Japonia. Bliżej nieokreślona przyszłość. Na skutek zderzenia tajemniczego meteorytu z …ciałem psychopatycznej morderczyni, Rikki Wyspy Japońskie pokrywają się chmurą czarnego pyłu. Wkrótce okazuje się, że każdy, kto znalazł się w jego zasięgu zamienia się w zombie ze sterczącą nad czołem naroślą w kształcie anteny. Nie wszyscy, na szczęście ulegli przerażającej transformacji w krwiożercze bestie, dlatego też rząd buduje wielki mur, przecinający największą wyspę Japonii, Honsiu na dwie strefy. Po jednej stronie ogrodzenia znajdują się zainfekowani, której przewodzi królowa zombie, Rikka, po drugiej zaś ci, którzy ocaleli. W strefie ludzi panuje jednak chaos i anarchia, potęgowana przez narkotyk, który uzyskuje się z owej narośli wyrastającej z czoła każdego zombie. Ludzie są podzieleni także w opiniach co do dalszej współegzystencji z hordami potworów, tłoczących się za wielkim murem. Niektórzy uważają, że należą się im te same prawa co zwykłym ludziom inni, że należy przeprowadzić ich masową eksterminację. Druga opcja, którą reprezentuje generał Osawa w końcu zwycięża. Osawa i pracujący dla niego naukowcy mają w zanadrzu atut: Kikę. Zwyczajną japońską nastolatkę, która jako jedyna nie została zarażona tajemniczym pyłem, mimo iż znajdowała się w strefie zakażania. Ale to nie wszystko. Kika została znaleziona na wpółmartwa z wyrwanym sercem. Naukowcom udało się zastąpić serce silnikiem i dziewczyna wróciła do żywych. Wyposażona w elektryczny miecz oraz ponadprzeciętną zwinność Kika oraz kilkoro towarzyszących jej osób, m.in. przemytnik Taku oraz chłopiec sierota wyruszają zza mury ogrodzenia. Cel jest jeden: znaleźć i zlikwidować Rikkę. Kika traktuję sprawę osobiście, bowiem Królowa Zombie to jej wyrodna matka.
Kiedy w 2007 r. Noburo Iguchi i twórca efektów gore, Yoshihiro Nishimura rozlali w filmie „The Machine Girl” morze jasnoczerwonej krwi, nikt nie przypuszczał, że to początek krwawej fali „nowego gore”. Dziś obaj twórcy przełomowej „The Machine Girl” są uznawani za ojców nurtu „nowej fali” horrorów zwanych także J-sploitation (skrót od: japanese splatter exploitation) a sam nurt stał się najciekawszym wydarzeniem w japońskim kinie grozy ostatnich lat. Napompowane adrenaliną i pełne groteskowych efektów gore filmy Iguchiego i Nishimury oraz ich kolegów (m.in Tak Sakaguchi, Naoyuki Tomomatsu, Takao Nakano czy Go Ohara) nie stanowią jednak jednorodnego nurtu. W obrębie J-sploitation możemy bowiem wyróżnić pełne rozmachu widowiskowe filmy akcji okraszone makabrycznymi surrealistyczno-groteskowymi efektami gore („Tokyo Gore Police”, „Mutant Girls Squad”), jak też filmy stawiające na wyraźny kontekst erotyczny („Samurai Princess”, „Big Tits Zombie”). Nie brakuje również splatterów z „nowej fali”, które poza akcją i erotycznymi podtekstami, charakteryzują się bezkompromisową, bezlitosną krytyką japońskiej pop kultury („The Machine Girl”, „Robo-Geisha”, „Vampire Girl vs Frankenstein Girl”), a nawet przedstawicieli J-sploitation, romansujących z kinem science-fiction („Alien vs Ninja”). Przedstawiony przez mnie podział nie jest wyraźny i w ekranowej praktyce często bardzo płynny, niemniej jest on niewątpliwie obecny. Najlepsze filmy, bo mimo czysto rozrywkowego charakteru i wielu krwawych atrakcji, oferujący nieco „głębszą” treść są obrazy z odmiany „krytycznej”. Jest to ocena subiektywna, bowiem „The Machine Girl” oraz „Vampire Girl vs Frankenstein Girl” są moimi ulubionymi reprezentantami J-sploitation. Ale po seansie najnowszego dzieła Nishimury, „Helldriver`a” do wspomnianej dwójki dopisuje ten właśnie tytuł.
„Helldriver” bowiem to artystyczne apogeum J-sploitation. Esencja omawianego nurtu w najdoskonalszej, najczystszej postaci. Obraz Nishimury ma rozmach „Mutant Girls Squad”, szaleństwo formy „Robo-Geishy”, energię „The Machine Girl”, gryzącą ironię „Vampire Girl vs Frankenstein Girl” oraz groteskową i krwawą makabrę „Tokyo Gore Police”. Nishimura dokładnie wymieszał zapożyczone z wymienionych tytułów składniki i podgrzał je na ogniu swej szalonej, nieskrępowanej wyobraźni i rozsadzającej energii kina bez żadnych ograniczeń. „Helldriver” prezentuję bowiem rodzaju przekazu totalnego. Obraz, dźwięk, narracja, fabularne motywy i kreacje postaci – wszystko to daleko wykracza poza granice estetyki i estetycznych przyzwyczajeń widza. To prawdziwa hektabomba kreatywnej wyobraźni twórcy filmu – Yoshihiro Nishimury (reżyser, montażysta, autor postaci oraz efektów gore).
Reżyser „Tokyo Gore Police” proponuje widzom jazdę bez trzymanki, bez hamulców i na dodatek bez kierowcy. Na samo dno piekła. To, czego bowiem będziemy świadkami zapiera dech w piersiach i to nawet tych, którzy z niejednego j-sploitation chleb jedli. Poza klasycznymi i obowiązkowymi dla tego nurtu scenami „krwawego deszczu” (motyw-podpis Nishimury, gdy tryskająca niczym z wodnej armatki krew bryzga na kamerę i obryzguje aktorów) oraz poza równie obowiązkową galerią groteskowo zdeformowanych kreatur, maszkaron i humanoidalnych potworów (m.in. zombie-gejsza z rozprutym brzuchem, z którego wystaje pępowina ze zmutowanym płodem czy też tzw. bodyhand – istota, która zamiast nóg ma ręce oraz mikrorączki, wystające z policzków) – poza tymi elementami Nishimura oferuję kilka „nowości”. Wśród nich największe wrażenie sprawia grad pocisków-odciętych głów, samochód poskładany z fragmentów ludzkich ciał, „deszcz” spadających z nieba zombie czy gigantyczny stwór stworzony z ciał setek tysięcy zainfekowanych osób. Ale to nie wszystko.
Twórcy „Helldriver`a”, jak chyba jeszcze nigdy dotąd w historii „nowego gore”, przyłożyli się do strony realizacyjnej. Obraz Nishimury to eksplodujące akcją, makabrą, krwią, groteską widowisko zrealizowane mimo przynależności do kina klasy B w pełni profesjonalnie, z zaskakującym inscenizacyjnym rozmachem i pomysłowością. Rzecz jasna, musimy sobie zdawać sprawę, że cały czas pozostajemy w obszarze filmowego świadomego kiczu, poetyki campu i postmodernizmu bez zahamowań. Krew jest więc jasnoczerwona, odcięte kończyny to gumowe protezy a aktorzy noszą specjalne kostiumy, ale rzadko kiedy w kinie możemy oglądać kicz tak wizualnie atrakcyjny, a momentami wręcz porywający. W warstwie realizacyjnej szczególnie warto wyróżnić mistrzowski montaż, za który odpowiadał Nishimura osobiście (np. sekwencja pojedynku trojga różnych bohaterów z trzema różnymi przeciwnikami zmontowano w montażu równoległym). Ale wiele dobrego powinniśmy napisać o pracy nie podlegającej prawu grawitacji kamery, znakomicie dobranej muzyce (utwory klasyczne brzmią iście perwersyjnie w połączeniu z Nishimurową makabrą) oraz o „komiksowych” efektach wizualnych (mój ulubiony: gdy Kika staje wyprostowana, wydobywa swój elektryczny miecz a pęd powietrza rozwiewa jej długie włosy). Realizacyjnie filmem jest tak perfekcyjny w swej estetyce, że gdy się skończył żałowałem, że twórcy nie uraczą mnie już żadną szaloną atrakcją.
Najsłabiej, co nie powinno być zaskoczeniem, wypada pretekstowa fabuła. Wszystko bowiem już widzieliśmy we wcześniejszych filmach J-sploitation. Zarówno bowiem zwyczajna japońska nastolatka, która wskutek traumatycznych wydarzeń, zamienia się w anioła zagłady wyposażonego w superbroń (idealnie wpisująca się w konwencję debiutantka Yumiko Hara), jak też szaleńcy gotowi wyrzynać w pień wszystko dookoła ( groteskowa do entej potęgi Eihi Shiina, znana „Gry wstępnej” i z „Tokyo Gore Police”), a ponadto motyw eksterminacji kolejnych, coraz dziwaczniejszych przeciwników czy też ironiczne telewizyjne przerywniki (w „Helldriver” są to rządowe komunikaty) - wszystkie te elementy stanowią już konwencję „nowego gore”. A jednak, choć Nishimura nie stara się pod względem fabularnym ani przez chwilę być oryginalnym (wszak za jego filmem stoi długa i niezwykle bogata tradycja zombie movies i filmowej apokalipsy), sposób w jaki opowiada tę pretekstową historię sprawia, że wtórność zupełnie nam nie przeszkadza.
Oczywiście, gdyby ktoś chciał, mógłby poszukać w tym filmie nieco poważniejszych tonów (relacja matka-córka, krytyka wszelkich dyktatur, rasizmu itp.), ale powiedzmy sobie szczerze, „Helldriver” to nie kino dla intelektualistów. Choć niewątpliwie, aby w pełni docenić błyskotliwe dzieło Nishmury, inteligencja jest konieczna. Film twórcy „Tokyo Gore Polce” wymaga bowiem otwartych horyzontów myślowych, dużej samoświadomości konwencji i …. wisielczego, czy raczej zombiastycznego poczucia humoru. Cieszę się, że spełniłem te warunki, ponieważ mogłem się nacieszyć tę wybuchową mieszanką złego gustu i formalnego szaleństwa.
Horror Lustra Aleksandre'a Aji był solidnym remakiem koreańskiego oryginału. Nie trudno było się zatem domyślić, że prędzej czy później doczekamy się kontynuacji. I w końcu nastał ten czas, gdy pojawił się pierwszy zwiastun Mirrors 2. Sęk w tym, że jest to produkcja prosto na rynek DVD Blu-ray. Tym samym obniżenie poziomu jest pewne niemal na 100%, ale czy będzie ono na tyle duże, by popsuć przyjemność z seansu?
HORROR: HELLDRIVER
Japonia. Bliżej nieokreślona przyszłość. Na skutek zderzenia tajemniczego meteorytu z …ciałem psychopatycznej morderczyni, Rikki Wyspy Japońskie pokrywają się chmurą czarnego pyłu. Wkrótce okazuje się, że każdy, kto znalazł się w jego zasięgu zamienia się w zombie ze sterczącą nad czołem naroślą w kształcie anteny. Nie wszyscy, na szczęście ulegli przerażającej transformacji w krwiożercze bestie, dlatego też rząd buduje wielki mur, przecinający największą wyspę Japonii, Honsiu na dwie strefy. Po jednej stronie ogrodzenia znajdują się zainfekowani, której przewodzi królowa zombie, Rikka, po drugiej zaś ci, którzy ocaleli. W strefie ludzi panuje jednak chaos i anarchia, potęgowana przez narkotyk, który uzyskuje się z owej narośli wyrastającej z czoła każdego zombie. Ludzie są podzieleni także w opiniach co do dalszej współegzystencji z hordami potworów, tłoczących się za wielkim murem. Niektórzy uważają, że należą się im te same prawa co zwykłym ludziom inni, że należy przeprowadzić ich masową eksterminację. Druga opcja, którą reprezentuje generał Osawa w końcu zwycięża. Osawa i pracujący dla niego naukowcy mają w zanadrzu atut: Kikę. Zwyczajną japońską nastolatkę, która jako jedyna nie została zarażona tajemniczym pyłem, mimo iż znajdowała się w strefie zakażania. Ale to nie wszystko. Kika została znaleziona na wpółmartwa z wyrwanym sercem. Naukowcom udało się zastąpić serce silnikiem i dziewczyna wróciła do żywych. Wyposażona w elektryczny miecz oraz ponadprzeciętną zwinność Kika oraz kilkoro towarzyszących jej osób, m.in. przemytnik Taku oraz chłopiec sierota wyruszają zza mury ogrodzenia. Cel jest jeden: znaleźć i zlikwidować Rikkę. Kika traktuję sprawę osobiście, bowiem Królowa Zombie to jej wyrodna matka.
Kiedy w 2007 r. Noburo Iguchi i twórca efektów gore, Yoshihiro Nishimura rozlali w filmie „The Machine Girl” morze jasnoczerwonej krwi, nikt nie przypuszczał, że to początek krwawej fali „nowego gore”. Dziś obaj twórcy przełomowej „The Machine Girl” są uznawani za ojców nurtu „nowej fali” horrorów zwanych także J-sploitation (skrót od: japanese splatter exploitation) a sam nurt stał się najciekawszym wydarzeniem w japońskim kinie grozy ostatnich lat. Napompowane adrenaliną i pełne groteskowych efektów gore filmy Iguchiego i Nishimury oraz ich kolegów (m.in Tak Sakaguchi, Naoyuki Tomomatsu, Takao Nakano czy Go Ohara) nie stanowią jednak jednorodnego nurtu. W obrębie J-sploitation możemy bowiem wyróżnić pełne rozmachu widowiskowe filmy akcji okraszone makabrycznymi surrealistyczno-groteskowymi efektami gore („Tokyo Gore Police”, „Mutant Girls Squad”), jak też filmy stawiające na wyraźny kontekst erotyczny („Samurai Princess”, „Big Tits Zombie”). Nie brakuje również splatterów z „nowej fali”, które poza akcją i erotycznymi podtekstami, charakteryzują się bezkompromisową, bezlitosną krytyką japońskiej pop kultury („The Machine Girl”, „Robo-Geisha”, „Vampire Girl vs Frankenstein Girl”), a nawet przedstawicieli J-sploitation, romansujących z kinem science-fiction („Alien vs Ninja”). Przedstawiony przez mnie podział nie jest wyraźny i w ekranowej praktyce często bardzo płynny, niemniej jest on niewątpliwie obecny. Najlepsze filmy, bo mimo czysto rozrywkowego charakteru i wielu krwawych atrakcji, oferujący nieco „głębszą” treść są obrazy z odmiany „krytycznej”. Jest to ocena subiektywna, bowiem „The Machine Girl” oraz „Vampire Girl vs Frankenstein Girl” są moimi ulubionymi reprezentantami J-sploitation. Ale po seansie najnowszego dzieła Nishimury, „Helldriver`a” do wspomnianej dwójki dopisuje ten właśnie tytuł.
„Helldriver” bowiem to artystyczne apogeum J-sploitation. Esencja omawianego nurtu w najdoskonalszej, najczystszej postaci. Obraz Nishimury ma rozmach „Mutant Girls Squad”, szaleństwo formy „Robo-Geishy”, energię „The Machine Girl”, gryzącą ironię „Vampire Girl vs Frankenstein Girl” oraz groteskową i krwawą makabrę „Tokyo Gore Police”. Nishimura dokładnie wymieszał zapożyczone z wymienionych tytułów składniki i podgrzał je na ogniu swej szalonej, nieskrępowanej wyobraźni i rozsadzającej energii kina bez żadnych ograniczeń. „Helldriver” prezentuję bowiem rodzaju przekazu totalnego. Obraz, dźwięk, narracja, fabularne motywy i kreacje postaci – wszystko to daleko wykracza poza granice estetyki i estetycznych przyzwyczajeń widza. To prawdziwa hektabomba kreatywnej wyobraźni twórcy filmu – Yoshihiro Nishimury (reżyser, montażysta, autor postaci oraz efektów gore).
Reżyser „Tokyo Gore Police” proponuje widzom jazdę bez trzymanki, bez hamulców i na dodatek bez kierowcy. Na samo dno piekła. To, czego bowiem będziemy świadkami zapiera dech w piersiach i to nawet tych, którzy z niejednego j-sploitation chleb jedli. Poza klasycznymi i obowiązkowymi dla tego nurtu scenami „krwawego deszczu” (motyw-podpis Nishimury, gdy tryskająca niczym z wodnej armatki krew bryzga na kamerę i obryzguje aktorów) oraz poza równie obowiązkową galerią groteskowo zdeformowanych kreatur, maszkaron i humanoidalnych potworów (m.in. zombie-gejsza z rozprutym brzuchem, z którego wystaje pępowina ze zmutowanym płodem czy też tzw. bodyhand – istota, która zamiast nóg ma ręce oraz mikrorączki, wystające z policzków) – poza tymi elementami Nishimura oferuję kilka „nowości”. Wśród nich największe wrażenie sprawia grad pocisków-odciętych głów, samochód poskładany z fragmentów ludzkich ciał, „deszcz” spadających z nieba zombie czy gigantyczny stwór stworzony z ciał setek tysięcy zainfekowanych osób. Ale to nie wszystko.
Twórcy „Helldriver`a”, jak chyba jeszcze nigdy dotąd w historii „nowego gore”, przyłożyli się do strony realizacyjnej. Obraz Nishimury to eksplodujące akcją, makabrą, krwią, groteską widowisko zrealizowane mimo przynależności do kina klasy B w pełni profesjonalnie, z zaskakującym inscenizacyjnym rozmachem i pomysłowością. Rzecz jasna, musimy sobie zdawać sprawę, że cały czas pozostajemy w obszarze filmowego świadomego kiczu, poetyki campu i postmodernizmu bez zahamowań. Krew jest więc jasnoczerwona, odcięte kończyny to gumowe protezy a aktorzy noszą specjalne kostiumy, ale rzadko kiedy w kinie możemy oglądać kicz tak wizualnie atrakcyjny, a momentami wręcz porywający. W warstwie realizacyjnej szczególnie warto wyróżnić mistrzowski montaż, za który odpowiadał Nishimura osobiście (np. sekwencja pojedynku trojga różnych bohaterów z trzema różnymi przeciwnikami zmontowano w montażu równoległym). Ale wiele dobrego powinniśmy napisać o pracy nie podlegającej prawu grawitacji kamery, znakomicie dobranej muzyce (utwory klasyczne brzmią iście perwersyjnie w połączeniu z Nishimurową makabrą) oraz o „komiksowych” efektach wizualnych (mój ulubiony: gdy Kika staje wyprostowana, wydobywa swój elektryczny miecz a pęd powietrza rozwiewa jej długie włosy). Realizacyjnie filmem jest tak perfekcyjny w swej estetyce, że gdy się skończył żałowałem, że twórcy nie uraczą mnie już żadną szaloną atrakcją.
Najsłabiej, co nie powinno być zaskoczeniem, wypada pretekstowa fabuła. Wszystko bowiem już widzieliśmy we wcześniejszych filmach J-sploitation. Zarówno bowiem zwyczajna japońska nastolatka, która wskutek traumatycznych wydarzeń, zamienia się w anioła zagłady wyposażonego w superbroń (idealnie wpisująca się w konwencję debiutantka Yumiko Hara), jak też szaleńcy gotowi wyrzynać w pień wszystko dookoła ( groteskowa do entej potęgi Eihi Shiina, znana „Gry wstępnej” i z „Tokyo Gore Police”), a ponadto motyw eksterminacji kolejnych, coraz dziwaczniejszych przeciwników czy też ironiczne telewizyjne przerywniki (w „Helldriver” są to rządowe komunikaty) - wszystkie te elementy stanowią już konwencję „nowego gore”. A jednak, choć Nishimura nie stara się pod względem fabularnym ani przez chwilę być oryginalnym (wszak za jego filmem stoi długa i niezwykle bogata tradycja zombie movies i filmowej apokalipsy), sposób w jaki opowiada tę pretekstową historię sprawia, że wtórność zupełnie nam nie przeszkadza.
Oczywiście, gdyby ktoś chciał, mógłby poszukać w tym filmie nieco poważniejszych tonów (relacja matka-córka, krytyka wszelkich dyktatur, rasizmu itp.), ale powiedzmy sobie szczerze, „Helldriver” to nie kino dla intelektualistów. Choć niewątpliwie, aby w pełni docenić błyskotliwe dzieło Nishmury, inteligencja jest konieczna. Film twórcy „Tokyo Gore Polce” wymaga bowiem otwartych horyzontów myślowych, dużej samoświadomości konwencji i …. wisielczego, czy raczej zombiastycznego poczucia humoru. Cieszę się, że spełniłem te warunki, ponieważ mogłem się nacieszyć tę wybuchową mieszanką złego gustu i formalnego szaleństwa.
Horror Lustra Aleksandre'a Aji był solidnym remakiem koreańskiego oryginału. Nie trudno było się zatem domyślić, że prędzej czy później doczekamy się kontynuacji. I w końcu nastał ten czas, gdy pojawił się pierwszy zwiastun Mirrors 2. Sęk w tym, że jest to produkcja prosto na rynek DVD Blu-ray. Tym samym obniżenie poziomu jest pewne niemal na 100%, ale czy będzie ono na tyle duże, by popsuć przyjemność z seansu?