Potrzebuję reportażu na dowolny temat. tylko nowy, nie ten co już istnieje w internecie.
lovellyxgirl
Prosto w ogień Nie wiadomo kto pierwszy zauważył dym wydobywający się spod drzwi domu w Stanisławowie. Wiadomo natomiast, kto uratował życie czterem osobom wynosząc je z płomieni.
Sąsiedzi 90-letniej Eleonory i jej syna Bogumiła opowiadają, że w niedzielę, od samego rana gospodarze i ich dwóch gości raczyli się alkoholem. Nieco zmorzyła ich ta uczta, gdyż po południu zasnęli kamiennym snem. Dziś trudno dociec, co było przyczyną zaprószenia ognia, ale przypuszcza się, że jeden z biesiadników obudził się na chwilę, zapalił papierosa i ponownie zasnął. Tlący się niedopałek spowodował pożar. Mimo, że ogień zaczął wypełniać pomieszczenie, a gryzący dym ogarnął cały dom, przebywający tam ludzie nie byli w stanie zauważyć grożącego im niebezpieczeństwa.
- Gdy razem z mężem przybiegliśmy pod ten nieszczęsny budynek kilkudziesięciu ludzi stało i obserwowało pożar - opowiada Zofia N. - Mąż bez zastanowienia wszedł prosto w ogień. Po chwili pojawił się ze staruszką, która jakby nie wiedziała co w ogóle się dzieje. Powtarzała tylko, że jest jej zimno. W tym czasie obudziło się dwóch przebywających tam mężczyzn i przy pomocy Janka udało im się wyjść. Krzyczeli, że tam jest jeszcze jeden człowiek, że trzeba go ratować. Dym był już tak gęsty, że ograniczał widoczność do zera.
Jan N. po raz kolejny wszedł w sam środek pożogi. - Schylony, prawie przy podłodze obmacywałem meble w poszukiwaniu nieszczęśnika - wspomina mężczyzna. - Dym wdarł się w krtań i zaczął dusić. Musiałem wyjść zaczerpnąć powietrza. Po chwili wróciłem jak do piekła. Mówili mi, że Bogumił leży na wersalce i tam skierowałem swoje kroki. Nie było go tam. Wyszedłem i mówię, że już nie ma nikogo, ale tamci się upierali, że jednak jest. Trzecie podejście i dopiero wtedy potknąłem się o leżącego na podłodze człowieka. Wziąłem go na ręce i wyniosłem. Chyba ubranie się na nim paliło, bo zdążył je zdjąć. Był nagusieńki jak pan Bóg go stworzył. No, z jednym wyjątkiem. Na stopach miał skarpetki, które stopiły się z jego skórą.
Uratowany Bogumił odzyskał przytomność i zaczął rugać obecnych. - Czego tu chcecie - krzyczał - odejdźcie stąd! Później, gdy wytrzeźwiał był niezwykle zdumiony, że Jan N. wyrwał go ze szponów śmierci. - Nic nie pamiętam, byłem w szoku - mówi - a i wódka uderzyła mi do głowy - przyznaje.
Cała czwórka pogorzelców została odwieziona do szpitala. Dwóch mężczyzn po zbadaniu stanu zdrowia mogło iść do domu. 90-letnia Eleonora, po kilku dnia hospitalizowania została odesłana do przytułku. Natomiast najbardziej poszkodowany Bogumił został pod opieką lekarzy.
- Mój mąż zawsze był taki bohaterski i za to go kocham. - mówi Zofia. On nie myśli o sobie, a o życiu innych. Działa w sposób instynktowny i zawsze pomoże temu, kto tej pomocy potrzebuje. Jestem z niego bardzo dumna.
Inaczej o swojej postawie mówi sam Jan. - Nic takiego wielkiego nie zrobiłem. Przecież jestem emerytowanym strażakiem, to jak inaczej mogłem się zachować. W tylu akcjach brałem udział, o wiele niebezpieczniejszych i nikt wtedy tego nie zauważał. Wyciągałem ludzi z płomieni na których skóra się topiła. Można powiedzieć, że nie ma sprawy. Zrobiłem to, co każdy by zrobił.
Nie wiadomo kto pierwszy zauważył dym wydobywający się spod drzwi domu w Stanisławowie. Wiadomo natomiast, kto uratował życie czterem osobom wynosząc je z płomieni.
Sąsiedzi 90-letniej Eleonory i jej syna Bogumiła opowiadają, że w niedzielę, od samego rana gospodarze i ich dwóch gości raczyli się alkoholem. Nieco zmorzyła ich ta uczta, gdyż po południu zasnęli kamiennym snem. Dziś trudno dociec, co było przyczyną zaprószenia ognia, ale przypuszcza się, że jeden z biesiadników obudził się na chwilę, zapalił papierosa i ponownie zasnął. Tlący się niedopałek spowodował pożar. Mimo, że ogień zaczął wypełniać pomieszczenie, a gryzący dym ogarnął cały dom, przebywający tam ludzie nie byli w stanie zauważyć grożącego im niebezpieczeństwa.
- Gdy razem z mężem przybiegliśmy pod ten nieszczęsny budynek kilkudziesięciu ludzi stało i obserwowało pożar - opowiada Zofia N. - Mąż bez zastanowienia wszedł prosto w ogień. Po chwili pojawił się ze staruszką, która jakby nie wiedziała co w ogóle się dzieje. Powtarzała tylko, że jest jej zimno. W tym czasie obudziło się dwóch przebywających tam mężczyzn i przy pomocy Janka udało im się wyjść. Krzyczeli, że tam jest jeszcze jeden człowiek, że trzeba go ratować. Dym był już tak gęsty, że ograniczał widoczność do zera.
Jan N. po raz kolejny wszedł w sam środek pożogi. - Schylony, prawie przy podłodze obmacywałem meble w poszukiwaniu nieszczęśnika - wspomina mężczyzna. - Dym wdarł się w krtań i zaczął dusić. Musiałem wyjść zaczerpnąć powietrza. Po chwili wróciłem jak do piekła. Mówili mi, że Bogumił leży na wersalce i tam skierowałem swoje kroki. Nie było go tam. Wyszedłem i mówię, że już nie ma nikogo, ale tamci się upierali, że jednak jest. Trzecie podejście i dopiero wtedy potknąłem się o leżącego na podłodze człowieka. Wziąłem go na ręce i wyniosłem. Chyba ubranie się na nim paliło, bo zdążył je zdjąć. Był nagusieńki jak pan Bóg go stworzył. No, z jednym wyjątkiem. Na stopach miał skarpetki, które stopiły się z jego skórą.
Uratowany Bogumił odzyskał przytomność i zaczął rugać obecnych. - Czego tu chcecie - krzyczał - odejdźcie stąd! Później, gdy wytrzeźwiał był niezwykle zdumiony, że Jan N. wyrwał go ze szponów śmierci. - Nic nie pamiętam, byłem w szoku - mówi - a i wódka uderzyła mi do głowy - przyznaje.
Cała czwórka pogorzelców została odwieziona do szpitala. Dwóch mężczyzn po zbadaniu stanu zdrowia mogło iść do domu. 90-letnia Eleonora, po kilku dnia hospitalizowania została odesłana do przytułku. Natomiast najbardziej poszkodowany Bogumił został pod opieką lekarzy.
- Mój mąż zawsze był taki bohaterski i za to go kocham. - mówi Zofia. On nie myśli o sobie, a o życiu innych. Działa w sposób instynktowny i zawsze pomoże temu, kto tej pomocy potrzebuje. Jestem z niego bardzo dumna.
Inaczej o swojej postawie mówi sam Jan. - Nic takiego wielkiego nie zrobiłem. Przecież jestem emerytowanym strażakiem, to jak inaczej mogłem się zachować. W tylu akcjach brałem udział, o wiele niebezpieczniejszych i nikt wtedy tego nie zauważał. Wyciągałem ludzi z płomieni na których skóra się topiła. Można powiedzieć, że nie ma sprawy. Zrobiłem to, co każdy by zrobił.