuleci –
Myśl moja rącza cwałuje, leci.
Słońce śmiejąca w biegu całuje!
Spłoszyłem ruchem oto sto słoni,
Co z majestatem niosły lektyki –
Okrzyki! Tumult wstaje i dziki
Niewolnik czarny chwyta się broni.
Słoniom w różowe pchają pachwiny
Strzały zatrute, padają w trzasku
Burnusy białe, perły, rubiny,
Srebro i zieleń tarza się w piasku.
Wszędzie was widzę dziś, czarni ludzie,
Bracia, o bliźni, obywatele!
Z wami wszystkimi dziś się podzielę,
Powiem wam wszystkim słowo o cudzie.
Ojczyzna moja wolna, wolna...
Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada.
Ojczyzna w więzach już nie biada,
Dźwiga się, wznosi, wstaje wolna.
Na cóż mi zbędnych słów aparat,
Którymim szarpał rany twoje?!
By ciebie zbudzić, już nie stoję
Nad twoim trupem jako Marat.
Poezjo, tyżeś na kurhany
Kazała klękać, jątrząc ranę,
Wodząc przed oczy rozkochane
Delije, pasy i żupany.
I cóż mi zrobić teraz z mową,
Która, zbłąkana w tej manierze,
W pawęże bije i puklerze,
Ojczyznę wzywa: wstań na nowo!
Odrzucam oto płaszcz Konrada:
Niewola ludów nie roznieca
Płomienia zemsty! – Pusta heca!
Gdzie indziej żagiew moja pada!
do krytyków
A w majuZwykłem jezdzić, szanowni panowie,
Na przedniej platformie tramwaju!
Miasto na wskroś mnie przeszywa!
Co się tam dzieje w mej głowie:
Pędy, zapędy, ognie, ogniwa,
Wesoło w czubie i w piętach,
A najweselej na skrętach!
Na skrętach - koliście
Zagarniam zachwytem ramienia,
A drzewa w porywie natchnienia
Szaleją wiosenną wonią,
Z radości pęka pąkowie,
Ulice na alarm dzwonią,
Maju, maju! - -
Tak to jadę na przedniej platformie tramwaju,
Wielce szanowni panowie!...
Życie codzienne
Tajemniczeją rzeczy, fantastycznieją zdania,
I mówić coraz trudniej, i milczeć coraz boleśniej,
Obrastają natrętnym szeptem głębiny mieszkania,
Krzesło, przy stole zaczęte, melodią kończy się we śnie.
Z dnia na dzień więcej znaczy każde słowwo codzienne,
Mchem wieków obrośnięte, korci ukrytą pierwszyzną.
Przykładam ucho do mebli- słyszę szumy tajemne:
Skarżą się dęby, skarżą i płaczą za ojczyzną.