Jest w nowym filmie Agnieszki Holland scena, która wiele zmienia. Rekompensuje nieco chaotyczną narrację i kontrapunktuje przesadną estetyzację okupacyjnego koszmaru. Oto cwany Leopold Socha (Robert Więckiewicz) prowadzi przez lwowskie kanały swojego kompana, inspektora policji z pasją wypełniającego nazistowskie dyrektywy. Policjant korzysta z pomocy pracującego pod ziemią Poldka, gdyż ma nadzieję znaleźć ukrywających się pod ziemią Żydów. Nie wie jednak, że to jego przyjaciel przewodzi korowodowi uchodźców z getta. Na bladej, spoconej twarzy Więckiewicza maluje się przedziwna mieszanina strachu, osłabienia, zwątpienia i goryczy. Każdy krok wydaje się wysiłkiem ponad ludzką miarę, a jednak zbliża go do decyzji, od której zależą losy bohaterów - Żydów niespecjalnie przez Sochę lubianych i – co najgorsze – niezbyt majętnych.
Podobnej ambiwalencji jest w filmie więcej, bo choć Holland prowadzi historię w zgodzie z wyznacznikami hollywoodzkiego kanonu, opiera się pokusie odlania Sochy w brązie. Jego przemiana z interesownego szabrownika, który za słoną zapłatę postanawia ukryć Żydów w swoim "królestwie", w narażającego własne życie altruistę, odbywa się bez wielkich deklaracji i monumentalnych scen-symboli. Rozgrywa się gdzieś na marginesie, ukryta jest w łatwych do przeoczenia gestach, kilku niezdarnych ruchach i nieoczekiwanych uśmiechach Więckiewicza. W sytuacjach, które wymagają od Sochy podjęcia błyskawicznej decyzji. Nie ma tu wielkiej opowieści o tym, jak hartuje się stal, Poldek nie "dojrzewa" do bohaterstwa, lecz podąża za intuicją. Dokąd wiedzie ta ścieżka, wiemy już ze wspomnień Krystyny Chiger, "Dziewczynki w zielonym sweterku", którą bohater wyprowadził z kanału.
Wizualną tożsamość filmu wyznaczają efektowne kontrasty: klaustrofobiczne kanały i zadymione ulice, rozproszone światło i mrok gęsty jak smoła, dramatyczne zbliżenie na zastygłą w otępieniu twarz Julii Kijowskiej i dynamicznie zmontowana scena tortur na nagich Żydówkach w leśnych ostępach. Holland wraz z fenomenalną Jolantą Dylewską wygrywają dzięki tym dychotomiom całą gamę uczuć i emocji: płynnie przechodzą od humoru do horroru, pozwalają sobie na nieco ironiczne puentowanie wstrząsających fragmentów, wplatają w narracyjną tkankę ciekawie zainscenizowane sceny erotyczne i kłaniają się klasyce ("Za duży blask" - mógłby powiedzieć Socha ślęczący u zakratowanego wylotu kanału obok konającego mężczyzny).
Ledwie naszkicowane postaci drugoplanowe są efektem ubocznym strategii polegającej na eksponowaniu wszystkich odcieni "podziemnego" życia. Holland rzuca niestrudzonemu Sosze kolejne kłody pod nogi, wodzi go na pokuszenie i co rusz każe mu reorganizować wiedzę o świecie. Od podróżników ważniejszy jest dla niej przewodnik. Warto jednak przebyć z nim tę drogę.
Przyznam się na samym początku. "W ciemności" nie miałem w planach oglądać w kinie. Szczerze mówiąc, chciałem iść na "Sherlocka Holmesa: Grę cieni", a za zmianę seansu odpowiada moja Sympatia, której wielką pasją jest zagadnienie Holocaustu.
Ponieważ kręcenie filmów o tej tematyce stało się ostatnio modne, przed seansem miałem mieszane uczucia. Każda tego typu historia jest zarazem szokująca i poruszająca, uderzająca w najczulsze ludzkie odczucia. Osobiście nie byłem przekonany, czy po raz kolejny chcę oglądać ten sam przepis. Nie uważam bowiem, że pamięć o tego typu wstrząsających wydarzeniach można zachować jedynie przenosząc je na duży ekran. Przeciwnie. Sądzę, że siła wydźwięku tego typu produkcji jest odwrotnie proporcjonalna do ich liczby.
Holland udowodniła jednak, że można dotrzeć do widza w sposób niby ograny, a jednak nieszablonowy. Właśnie ta pozorna sprzeczność powoduje, że w "W ciemności", mimo paru zbyt nachalnie nakładających się i wydłużających wątków, potrafi przykuć uwagę widza od pierwszego ujęcia aż do napisów końcowych.
Śledzimy historię pracownika kanałów, Poldka Sochy. Zgadza się on pomóc grupie Żydów, którzy uciekli z getta. Nie czyni tego jednak ze szlachetnych pobudek. Przeciwnie. Kalkulując na chłodno, uznaje, że to dobra okazja do dodatkowego zarobku. Z czasem jednak następuje w nim wewnętrzna przemiana i emocje wygrywają ostatecznie z rozsądkiem. Mamy więc schemat pojawienia się bohatera tak ograny, jak stary jest świat. A jednak nikt raczej nie powie "znów to samo". Przemiana bohatera dokonuje się bowiem jakby mimochodem, gdzieś na uboczu. Holland nie serwuje wylewającego się z ekranu nachalnego patosu. W pewnym momencie odnosi się wrażenie, że poczynania Sochy stały się kompletnie irracjonalne nawet dla niego samego. Tym bardziej jego wewnętrzne rozterki są zagadką dla widza. Oglądający śledzi więc pilnie dalsze losy historii, mając nadzieję na rozwiązanie tej tajemnicy. W tym momencie trzeba się odnieść do Roberta Więckiewicza. Nawet najlepszy pomysł nie wypali bowiem bez wykonawcy, który mu podoła i wcieli w życie. Można mieć zastrzeżenia, że Więckiewicza widzimy ostatnio niemal wszędzie, jednak nie można mieć zastrzeżeń nad stwierdzeniem, że aktorem jest naprawdę wybitnym. Rola Sochy jest po prostu popisowa. Właśnie dzięki temu osobiście uwierzyłem w przemianę jego postaci, mimo że, jak już pisałem, to już było i to nie raz.
Silnym bodźcem są także uderzające widza kontrasty. Uczucie klaustrofobii ciemnych i krętych kanałów pozwala widzowi dodatkowo utożsamić się z bohaterami. Mrok podziemi jest zestawiony z ujęciami rozgrywającymi się na powierzchni. I znów pojawia się paradoks. W istocie mrok kanałów jest bowiem jedynym światełkiem nadziei dla ukrywających się Żydów. Światełkiem, którego próżno szukać na "oświetlonej" powierzchni.
Holland stara się też od czasu do czasu szokować bardziej drastycznymi scenami. Jednak po zaznajomieniu się z przykładowo: "Listą Schindlera", "Pianistą", "Oporem", "Chłopcem w pasiastej piżamie" czy krótkim dokumentem "Noc i mgła" mogą się one wydać tylko uzupełnieniem. Dobrym uzupełnieniem, jednak nieco przewidywalnym. Znacznie lepiej wypadają pod tym kątem sceny z pozoru nieważne, a jednak mające silny wpływ na emocje. Osobno jako kolejny paradoks należy rozpatrywać sceny erotyczne. Z jednej strony popęd seksualny to jeden z najbardziej pierwotnych instynktów i potrzeb, z drugiej Holland ukazuje go w sposób sugerujący postępujący atawizm wśród "podopiecznych" Sochy.
Wracając jeszcze na chwilę do aktorstwa. Każda z postaci, pierwszo- czy drugoplanowa, jest na tyle wyraziście przedstawiona, że nie może przejść niezauważona. Moją uwagę, prócz Sochy, zwróciła jednak najbardziej mała Krysia. Postać tej dziewczynki wprowadza do opowieści tak potrzebną przecież dawkę optymizmu.
"W ciemności" to kawał porządnej historii, która przedstawiona została w sposób niezwykle przemyślany. Łącząc to z tematyką, o której traktuje, w wyścigu po Oscara według mnie nie jest bez szans. Myślę jednak, że dobrą puentą będzie reakcja mojej Partnerki. Jako że lubi sobie popłakać przy takich filmach, zdziwiłem się, że tym razem nie uroniła ani jednej łzy. W odpowiedzi usłyszałem: "Wiesz, chyba się już za dużo naoglądałam i uodporniłam". Może więc, na jakiś czas, warto zaprzestać kręcenia takich historii, by - jak napisałem we wstępie - znów potrafiły wstrząsnąć widzem?
Jest w nowym filmie Agnieszki Holland scena, która wiele zmienia. Rekompensuje nieco chaotyczną narrację i kontrapunktuje przesadną estetyzację okupacyjnego koszmaru. Oto cwany Leopold Socha (Robert Więckiewicz) prowadzi przez lwowskie kanały swojego kompana, inspektora policji z pasją wypełniającego nazistowskie dyrektywy. Policjant korzysta z pomocy pracującego pod ziemią Poldka, gdyż ma nadzieję znaleźć ukrywających się pod ziemią Żydów. Nie wie jednak, że to jego przyjaciel przewodzi korowodowi uchodźców z getta. Na bladej, spoconej twarzy Więckiewicza maluje się przedziwna mieszanina strachu, osłabienia, zwątpienia i goryczy. Każdy krok wydaje się wysiłkiem ponad ludzką miarę, a jednak zbliża go do decyzji, od której zależą losy bohaterów - Żydów niespecjalnie przez Sochę lubianych i – co najgorsze – niezbyt majętnych.
Podobnej ambiwalencji jest w filmie więcej, bo choć Holland prowadzi historię w zgodzie z wyznacznikami hollywoodzkiego kanonu, opiera się pokusie odlania Sochy w brązie. Jego przemiana z interesownego szabrownika, który za słoną zapłatę postanawia ukryć Żydów w swoim "królestwie", w narażającego własne życie altruistę, odbywa się bez wielkich deklaracji i monumentalnych scen-symboli. Rozgrywa się gdzieś na marginesie, ukryta jest w łatwych do przeoczenia gestach, kilku niezdarnych ruchach i nieoczekiwanych uśmiechach Więckiewicza. W sytuacjach, które wymagają od Sochy podjęcia błyskawicznej decyzji. Nie ma tu wielkiej opowieści o tym, jak hartuje się stal, Poldek nie "dojrzewa" do bohaterstwa, lecz podąża za intuicją. Dokąd wiedzie ta ścieżka, wiemy już ze wspomnień Krystyny Chiger, "Dziewczynki w zielonym sweterku", którą bohater wyprowadził z kanału.
Wizualną tożsamość filmu wyznaczają efektowne kontrasty: klaustrofobiczne kanały i zadymione ulice, rozproszone światło i mrok gęsty jak smoła, dramatyczne zbliżenie na zastygłą w otępieniu twarz Julii Kijowskiej i dynamicznie zmontowana scena tortur na nagich Żydówkach w leśnych ostępach. Holland wraz z fenomenalną Jolantą Dylewską wygrywają dzięki tym dychotomiom całą gamę uczuć i emocji: płynnie przechodzą od humoru do horroru, pozwalają sobie na nieco ironiczne puentowanie wstrząsających fragmentów, wplatają w narracyjną tkankę ciekawie zainscenizowane sceny erotyczne i kłaniają się klasyce ("Za duży blask" - mógłby powiedzieć Socha ślęczący u zakratowanego wylotu kanału obok konającego mężczyzny).
Ledwie naszkicowane postaci drugoplanowe są efektem ubocznym strategii polegającej na eksponowaniu wszystkich odcieni "podziemnego" życia. Holland rzuca niestrudzonemu Sosze kolejne kłody pod nogi, wodzi go na pokuszenie i co rusz każe mu reorganizować wiedzę o świecie. Od podróżników ważniejszy jest dla niej przewodnik. Warto jednak przebyć z nim tę drogę.
źródło- http://www.filmweb.pl/reviews/%C5%9Awiate%C5%82ko+w+tunelu-12262
Przyznam się na samym początku. "W ciemności" nie miałem w planach oglądać w kinie. Szczerze mówiąc, chciałem iść na "Sherlocka Holmesa: Grę cieni", a za zmianę seansu odpowiada moja Sympatia, której wielką pasją jest zagadnienie Holocaustu.
Ponieważ kręcenie filmów o tej tematyce stało się ostatnio modne, przed seansem miałem mieszane uczucia. Każda tego typu historia jest zarazem szokująca i poruszająca, uderzająca w najczulsze ludzkie odczucia. Osobiście nie byłem przekonany, czy po raz kolejny chcę oglądać ten sam przepis. Nie uważam bowiem, że pamięć o tego typu wstrząsających wydarzeniach można zachować jedynie przenosząc je na duży ekran. Przeciwnie. Sądzę, że siła wydźwięku tego typu produkcji jest odwrotnie proporcjonalna do ich liczby.
Holland udowodniła jednak, że można dotrzeć do widza w sposób niby ograny, a jednak nieszablonowy. Właśnie ta pozorna sprzeczność powoduje, że w "W ciemności", mimo paru zbyt nachalnie nakładających się i wydłużających wątków, potrafi przykuć uwagę widza od pierwszego ujęcia aż do napisów końcowych.
Śledzimy historię pracownika kanałów, Poldka Sochy. Zgadza się on pomóc grupie Żydów, którzy uciekli z getta. Nie czyni tego jednak ze szlachetnych pobudek. Przeciwnie. Kalkulując na chłodno, uznaje, że to dobra okazja do dodatkowego zarobku. Z czasem jednak następuje w nim wewnętrzna przemiana i emocje wygrywają ostatecznie z rozsądkiem. Mamy więc schemat pojawienia się bohatera tak ograny, jak stary jest świat. A jednak nikt raczej nie powie "znów to samo". Przemiana bohatera dokonuje się bowiem jakby mimochodem, gdzieś na uboczu. Holland nie serwuje wylewającego się z ekranu nachalnego patosu. W pewnym momencie odnosi się wrażenie, że poczynania Sochy stały się kompletnie irracjonalne nawet dla niego samego. Tym bardziej jego wewnętrzne rozterki są zagadką dla widza. Oglądający śledzi więc pilnie dalsze losy historii, mając nadzieję na rozwiązanie tej tajemnicy. W tym momencie trzeba się odnieść do Roberta Więckiewicza. Nawet najlepszy pomysł nie wypali bowiem bez wykonawcy, który mu podoła i wcieli w życie. Można mieć zastrzeżenia, że Więckiewicza widzimy ostatnio niemal wszędzie, jednak nie można mieć zastrzeżeń nad stwierdzeniem, że aktorem jest naprawdę wybitnym. Rola Sochy jest po prostu popisowa. Właśnie dzięki temu osobiście uwierzyłem w przemianę jego postaci, mimo że, jak już pisałem, to już było i to nie raz.
Silnym bodźcem są także uderzające widza kontrasty. Uczucie klaustrofobii ciemnych i krętych kanałów pozwala widzowi dodatkowo utożsamić się z bohaterami. Mrok podziemi jest zestawiony z ujęciami rozgrywającymi się na powierzchni. I znów pojawia się paradoks. W istocie mrok kanałów jest bowiem jedynym światełkiem nadziei dla ukrywających się Żydów. Światełkiem, którego próżno szukać na "oświetlonej" powierzchni.
Holland stara się też od czasu do czasu szokować bardziej drastycznymi scenami. Jednak po zaznajomieniu się z przykładowo: "Listą Schindlera", "Pianistą", "Oporem", "Chłopcem w pasiastej piżamie" czy krótkim dokumentem "Noc i mgła" mogą się one wydać tylko uzupełnieniem. Dobrym uzupełnieniem, jednak nieco przewidywalnym. Znacznie lepiej wypadają pod tym kątem sceny z pozoru nieważne, a jednak mające silny wpływ na emocje. Osobno jako kolejny paradoks należy rozpatrywać sceny erotyczne. Z jednej strony popęd seksualny to jeden z najbardziej pierwotnych instynktów i potrzeb, z drugiej Holland ukazuje go w sposób sugerujący postępujący atawizm wśród "podopiecznych" Sochy.
Wracając jeszcze na chwilę do aktorstwa. Każda z postaci, pierwszo- czy drugoplanowa, jest na tyle wyraziście przedstawiona, że nie może przejść niezauważona. Moją uwagę, prócz Sochy, zwróciła jednak najbardziej mała Krysia. Postać tej dziewczynki wprowadza do opowieści tak potrzebną przecież dawkę optymizmu.
"W ciemności" to kawał porządnej historii, która przedstawiona została w sposób niezwykle przemyślany. Łącząc to z tematyką, o której traktuje, w wyścigu po Oscara według mnie nie jest bez szans. Myślę jednak, że dobrą puentą będzie reakcja mojej Partnerki. Jako że lubi sobie popłakać przy takich filmach, zdziwiłem się, że tym razem nie uroniła ani jednej łzy. W odpowiedzi usłyszałem: "Wiesz, chyba się już za dużo naoglądałam i uodporniłam". Może więc, na jakiś czas, warto zaprzestać kręcenia takich historii, by - jak napisałem we wstępie - znów potrafiły wstrząsnąć widzem?