Tara - Schronisko dla Koni, właściciele i pracownicy: Scarlett, Piotr, Ikar Szyłogalis powstało w 1995 roku w okolicach Wrocławia z prywatnych środków Scarlett Szyłogalis, powódź 1997 nie pozostawia szans na przetrwanie, konie uratowano; po apelach o pomoc w znalezieniu bezpiecznego miejsca, z dala od wody- Poręby- Goszcz koło Twardogóry, 65 km od Wrocławia. Nieustannie wykupują, ratują konie. Obecnie - 67 koni, inne zwierzęta, uratowanych koników około 100, niektóre już odeszły.
Jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie nie dobija się starych, chorych, kalekich koni, daruje im się drugie życie.
W Tarze przybywa zwierząt, co jakiś czas Szyłogalisowie muszą na zawsze rozstać się z którymś z podopiecznych.
Tak było niedawno z Kasią. Była u nich rok, miała okrutnie połamana nogę, kulała, przyłączyła się do jednego z czterech stad w schronisku, do "staruszków". Pochodziła z sąsiedniej wioski, była już bezużyteczna w gospodarstwie, a na swoją końska emeryturę nie miała szans. Na szczęście wykupił ją znajomy weterynarz i pozostawił w Tarze.
Wielu znajomych pukało się w czoło. "Po co?" Ale nie wszyscy, wielu pomagało, jak np. Piotr. Jest to niesamowity człowiek. Takie połączenie Indianina z cowboyem. Już na początku znajomości dał się sprawdzić jako wypróbowany przyjaciel, na pomoc którego zawsze można liczyć. W czasie pamiętnej powodzi w 1997 roku to On właśnie uratował zwierzęta. To był egzamin dla obojga, dla Niego i Scarlett. Pozostali razem, pobrali się.
Scarlett Szyłogalis, właścicielka schroniska, z zachwytem opowiada o pewnym miejscu na Dolnym Śląsku.
To stare cmentarzysko dla koni, położone na terenie pałacu w Kliczkowie, koło Bolesławca, jedno z dwóch takich miejsc w Europie. Zamek obronny, zbudowany pod koniec w 1297 roku, w połowie XVIII wieku, już jako pałac, trafia do rodu von Promnitz, właścicieli wielu obiektów, m. inn. w Pszczynie i zameczku myśliwskiego w Promnicach.
Byli oni miłośnikami koni, jak i zresztą ród kolejnych właścicieli, zu Solms-Baruth. Von Promnitzowie i ród zu Solms- Baruth mieli stajnie pełne najwspanialszych wierzchowców, godnych wówczas nosić samego cesarza. Dość powiedzieć, że czasom świetności pałacu zawdzięczamy cmentarz dla koni; kilkusetletnie obeliski, z nieczytelnymi już imionami koni, datami, do dziś świadczą o tym, ze koń miał ważne miejsce u boku ówczesnej arystokracji i zasłużył wówczas nawet na specjalne miejsce pochowku.
Scarlett Szyłogalis- Przecież kochamy naszych przyjaciół, jakimi tak bezinteresownie potrafią być tylko zwierzęta. Koń pracuje dla nas, nosi nas, wozi, kilkanaście a często kilkadziesiąt lat, wystarcza mu nasze przytulenie, poklepanie za całą miłość. Wierze w to, ze odejście zwierzęcia nie musi oznaczać zapomnienia, zamknięcia tematu. Dobrze jest mieć miejsce, przy którym można wspomnieć swojego ukochanego konia, momenty, których wspólnie doświadczaliśmy, te ciężkiej pracy, i te szalonego pędu przez łąki, często łez wylanych tak wprost w grzywę, by nikt nie widział..- Kiedyś inaczej traktowano zwierzęta, bez koni nie byłoby wojska, pracy w polu, ale i transportu, poczty, polowań, miłosnych przejażdżek. Ale czy to znaczy że teraz, gdy mamy auta, całą tą technikę mamy zapominać po śmierci o naszych zwierzętach? Przecież z jakiegoś powodu kupujemy konia, karmimy, kochamy?
Scarlett przytula kilkumiesięcznego Negra, sierotkę, którego matce lekarze nie chcieli pomoc. Nirwana odeszła. -Marzy nam się cmentarz dla koni, dla naszych, i dostępny dla wszystkich, dla których koń to nie tylko kupa miecha czy odpad. Otwarty dla tych, którzy chcą zachować pamięć o przyjacielu, powspominać, uronić łzę. Rozumiem, ze dla niektórych to fanaberia, ale dla nas koń ma duszę, a wiem, ze nie tylko my tak myślimy.
Piotrek obejmuje Scarlett, wie o czym ona teraz myśli. O Kasi. - te ostatnie dni były dla niej i dla nas bardzo ciężkie, wiedzieliśmy, że nie przeżyje, bardzo cierpiała, byliśmy z nią te ostatnie godziny cały czas. Nie chcieliśmy, żeby odchodziła samotnie; czuła, że jej nie zostawiamy w tej drodze do innego świata.
Scarlett obciera przemarznięta ręką łzy -my wiemy, że tam, po drugiej stronie są wiecznie zielone pastwiska, wiemy, że tam już nie boli ja noga, że wolna galopuje.. -To nie pierwszy koń, którego pożegnaliśmy, ale zawsze jest tak samo, łzy, smutek, to kawałek nas, naszej rodziny odchodzi. Teraz Kasia dołączyła do starych przyjaciół z Tary, do Jagi, Harnasia, Cytrusa, Nirwany już razem, może uskrzydlone fruną z wiatrem w grzywach, wiecznie wolne, rozmarza się Scarlett.- Chcielibyśmy podtrzymać tradycje, która zapoczątkował cmentarz w Kliczkowie, jako jedyny w Polsce, oczywiście dziś nieczynny.
Tara - Schronisko dla Koni, właściciele i pracownicy: Scarlett, Piotr, Ikar Szyłogalis powstało w 1995 roku w okolicach Wrocławia z prywatnych środków Scarlett Szyłogalis, powódź 1997 nie pozostawia szans na przetrwanie, konie uratowano; po apelach o pomoc w znalezieniu bezpiecznego miejsca, z dala od wody- Poręby- Goszcz koło Twardogóry, 65 km od Wrocławia. Nieustannie wykupują, ratują konie. Obecnie - 67 koni, inne zwierzęta, uratowanych koników około 100, niektóre już odeszły.
Jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie nie dobija się starych, chorych, kalekich koni, daruje im się drugie życie.
W Tarze przybywa zwierząt, co jakiś czas Szyłogalisowie muszą na zawsze rozstać się z którymś z podopiecznych.
Tak było niedawno z Kasią. Była u nich rok, miała okrutnie połamana nogę, kulała, przyłączyła się do jednego z czterech stad w schronisku, do "staruszków". Pochodziła z sąsiedniej wioski, była już bezużyteczna w gospodarstwie, a na swoją końska emeryturę nie miała szans. Na szczęście wykupił ją znajomy weterynarz i pozostawił w Tarze.
Wielu znajomych pukało się w czoło. "Po co?" Ale nie wszyscy, wielu pomagało, jak np. Piotr. Jest to niesamowity człowiek. Takie połączenie Indianina z cowboyem. Już na początku znajomości dał się sprawdzić jako wypróbowany przyjaciel, na pomoc którego zawsze można liczyć. W czasie pamiętnej powodzi w 1997 roku to On właśnie uratował zwierzęta. To był egzamin dla obojga, dla Niego i Scarlett. Pozostali razem, pobrali się.
Scarlett Szyłogalis, właścicielka schroniska, z zachwytem opowiada o pewnym miejscu na Dolnym Śląsku.
To stare cmentarzysko dla koni, położone na terenie pałacu w Kliczkowie, koło Bolesławca, jedno z dwóch takich miejsc w Europie. Zamek obronny, zbudowany pod koniec w 1297 roku, w połowie XVIII wieku, już jako pałac, trafia do rodu von Promnitz, właścicieli wielu obiektów, m. inn. w Pszczynie i zameczku myśliwskiego w Promnicach.
Byli oni miłośnikami koni, jak i zresztą ród kolejnych właścicieli, zu Solms-Baruth. Von Promnitzowie i ród zu Solms- Baruth mieli stajnie pełne najwspanialszych wierzchowców, godnych wówczas nosić samego cesarza. Dość powiedzieć, że czasom świetności pałacu zawdzięczamy cmentarz dla koni; kilkusetletnie obeliski, z nieczytelnymi już imionami koni, datami, do dziś świadczą o tym, ze koń miał ważne miejsce u boku ówczesnej arystokracji i zasłużył wówczas nawet na specjalne miejsce pochowku.
Scarlett Szyłogalis- Przecież kochamy naszych przyjaciół, jakimi tak bezinteresownie potrafią być tylko zwierzęta. Koń pracuje dla nas, nosi nas, wozi, kilkanaście a często kilkadziesiąt lat, wystarcza mu nasze przytulenie, poklepanie za całą miłość. Wierze w to, ze odejście zwierzęcia nie musi oznaczać zapomnienia, zamknięcia tematu. Dobrze jest mieć miejsce, przy którym można wspomnieć swojego ukochanego konia, momenty, których wspólnie doświadczaliśmy, te ciężkiej pracy, i te szalonego pędu przez łąki, często łez wylanych tak wprost w grzywę, by nikt nie widział..- Kiedyś inaczej traktowano zwierzęta, bez koni nie byłoby wojska, pracy w polu, ale i transportu, poczty, polowań, miłosnych przejażdżek. Ale czy to znaczy że teraz, gdy mamy auta, całą tą technikę mamy zapominać po śmierci o naszych zwierzętach? Przecież z jakiegoś powodu kupujemy konia, karmimy, kochamy?
Scarlett przytula kilkumiesięcznego Negra, sierotkę, którego matce lekarze nie chcieli pomoc. Nirwana odeszła. -Marzy nam się cmentarz dla koni, dla naszych, i dostępny dla wszystkich, dla których koń to nie tylko kupa miecha czy odpad. Otwarty dla tych, którzy chcą zachować pamięć o przyjacielu, powspominać, uronić łzę. Rozumiem, ze dla niektórych to fanaberia, ale dla nas koń ma duszę, a wiem, ze nie tylko my tak myślimy.
Piotrek obejmuje Scarlett, wie o czym ona teraz myśli. O Kasi. - te ostatnie dni były dla niej i dla nas bardzo ciężkie, wiedzieliśmy, że nie przeżyje, bardzo cierpiała, byliśmy z nią te ostatnie godziny cały czas. Nie chcieliśmy, żeby odchodziła samotnie; czuła, że jej nie zostawiamy w tej drodze do innego świata.
Scarlett obciera przemarznięta ręką łzy -my wiemy, że tam, po drugiej stronie są wiecznie zielone pastwiska, wiemy, że tam już nie boli ja noga, że wolna galopuje.. -To nie pierwszy koń, którego pożegnaliśmy, ale zawsze jest tak samo, łzy, smutek, to kawałek nas, naszej rodziny odchodzi. Teraz Kasia dołączyła do starych przyjaciół z Tary, do Jagi, Harnasia, Cytrusa, Nirwany już razem, może uskrzydlone fruną z wiatrem w grzywach, wiecznie wolne, rozmarza się Scarlett.- Chcielibyśmy podtrzymać tradycje, która zapoczątkował cmentarz w Kliczkowie, jako jedyny w Polsce, oczywiście dziś nieczynny.