Napisz scenariusz reklamujący książkę "Ania z Zielonego Wzgórza''
(mam to na konkurs ) i żeby to był taki w miare dobrze napisany chodziżeby nie był krótki)
" Life is not a problem to be solved but a reality to be experienced! "
© Copyright 2013 - 2024 KUDO.TIPS - All rights reserved.
Scenariusz inscenizacji na motywach powieści Lucy Maud Montgomery "Ania z Zielonego Wzgórza"
WSTĘP
OSOBY:
ANNA SHIRLEY
DIANA BARRY
ANIA
DIANA
MARYLA
MATEUSZ
MAŁGORZATA LINDE
PANI BARRY
A K T I
/ na proscenium - drzewa, ogród, ławeczka (lub altana); Ania - dorosła czyta książkę, co chwilę niespokojnie spogląda za siebie, gdzie wkrótce pojawi się Diana - także dorosła /
DIANA
Dzień dobry, Aniu!
ANIA
/składa książkę /
Witaj, Diano. Nie mogłam się wprost doczekać twej wizyty.
DIANA
Ciągle jesteś tak niecierpliwa... Bardzo się cieszę, że mogłyśmy się spotkać.
/witają się serdecznie /
Przyjechałam tu tylko na dwa dni... Muszę wracać do rodziny.
ANIA
Jaka szkoda... No, ale za to ten dzisiejszy dzień będzie po prostu cudowny.
/ siadają na ławce /
DIANA
Jak zwykle: Ania - marzycielka. Ale to dobrze, że się nie zmieniłaś.
ANIA
O, akurat! Już ani ja, ani ty nie mamy po jedenaście lat. Jesteśmy teraz dorosłe... Wiesz, często myślę o naszym dzieciństwie.
DIANA
Nieprawdopodobne! Czy możesz sobie to wyobrazić? Ja również wracam pamięcią do tych wspaniałych lat! Boże, jak mogę wątpić w twą wyobraźnię?! Tak, Aniu, zawsze patrzyłam na ciebie z podziwem.
ANIA
TY - na mnie? Och, jak możesz tak mówić? To ja ciebie podziwiałam. I byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem, że mogłam wszystkim mówić, iż Diana Barry jest moją przyjaciółką...O, znalazłam pokrewne dusze w Avonlea.
DIANA
Aniu, niech to będzie wieczór wspomnień. Co ty na to?
ANIA
Dobrze, dlaczego nie?
DIANA
Opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz przybyłaś na Zielone Wzgórze.. Jak wyglądały te pierwsze dni.
ANIA
O, to były przeżycia. Ale najpierw należy wspomnieć panią Małgorzatę Linde!
DIANA
Zgadza się. Pani Małgorzata Linde uwielbiała siedzieć przy oknie i bacznym okiem sprawdzać, czy czasami nie dzieje się coś niezwykłego. Wtedy nie zaznała spokoju, póki nie doszła przyczyny i celu tej niezwykłości...
O D S Ł O N A 1
/pokój w domu Maryli i Mateusza; Maryla krząta się po domu, słychać pukanie /
LINDE
Dobry, wieczór, Marylo.
MARYLA
Dobry wieczór, Małgorzato.
Śliczny wieczór, prawda? Siadaj, proszę. Jak się twoi miewają?
LINDE
Czujemy się wszyscy doskonale. Lecz kiedy zobaczyłam Mateusza jadącego gościńcem, przyszło mi na myśl, czy nie zaszło u was coś niepomyślnego. Sądziłam, że może jedzie po doktora.
MARYLA
/uśmiecha się /
O nie, czuję się zupełnie dobrze. Mateusz pojechał na dworzec. Oczekujemy małego chłopca z Domu Sierot z Nowej Szkocji.
/ chwila milczenia /
LINDE
Czy mówisz serio, Marylo?
MARYLA
Ależ naturalnie!
LINDE
/wzburzona /
Chłopiec! Z Domu Sierot! Czy to nie koniec świata?!
/chwila milczenia, Maryla się uśmiecha, Małgorzata mówi już spokojnie /
Skądże wam to przyszło do głowy?
MARYLA
O, długo rozmyślaliśmy nad tym, właściwie całą zimę. Krótko przed Bożym Narodzeniem była u nas pani Spencer. Opowiadała o domu dla sierot, który jest wzorowo prowadzony. Mateusz jest już niemłody i nie taki rześki jak dawniej. Czasem serce go niepokoi... Prosiliśmy panią Spencer, aby wybrała dla nas chłopca, najlepiej dziesięcio - jedenastoletniego. Uważamy, że to wiek najodpowiedniejszy - chłopiec jest dość duży do załatwiania drobnych sprawunków, a dość młody, by nim pokierować wedle nasze woli. Znajdzie u nas ciepły, rodzinny kąt i odpowiednią opiekę.
LINDE
Wiesz, Marylo, muszę ci przyznać otwarcie, że wasz zamiar, to wielkie szaleństwo, wielkie ryzyko. Wprowadzacie do domu jakieś obce dziecko. Nie macie pojęcia, kim byli jego rodzice ani też czym będzie ono w przyszłości. Gdybyś mnie zapytała o radę - czego nie uczyniłaś, Marylo - zaklinałabym cię na wszystko, byś tego nie robiła. Bezwarunkowo nie!
MARYLA
Nie przeczę, że jest trochę słuszności w tym co mówisz, Małgorzato. Mateusz tak rzadko czegoś żąda, że jeśli już to uczyni, uważam za swój obowiązek spełnić jego prośbę. Co się tyczy ryzyka, to trudno przewidzieć skutki wielu spraw na świecie. Nawet rodzice nie wiedzą, co wyrośnie z ich własnych dzieci
LINDE
No cóż, może wszystko ułoży się dobrze. Tylko nie mów później, żem cię nie ostrzegała. Czas już na mnie. Jeszcze muszę wejść do Bellów. Ich dziecko choruje. Dobranoc, Marylo.
MARYLA
Dobranoc, Małgorzato.
/ wstają, Maryla odprowadza ją do połowy sceny: p.Linde mówi do siebie/
LINDE
Niesłychane rzeczy! Przecież ani Maryla, ani Mateusz nie mają pojęcia o wychowaniu dziecka! Za nic w świecie nie chciałabym być w skórze tego biednego chłopca...
/wychodzi, Maryla krząta się, wchodzi Mateusz, za nim Ania: Maryla przygląda się w milczeniu/
MARYLA
No cóż, Mateuszu, gdzie jest chłopiec?
MATEUSZ
Nie było tam chłopca. Była tylko ona.
/wskazuje Anię/
MARYLA
Nie było chłopca? Ależ musiał tam być. Przecież prosiliśmy panią Spencer, by go przywiozła.
MATEUSZ
Przywiozła właśnie tę dziewczynkę. Pytałem u zawiadowcy stacji. Musiałem więc zabrać ją do domu. Nie można było zostawić dziecka na pustym dworcu, nawet jeśli zaszła jakaś pomyłka.
MARYLA
/ z przekąsem /
A to paradne!
ANIA
/ w czasie rozmowy uśmiech znikł z jej twarzy, załamała ręce /
Nie chcecie mnie! Nie chcecie mnie dlatego, że nie jestem chłopcem! Powinnam się była tego spodziewać! Nikt mnie nigdy nie chciał. Zawsze tak bywało. Powinnam była rozumieć, że to zbyt piękne, aby się mogło spełnić... Ale cóż ja pocznę? Rozpłynę się chyba we łzach...
/ opada na krzesło, ukrywa twarz w dłoniach i zaczyna szlochać /
MARYLA
Cicho, cicho! Przecież nie ma znowu o co tak rozpaczać.
ANIA
Nie ma o co?
Pani także płakałaby, gdyby przybyła pod dach domu, który miał zostać jej rodzinnym domem, i nagle dowiedziała się, że pani nie chcą, bo nie jest chłopcem! O, to najtragiczniejsza chwila, jaką przeżyłam!
MARYLA
/łagodnie /
Nie płacz. Nie wyrzucimy cię przecież za drzwi dziś wieczór! Pozostaniesz u nas, póki się cała rzecz nie wyjaśni. Jak się nazywasz?
ANIA
/ociera twarz /
Może zechciałaby pani nazywać mnie Kordelia?
MARYLA
Nazywać cię Kordelia? Czy to nie jest twoje prawdziwe imię?
ANIA
Nieee, niezupełnie, ale chciałabym nazywać się Kordelia. To brzmi tak dystyngowanie.
MARYLA
Nie pojmuję, o co ci chodzi. Jeśli nie nazywasz się Kordelia, to jakie masz imię?
ANIA
Anna Shirley. Ale proszę, niech pani nazywa mnie Kordelia. Wszak dla pani to obojętne, jeśli pozostanę tutaj niedługo. A Anna to takie nieromantyczne imię.
MARYLA
Romantyczne czy nieromantyczne! Anna to skromne i rozumne imię. Nie masz powodu się go wstydzić.
ANIA
Ja się go nie wstydzę, tylko Kordelia więcej mi się podoba.. Jeśli jednak pani chce mnie nazywać Anną, proszę przynajmniej mówić ANIU zamiast ANDZIU.
MARYLA
Myślę, że to wszystko jedno.
ANIA
O nie, to wielka różnica! Ania brzmi o wiele delikatniej.
MARYLA
A więc Aniu, nie Andziu, czy wiesz, w jaki sposób zaszło to nieporozumienie? Czy w Domu Sierot nie było chłopców?
ANIA
Jest ich bardzo wielu, ale pani Spencer powiedziała wyraźnie, że państwo życzą sobie jedenastoletnią dziewczynkę. Nie ma pani pojęcia, jak ja się ucieszyłam! Nie spałam z radości całą noc!
/ do Mateusza/
Ale czemu nie powiedział mi pan tego na dworcu? Gdybym nie widziała Białej Drogi Rozkoszy ani Jeziora Lśniących Wód, nie byłoby mi tak ciężko na duszy!
MARYLA
O czym ona mówi?
MATEUSZ
Przypomina sobie...szczegóły naszej rozmowy... gdyśmy jechali... Idę wyprząc klacz.
/bierze kapelusz i wychodzi/
MARYLA
Aniu, idź teraz na górę i zanieś do pokoju swoją torbę. Wypakuj rzeczy, a potem zejdź do nas.
/ Ania posłusznie wychodzi; wchodzi Mateusz, zdejmuje kapelusz, siada przy stole; Maryla przysiada się obok /
MARYLA
Ładna historia! Dziewczynkę należy odesłać do Domu Sierot. Czy nie uważasz tego za konieczne?
MATEUSZ
Wiesz, Marylo, to jest bardzo miłe stworzenie. Naprawdę, przykro jest odsyłać ją, kiedy tak bardzo pragnie tu zostać.
MARYLA
Ależ, Mateuszu, czym właściwie byłaby ona dla nas?
MATEUSZ
Może to my bylibyśmy czymś dla niej, Marylo.
MARYLA
Mateuszu, to dziecko zaczarowało cię!.. Przecież sam mówiłeś o chłopcu. Nie rozumiem cię
MATEUSZ
Wierz mi, to bardzo ciekawa istota. Gdybyś ją słyszała rozprawiającą, kiedyśmy wracali z dworca...
MARYLA
O, mówić to ona potrafi...
MATEUSZ
Cóż, zrobisz, jak sama zechcesz...
/ wchodzi Ania /
MARYLA
Aniu, może zjesz cos?
ANIA
Teraz nie przełknęłabym ani kęsa.
MARYLA
Ponieważ jest późno, zmów wobec tego modlitwę. Jutro porozmawiamy.
ANIA
Nigdy się jeszcze nie modliłam.
MARYLA
Co też ty wygadujesz, Aniu? Czy nie uczono cię nigdy modlitwy?
ANIA
Uczyli nas całego katechizmu... Ale kiedyś pani Thomas powiedziała, że Bóg umyślnie dał mi rude włosy. Od tej chwili nie modliłam się wieczorem. A zresztą bywałam taka zmęczona, cały dzień piastowałam bliźnięta...
MARYLA
Musisz odmawiać modlitwę, póki jesteś pod moim dachem.
ANIA
Jeśli pani sobie tego życzy... Uczynię wszystko, aby panią zadowolić. Ale dziś - co mam powiedzieć?
MARYLA
/uśmiecha się/
Jesteś już dość duża, aby pomodlić się bez niczyjej pomocy.
ANIA
Dobrze.
/klęka przy Maryli, opiera łokcie na jej kolanach; zaskoczona ufnością Ani Maryla prostuje się/
Litościwy Ojcze Niebieski, dziękuję Ci za Jezioro Lśniących Wód, Białą Drogę Rozkoszy, Królową Śniegu i za Jutrzenkę. Jestem Ci za to niewymownie wdzięczna. To są wszystkie dobrodziejstwa, jakie sobie w tej chwili przypominam i za które Ci się należy podziękowanie. Co się tyczy moich życzeń, jest ich tak wiele, że w tej chwili nie starczyłoby czasu na wyliczanie ich. Wymienię tylko dwa najważniejsze: pozwól mi zostać na Zielonym Wzgórzu i uczyń mnie piękną, kiedy dorosnę.
Pozostaję z szacunkiem. Twoja Ania Shirley.
/podnosi twarz ku Maryli /
No i co, dobrze?
/ Maryla patrzy zdumiona /
Przypomniałam sobie właśnie, że powinnam była powiedzieć "amen" zamiast "z szacunkiem". Zapomniałam o tym, ale wiedziałam, że pacierz musi mieć jakieś zakończenie, więc dodałam takie. Czy pani myśli, że to wielka różnica?
MARYLA
Nie.. nie sądzę...
/ gładzi Anię po głowie /
Wstań, dziecko.
/do Mateusza/
W istocie, Mateuszu, wielki czas, aby ktoś przygarnął to dziecko i zajął się jego wychowaniem.
ANIA
Czy to znaczy, że będę mogła zostać na Zielonym Wzgórzu?
MARYLA
Brat mój i ja postanowiliśmy cię zatrzymać... Ale co się z tobą dzieje, dziecko?
ANIA
Płaczę... Tylko nie wiem, dlaczego. Ciszę się tak, jak tylko człowiek cieszyć się potrafi...
MARYLA
/wstaje energicznie/
A teraz, Aniu, idź spać, dobranoc!
ANIA
Dobranoc!
MATEUSZ
I na nas już czas. Dobranoc.
K O N I E C O D S Ł O N Y I
ANIA
Widzisz, Diano, Mateusz to pierwsza pokrewna dusza, którą odkryłam już w drodze ze stacji. Doskonale rozumieliśmy się, nawet bez słów. Mateusz był nieśmiały, a ja - paplałam bez końca.
DIANA
Po prostu - pokrewne dusze. To prawda, że Mateusz był zawsze tak małomówny i dlatego wszystkim się zdawało, że stroni od ludzi.
ANIA
Ogromnie go kochałam...
DIANA
A Maryla?
ANIA
Ją też bardzo kochałam. Ale Maryla była inna. Była stanowcza, mądra i za wszelką cenę starała się ukryć swe poczucie humoru.
DIANA
Można powiedzieć, że stała mocno na ziemi. Ale, Aniu, pora dokończyć opowiadanie o spotkaniu z panią Małgorzatą Linde. Pamiętam, jaka była wzburzona, gdy zastała cię pierwszy raz w domu Maryli i Mateusza. Trafiła wtedy kosa na kamień.
ANIA
/ uśmiecha się/
No to posłuchaj...
O D S Ł O N A 2
/pokój w domu Maryli; przy stole pani Linde i Maryla piją herbatę /
LINDE
To była istotnie niezwykle przykra pomyłka. Czy nie można było odesłać małej?
MARYLA
Postanowiliśmy tego nie robić. Mateusz polubił ją bardzo, a i mnie, muszę się przyznać, też się podoba, mimo że - naturalnie - ma pewne wady. To takie miłe stworzenie!
LINDE
Ciężką odpowiedzialność wzięłaś na swe barki, Marylo. Z pewnością nie znasz wcale jej charakteru. Nie chcę ci jednak odbierać odwagi, Marylo.
MARYLA
Nie potrafiłabyś tego uczynić.
/wpada Ania i zatrzymuje się nieśmiało/
LINDE
To pewne, że nie wybrali cię ze względu na twoją urodę.
/do Maryli/
Jakież to chude i nędzne stworzenie, Marylo!
/do Ani /
Zbliż się, dziecko. Niech ci się lepiej przyjrzę. A czy kto widział kiedy podobne piegi? A włosy czerwone, istna marchew! Chodźże bliżej, mała, powiadam ci!
/ Ania gniewnie podskoczyła ku p.Linde/
ANIA
/tupiąc nogą /
Nienawidzę pani!... Nienawidzę pani!...Nienawidzę pani!... Jakim prawem śmie mnie pani nazywać chudą i brzydką? Jakim prawem pani mówi, że jestem piegowata i ruda? Jest pani ordynarną, źle wychowaną kobietą bez serca!
MARYLA
Aniu!
ANIA
Jak pani śmie mówić to wszystko? Co też pani by pomyślała, gdyby jej powiedziano, że jest niezgrabna i tłusta? W tej chwili mało mnie obchodzi, że ranię pani uczucia. Przeciwnie - chcę je zranić! Nikt nigdy nie postąpił wobec mnie tak niegodziwie. Nikt. I nigdy pani nie wybaczę!
/ tupie /
LINDE
Czy ktokolwiek widział kiedy coś podobnego?
MARYLA
Aniu, proszę iść do swojego pokoju.
/ Ania wychodzi /
LINDE
O, nie zazdroszczę ci wychowywania tej osóbki!
MARYLA
Nie powinnaś szydzić z jej powierzchowności, Małgorzato.
LINDE
Marylo, chyba nie bronisz takiego dzikiego postępowania?
MARYLA
Nie, wcale nie mam zamiaru stawać w jej obronie. Ania postąpiła bardzo brzydko i zostanie ukarana. Lecz nie uczono jej nigdy tego, czego nie należy czynić. A ty stanowczo byłaś dla niej zbyt okrutna.
LINDE
/oburzona /
Widzę, że tutaj będę musiała liczyć się ze słowami, by nie zranić uczuć sierot, które przywieziono nie wiadomo skąd...O, nie gniewam się, ale nieprędko oczekuj moich odwiedzin
/wychodzi z godnością /
MARYLA
/ podchodzi do drzwi i woła /
Aniu!
/ wchodzi Ania/
Aniu, postąpiłaś bardzo nieładnie. Czy ci nie wstyd?
ANIA
Ona nie miała prawa nazywać mnie chudą i brzydką.
MARYLA
Ty także nie miałaś prawa wpadać w taki gniew!
/ Ania spuszcza głowę /
Małgorzata Linde jest zbyt szczera i- u mnie w gościnie. Musisz ją przeprosić.
ANIA
Nie uczynię tego. Wcale nie jest mi przykro! Martwi mnie, że to Maryli sprawiłam przykrość, ale nie żałuję tego, co powiedziałam pani Linde.
MARYLA
Pozostaniesz w domu i przemyślisz swój czyn.
/Ania stoi ze spuszczoną głową, Maryla wychodzi, po chwili wsuwa się Mateusz/
MATEUSZ
Posłuchaj, Aniu... Czy nie lepiej zakończyć całą sprawę i uczynić to, czego chce Maryla?
ANIA
Chodzi o przeproszenie pani Linde?
MATEUSZ
Tak..
ANIA
Przypuszczam, że mogłabym to zrobić, jeśli panu tak na tym zależy. Dla pana zrobiłabym wszystko!
MATEUSZ
Zależy mi na tym bardzo...Tylko nie mów Maryli, że mówiłem z tobą o tej sprawie.
ANIA
/z zapałem/
Dzikie rumaki nie wydrą ze mnie tej tajemnicy!
MATEUSZ
/uśmiecha się/
To dobrze. To bardzo dobrze...
/wychodzi /
ANIA
/ do wchodzącej Maryli/
Żałuję, że się tak uniosłam. Chciałabym przeprosić panią Linde.
MARYLA
/oddycha z ulgą/
Dobrze się składa. Właśnie idzie Małgorzata. Małgorzato!
/wchodzi pani Linde/
ANIA
/rzuca się na kolana, składa ręce i mówi z przesadą /
Ach, pani Linde! Jestem tak bardzo zmartwiona. Nie potrafiłabym w pełni wypowiedzieć całego żalu. Postąpiłam niegrzecznie i zmartwiłam tym moich drogich opiekunów, którzy pozwolili mi zostać na Zielonym Wzgórzu.. Mam rude włosy, jestem piegowata, chuda i brzydka... To, co ja pani powiedziałam, jest również prawdą, ale nie powinnam była jej mówić. Ach, pani Linde, proszę mi wybaczyć! Jeśli pani mi odmówi, będzie to tragedią mojego życia. Proszę mi wybaczyć!
LINDE
Wstań, dziecko. Wybaczam ci bez wątpienia. Widzisz, taka ze mnie szczera i otwarta kobieta.
ANIA
O, pani Linde! Dała mi pani nadzieję!...Czy mogę pójść do sadu? Tam jest więcej pola do wyobraźni.
LINDE
Ależ biegnij, moje dziecko...
/ Ania wychodzi?
W istocie, Marylo, oryginalne miłe stworzenie...
K O N I E C O D S Ł O N Y II
DIANA
Dałaś całe przedstawienie!
ANIA
No cóż...
DIANA
Pamiętam dzień, gdy pierwszy raz przyprowadziła cię do nas pani Maryla. Zaskoczyłaś mnie.
ANIA
Czymże ja cię zaskoczyłam?
DIANA
Humorem, oryginalnością, fantazją...
ANIA
A ja byłam wtedy taka przerażona, że ci się nie spodobam, tobie - mojej przyjaciółce od serca. Jak widzisz - i radość i obawa towarzyszyły mi w drodze na Sosnowe Wzgórze... Pamiętasz naszą przysięgę?
DIANA
O tak! Powtórzmy ją!
/wstają, podają sobie obie ręce/
ANIA
/ wypowiada słowa, Diana powtarza/
UROCZYŚCIE OBIECUJĘ I PRZYRZEKAM...
POZOSTAĆ WIERNĄ NAJLEPSZEJ MEJ PRZYJACIÓLCE...
ANI SHIRLEY...
/Diana wtrąca/
DIANIE BARRY...
/znów mówi Ania/
DOPÓKI SŁOŃCE I KSIĘŻYC...
ISTNIEĆ BĘDĄ...
To były wspaniałe dni...
DIANA
A ile miałyśmy przygód...
A ta historia z ametystową broszką Maryli...
ANIA
Albo moje ciasto dla państwa Allan - z kroplami walerianiwymi... A wszystko przez ten przeklęty katar...Jak ja się wstydziłam pastora i jego żony!
DIANA
O, to mogło przydarzyć się każdemu.
ANIA
O nie, to tylko mnie przytrafiały się tego rodzaju pomyłki.
Och, Diano, zupełnie zapomniałam o poczęstunku.
/ podaje Dianie czerwony napój; Diana ogląda szklankę z zadumą/
DIANA
Sok malinowy... Zupełnie jak wtedy.
ANIA
A tak! Nasz podwieczorek i jego tragiczne skutki...
O D S Ł O N A 3
/Maryla krząta się przy stole, wchodzi Ania z naręczem kwiatów/
ANIA
Ach, Marylo, jak się cieszę, że żyję na świecie, kiedy wokół jest tak pięknie!
MARYLA
/patrzy na kwiaty /
Znowu śmieci! Sypialnie są do spania.
ANIA
I do marzeń, Marylo! Dziękuję, że mogłam zaprosić Dianę na podwieczorek. Ach, Marylo! Jaka przyjemna jest sama myśl o chwili, kiedy będę podejmować mojego gościa.
MARYLA
Aniu, mamy jeszcze pół butelki soku malinowego. Stoi na drugiej półce w spiżarni .Będę na zebraniu i pewnie nie wrócę przed zmrokiem.
/zarzuca szal i wychodzi/
ANIA
/ wstawia kwiaty do wazonu, wchodzi Diana/
Witaj, Diano. Proszę, rozgość się. Usiądź może na tym krześle, jest wygodniejsze. Ja tymczasem przyniosę sok malinowy.
DIANA
Przygotowałaś całe przyjęcie.
/siada; Ania wychodzi i wraca z butelką/
ANIA
Proszę, pozwól, Diano...
/stawia szklankę /
Co do mnie, nie mogłabym teraz nic wypić. Jestem jeszcze tak nasycona wspaniałymi jabłkami z naszego sadu...
/ nalewa sok do szklanki/
DIANA
/pije do dna/
Jaki to pyszny sok malinowy, Aniu! Nigdy nie przypuszczałam, że sok owocowy może być tak doskonały.
ANIA
Cieszy mnie, że ci smakuje. Pij, ile zechcesz. Ja bardzo lubię czerwone napoje, a ty?
/ Diana pije i tylko potakuje /
Uważam, że mają dwa razy lepszy smak niż wszystkie inne.
DIANA
Najlepszy, jaki kiedykolwiek piłam. O wiele lepszy od płynu pani Linde, która przecież tak chwali swoje przetwory. Tamten jest zupełnie inny.
ANIA
Bardzo wierzę, że przetwory Maryli mogą być lepsze. Maryla jest świetną gospodynią. Ma ona ze mną krzyż Pański!... Ale co się z tobą dzieje, Diano?!
DIANA
/ wstaje z miejsca, siada, przykłada ręce do głowy/
Jestem...jestem strasznie chora...Ja.. ja.. muszę iść do domu...
ANIA
Ale jak możesz myśleć o pójściu do domu bez wypicia u mnie herbaty?
DIANA
Muszę iść do domu...
ANIA
Ale musisz zjeść cokolwiek... Połóż się na chwilę, a zaraz pewnie zrobi ci się lepiej. A co cię boli?
DIANA
Muszę iść do domu...
ANIA
Może to ospa? A co ci najwięcej dokucza?
DIANA
Kręci mi się w głowie.
ANIA
Widzę, że nie ma innego wyjścia, jak odprowadzić cię do domu...A tak się cieszyłam na myśl o tym naszym popołudniu.
/Diana jest słaba, Ania zakłada jej kapelusz i powoli wyprowadza /
Biedna Diana!
/drugimi drzwiami wchodzi Maryla i zaczyna się krzątać po zdjęciu szala; wchodzi Ania zapłakana/
MARYLA
Cóż to, Aniu?
ANIA
/ociera łzy /
Pani Barry jest bardzo zagniewana. Mówi, że spoiłam Dianę i odesłałam ją do domu w okropnym stanie. Na pewno nie pozwoli nam się spotykać. Ach, Marylo, jakie nieszczęście mnie spotkało!
MARYLA
Czy to pani Barry oszalała, czy też ty? Co jej takiego dałaś do picia?
ANIA
Nic innego, tylko sok malinowy. Nie miałam pojęcia, że sokiem malinowym można się upić. Nawet jeśli ktoś wypije kilka szklanek. To straszne - ja nie chciałam jej spoić!
MARYLA
Spoić - co za głupota! Gdzie ta butelka?
/ Ania wskazuje butelkę, Maryla ją ogląda/
Aniu, w istocie posiadasz jakiś niezwykły dar do stwarzania sobie kłopotów. Poczęstowałaś Dianę winem porzeczkowym, nie sokiem. Czy sama nie zauważyłaś różnicy?
ANIA
Nie próbowałam go wcale. Starałam się być bardzo gościnna.
/słychać pukanie, wchodzi pani Barry/
BARRY
Dzień dobry, Marylo.
MARYLA
Dzień dobry.
BARRY
Anno Shirley, jesteś bardzo zepsutym dzieckiem. Jak mogłaś tak spoić Dianę?! Ona wróciła do domu kompletnie pijana. Do tego śmiała się głupkowato. Teraz ma straszny ból głowy.
MARYLA
Ależ to była najzwyczajniejsza pomyłka. Ania tu wcale nie jest winna.
BARRY
Niewinna? Nigdy w to nie uwierzę.
ANIA
Ach, pani Barry, proszę mi wybaczyć. Ja nie miałam zamiaru spoić Diany, Diany, którą tak kocham....Niech pani pozwoli nam dalej się przyjaźnić. W przeciwnym razie okryje pani moje życie obłokiem smutku i rozpaczy.
BARRY
Anno Shirley, nie uważam, abyś była odpowiednim towarzystwem dla Diany.
MARYLA
O, nie pije się również kilku szklanek wina porzeczkowego na raz! Widocznie łakomstwo Diany zostało tak ukarane.
ANIA
Czy mogłabym zobaczyć się z Dianą po raz ostatni i ją przeprosić?
BARRY
Diana wyjechała z ojcem do Carmody.
Żegnam.
ANIA
Ostatnia moja nadzieja prysła.
MARYLA
Daj spokój, Aniu, pomóż mi posprzątać ze stołu.
/krzątają się /
K O N I E C O D S Ł O N Y III
DIANA
To były najbardziej przykre dni. Nawet w szkole nie rozmawiałyśmy ze sobą. Dobrze, że mogłyśmy pisać do siebie w tajemnicy.
ANIA
Wtedy rzuciłam się w wir pracy. Koniecznie chciałam nauczyć się tej nieszczęsnej geometrii.
DIANA
Rozdzieliło nas seminarium. Za to teraz jesteś tu, w Avonlea.
ANIA
Będę pracować w szkole i opiekować się Marylą. Ach, Diano, jak dobrze być w domu! Jaka to rozkosz widzieć różowe niebo, biały sad. Ileż w tym poezji, nadziei i miłości...
Ale czas przygotować podwieczorek. Zaraz przyjdzie Maryla, Twoi rodzice, pani Małgorzata Linde i Gilbert. Wszystko wcześniej przygotowałam, wystarczy tylko pięknie nakryć do stołu.
/podnoszą się /
DIANA
A właśnie! Dlaczego nie wspomniałaś wcześniej o Gilbercie?
ANIA
Jaka ja byłam głupia, że wmawiałam sobie tyle lat nienawiść do Gilberta. Ale to cała historia. Opowiem ci w kuchni.
DIANA
Płonę wprost z ciekawości...
/powoli odchodzą wziąwszy się pod ręce/
K U R T Y N A