Wygrałam!!!- Taylor po raz kolejny z triumfem w oczach i zadowoloną miną, wyłoży-
ła karty jako ostatnia, delektując się porażką pozostałych graczy. Wszyscy spojrzeli na nią z wielkim zdumieniem i minami, które wyraźnie wskazywały iż nie wierzą, że to dzieje się naprawdę. To znaczy, wszyscy poza Kestrel, ponieważ jej mina ukazywała jedynie znużenie.
- No nie wiem...- stwierdziła z powątpiewaniem- gramy już siódmy raz, a ty od same-
go początku wygrywasz?- zapytała ze złośliwym uśmieszkiem. Taylor spiorunowała ją wzrokiem, odrzuciła swoje długie, jasne włosy i odwróciła wielkie, obramowane tu- szem, błękitne oczy. Nienawidziła Kestrel. Te jej głupie dogadywanie i szczeniackie zachowanie doprowadzało ją do szału. Fakt, że była jedyną znaną jej osobą, która jej nie podziwiała, również nie poprawiał sytuacji. Taylor miała 15 lat, była bardzo piękna i przede wszystkim bardzo popularna. Była wysoka (prawie 1,75), miała bardzo ja-
sne blond, proste włosy do pasa oraz wspaniałą figurę, jednak popularność wcale nie uderzyła jej do głowy. Była dla wszystkich miła, a oni odpowiadali jej tym samym. Dlatego nie mogła zrozumieć Kestrel. Ona była jej zupełnym przeciwieństwem- była dla wszystkich niemiła, ale od nich oczekiwała odwrotnej reakcji. Taylor obrzuciła spojrzeniem wszystkich obecnych w pokoju. Jade, Meredith, Janie, Thea, Blaise, Carrie i Vallentine wpatrywały się w nią z uwielbieniem, połączonym z niepewnością. Nie wiedziały co tak naprawdę Taylor o nich myśli. Wydawała się taka niedostępna i niewzruszona, mimo iż już nieraz pokazywała im, niekoniecznie z własnej woli, że jednak jej serce nie jest z kamienia, i że ma je jak wszyscy inni. Uśmiechnęła się do nich ciepło, zupełnie ignorując obecność Kestrel. Widziała, że Janie ma już łzy w oczach i szybko chciała zakończyć grę, która sprawia przykrość koleżance.
- Może powróżymy sobie z kart?- rzuciła i zauważając reakcję pozostałych, stwierdzi-ła, że wybór był trafiony. Janie posłała jej wdzięczne spojrzenie, oczami, jak z saty-
sfakcją spostrzegła Taylor, już bez łez. Carrie od razu zerwała się z miejsca jak opa-
rzona i zaproponowała, że przyniesie wróżby. Ta reakcja wydała się Taylor trochę
dziwna, ale po chwili już o niej zapomniała, ponieważ Jade zaczęła tańczyć, próbując
, bez skutku, naśladować Beyonce. Po chwili miały już wszystko co potrzebne: karty, chipsy i uśmiech na twarzy. Pierwsza zdecydowała się na wróżenie Blaise, której od początku ten pomysł bardzo przypadł do gustu. Dziewczyny wyobrażały sobie, że znajdują się w namiocie cyganki. Rola ,, głównej wróżki” przypadła Thee, która od razu zaczęła się w nią wczuwać. Dziewczętom bardzo spodobała się ta zabawa. Piszczały i krzyczały, gdy losowały ,, niespodziankę”, a wzdychały z rozmarzeniem gdy ,,miłość”. Wreszcie nadeszła kolei Taylor. Powoli podeszła do łóżka, gdzie Thea wróżyła pozostałym dziewczynom. Usiadła i uśmiechnęła się z zażenowaniem. Jakie to głupie, pomyślała, kiedy dostała polecenie przetasowania kilkakrotnie kart. Za trzecim czy czwartym razem popadła już w taką rutynę, że nie bardzo zdawała sobie sprawę z własnych ruchów. Nagle jedna z kart upadła na podłogę. Nikt inny nie zwrócił na to uwagi, ale Taylor to nieco obudziło. Schyliła się, żeby ją podnieść i wtedy zauważyła, że karta leży wróżbą do góry. Podniosła ją bardzo powoli do oczu, czując jak serce zamiera jej w piersi. Nie, to niemożliwe, przekonywała się w myślach, to przecież tylko głupie wróżby. No właśnie. Sama nie rozumiała czemu tak nagle zaczęła się tym przejmować. Wiedziała tylko tyle, że tej karty nie było wcześniej w talii. Na pewno. Zauważyłaby ją. Zresztą to i tak były wróżby z gazetki, więc coś takiego nie mogłoby się tam znaleźć, prawda? Panikowała. Wiedziała, że panikuje, ale nie potrafiła się uspokoić. No bo co, u diabła, karta ,, Śmierć jest blisko” robiła we wróżbach dla dzieciaków? A ,co chyba najważniejsze, nie zauważyła też, żeby któraś z dziewczyn wylosowała tę właśnie kartę, a przecież każda z nich była
już co najmniej kilka razy. Tylko Taylor twierdziła, że to taka głupota więc, po długich namowach reszty, była teraz po raz pierwszy. Po raz pierwszy i ostatni, przemknęło jej przez głowę. Przestań!, nakazała sobie w myślach. Jakaś część jej nadal starała się zachować trzeźwość umysłu, jednak powoli jej opór stawał się coraz słabszy, aż w końcu cała zanurzyła się w ponurych, wręcz przerażających, rozmyślaniach. Kiedy tak siedziała w salonie Carrie, z maską opanowania na twarzy, tak naprawdę przy-
pominała sobie pewien film. Bohaterka tego filmu nie wierzyła w magię i tym podo-
bne rzeczy. Film trwał 2 godziny. Przez pierwsze 125 minut filmu wokół niej działy się różne, naprawdę przedziwne rzeczy, których nie dało się wyjaśnić inaczej, jak magią. Ale ona uwierzyła dopiero w ostatnich 5 minutach, że istnieje coś takiego jak wampiry, wilkołaki i takowa magia, ale wtedy było już za późno, ponieważ była właśnie przez jednego wampira zjadana. Taylor przypomniała sobie ten film i wtedy coś sobie uświadomiła. To ona teraz była tą dziewczyną. Dziewczyną, która igrała z ogniem. Igrała, igrała aż się doigrała, usłyszała w myślach, ale nie był to jej własny głos. Zdziwiła się i to ją otrzeźwiło. Zdała sobie sprawę, że już nie siedzi na łóżku, tylko na podłodze, a wszystkie dziewczyny klęczą obok niej i coś do niej mówią. Na początku słyszała jedynie szmery, ale po chwili zaczęła wyłaniać całe słowa, a później zdania.
- Taylor!- wszędzie rozpoznałaby ten rozhisteryzowany głos Meredith
- Taylor, nic ci nie jest?!- to była Vallentine
- Dlaczego płaczesz?!- zapytała Carrie. Taylor zamrugała ze zdziwienia oczami i poczuła pod nimi wilgoć. No właśnie, pomyślała ze wściekłością, dobre pytanie. Dlaczego ja płacze?! Przez jakąś głupią kartę, której wcześniej nie widziałam, ale nie można powiedzieć, żebym wiele z tych kart widziała, w związku z tym, że w ogóle w to nie grałam?! Czy może przez ten głupi film, który opowiada o jakiś baj-
kach z wampirami w rolach głównych?! To niedorzeczne, stwierdziła i od razu poczuła się lepiej. Mimo wszystko wciąż czuła się odrobinę przestraszona.
- Taylor?- Carrie odchrząknęła znacząco. Taylor już prawie zapomniała o ich obecności.
- Już wszystko dobrze- zapewniła je, ale jej głos brzmiał jakoś dziwnie. Może dlate-
go, że wcale nie było dobrze i Taylor o tym doskonale wiedziała. Ale nie chciała mó-
wić im o swojej paranoi, ponieważ bała się, że ją wyśmieją. Dziewczyny chyba nie bardzo jej uwierzyły, ale skinęły zgodnie głową i wszystkie razem usiadły przed telewizorem. Taylor wciąż miała przeczucie, że coś złego się stanie, ale starała się zachowywać normalnie.
- Przeznaczenie jest blisko. Rozejrzała się po pokoju, ale niczego nie zauważyła. Wtedy właśnie to usłyszała. Dzwonek do drzwi.
Wygrałam!!!- Taylor po raz kolejny z triumfem w oczach i zadowoloną miną, wyłoży-
ła karty jako ostatnia, delektując się porażką pozostałych graczy. Wszyscy spojrzeli na nią z wielkim zdumieniem i minami, które wyraźnie wskazywały iż nie wierzą, że to dzieje się naprawdę. To znaczy, wszyscy poza Kestrel, ponieważ jej mina ukazywała jedynie znużenie.
- No nie wiem...- stwierdziła z powątpiewaniem- gramy już siódmy raz, a ty od same-
go początku wygrywasz?- zapytała ze złośliwym uśmieszkiem. Taylor spiorunowała ją wzrokiem, odrzuciła swoje długie, jasne włosy i odwróciła wielkie, obramowane tu- szem, błękitne oczy. Nienawidziła Kestrel. Te jej głupie dogadywanie i szczeniackie zachowanie doprowadzało ją do szału. Fakt, że była jedyną znaną jej osobą, która jej nie podziwiała, również nie poprawiał sytuacji. Taylor miała 15 lat, była bardzo piękna i przede wszystkim bardzo popularna. Była wysoka (prawie 1,75), miała bardzo ja-
sne blond, proste włosy do pasa oraz wspaniałą figurę, jednak popularność wcale nie uderzyła jej do głowy. Była dla wszystkich miła, a oni odpowiadali jej tym samym. Dlatego nie mogła zrozumieć Kestrel. Ona była jej zupełnym przeciwieństwem- była dla wszystkich niemiła, ale od nich oczekiwała odwrotnej reakcji. Taylor obrzuciła spojrzeniem wszystkich obecnych w pokoju. Jade, Meredith, Janie, Thea, Blaise, Carrie i Vallentine wpatrywały się w nią z uwielbieniem, połączonym z niepewnością. Nie wiedziały co tak naprawdę Taylor o nich myśli. Wydawała się taka niedostępna i niewzruszona, mimo iż już nieraz pokazywała im, niekoniecznie z własnej woli, że jednak jej serce nie jest z kamienia, i że ma je jak wszyscy inni. Uśmiechnęła się do nich ciepło, zupełnie ignorując obecność Kestrel. Widziała, że Janie ma już łzy w oczach i szybko chciała zakończyć grę, która sprawia przykrość koleżance.
- Może powróżymy sobie z kart?- rzuciła i zauważając reakcję pozostałych, stwierdzi-ła, że wybór był trafiony. Janie posłała jej wdzięczne spojrzenie, oczami, jak z saty-
sfakcją spostrzegła Taylor, już bez łez. Carrie od razu zerwała się z miejsca jak opa-
rzona i zaproponowała, że przyniesie wróżby. Ta reakcja wydała się Taylor trochę
dziwna, ale po chwili już o niej zapomniała, ponieważ Jade zaczęła tańczyć, próbując
, bez skutku, naśladować Beyonce. Po chwili miały już wszystko co potrzebne: karty, chipsy i uśmiech na twarzy. Pierwsza zdecydowała się na wróżenie Blaise, której od początku ten pomysł bardzo przypadł do gustu. Dziewczyny wyobrażały sobie, że znajdują się w namiocie cyganki. Rola ,, głównej wróżki” przypadła Thee, która od razu zaczęła się w nią wczuwać. Dziewczętom bardzo spodobała się ta zabawa. Piszczały i krzyczały, gdy losowały ,, niespodziankę”, a wzdychały z rozmarzeniem gdy ,,miłość”. Wreszcie nadeszła kolei Taylor. Powoli podeszła do łóżka, gdzie Thea wróżyła pozostałym dziewczynom. Usiadła i uśmiechnęła się z zażenowaniem. Jakie to głupie, pomyślała, kiedy dostała polecenie przetasowania kilkakrotnie kart. Za trzecim czy czwartym razem popadła już w taką rutynę, że nie bardzo zdawała sobie sprawę z własnych ruchów. Nagle jedna z kart upadła na podłogę. Nikt inny nie zwrócił na to uwagi, ale Taylor to nieco obudziło. Schyliła się, żeby ją podnieść i wtedy zauważyła, że karta leży wróżbą do góry. Podniosła ją bardzo powoli do oczu, czując jak serce zamiera jej w piersi. Nie, to niemożliwe, przekonywała się w myślach, to przecież tylko głupie wróżby. No właśnie. Sama nie rozumiała czemu tak nagle zaczęła się tym przejmować. Wiedziała tylko tyle, że tej karty nie było wcześniej w talii. Na pewno. Zauważyłaby ją. Zresztą to i tak były wróżby z gazetki, więc coś takiego nie mogłoby się tam znaleźć, prawda? Panikowała. Wiedziała, że panikuje, ale nie potrafiła się uspokoić. No bo co, u diabła, karta ,, Śmierć jest blisko” robiła we wróżbach dla dzieciaków? A ,co chyba najważniejsze, nie zauważyła też, żeby któraś z dziewczyn wylosowała tę właśnie kartę, a przecież każda z nich była
już co najmniej kilka razy. Tylko Taylor twierdziła, że to taka głupota więc, po długich namowach reszty, była teraz po raz pierwszy. Po raz pierwszy i ostatni, przemknęło jej przez głowę. Przestań!, nakazała sobie w myślach. Jakaś część jej nadal starała się zachować trzeźwość umysłu, jednak powoli jej opór stawał się coraz słabszy, aż w końcu cała zanurzyła się w ponurych, wręcz przerażających, rozmyślaniach. Kiedy tak siedziała w salonie Carrie, z maską opanowania na twarzy, tak naprawdę przy-
pominała sobie pewien film. Bohaterka tego filmu nie wierzyła w magię i tym podo-
bne rzeczy. Film trwał 2 godziny. Przez pierwsze 125 minut filmu wokół niej działy się różne, naprawdę przedziwne rzeczy, których nie dało się wyjaśnić inaczej, jak magią. Ale ona uwierzyła dopiero w ostatnich 5 minutach, że istnieje coś takiego jak wampiry, wilkołaki i takowa magia, ale wtedy było już za późno, ponieważ była właśnie przez jednego wampira zjadana. Taylor przypomniała sobie ten film i wtedy coś sobie uświadomiła. To ona teraz była tą dziewczyną. Dziewczyną, która igrała z ogniem. Igrała, igrała aż się doigrała, usłyszała w myślach, ale nie był to jej własny głos. Zdziwiła się i to ją otrzeźwiło. Zdała sobie sprawę, że już nie siedzi na łóżku, tylko na podłodze, a wszystkie dziewczyny klęczą obok niej i coś do niej mówią. Na początku słyszała jedynie szmery, ale po chwili zaczęła wyłaniać całe słowa, a później zdania.
- Taylor!- wszędzie rozpoznałaby ten rozhisteryzowany głos Meredith
- Taylor, nic ci nie jest?!- to była Vallentine
- Dlaczego płaczesz?!- zapytała Carrie. Taylor zamrugała ze zdziwienia oczami i poczuła pod nimi wilgoć. No właśnie, pomyślała ze wściekłością, dobre pytanie. Dlaczego ja płacze?! Przez jakąś głupią kartę, której wcześniej nie widziałam, ale nie można powiedzieć, żebym wiele z tych kart widziała, w związku z tym, że w ogóle w to nie grałam?! Czy może przez ten głupi film, który opowiada o jakiś baj-
kach z wampirami w rolach głównych?! To niedorzeczne, stwierdziła i od razu poczuła się lepiej. Mimo wszystko wciąż czuła się odrobinę przestraszona.
- Taylor?- Carrie odchrząknęła znacząco. Taylor już prawie zapomniała o ich obecności.
- Już wszystko dobrze- zapewniła je, ale jej głos brzmiał jakoś dziwnie. Może dlate-
go, że wcale nie było dobrze i Taylor o tym doskonale wiedziała. Ale nie chciała mó-
wić im o swojej paranoi, ponieważ bała się, że ją wyśmieją. Dziewczyny chyba nie bardzo jej uwierzyły, ale skinęły zgodnie głową i wszystkie razem usiadły przed telewizorem. Taylor wciąż miała przeczucie, że coś złego się stanie, ale starała się zachowywać normalnie.
- Przeznaczenie jest blisko. Rozejrzała się po pokoju, ale niczego nie zauważyła. Wtedy właśnie to usłyszała. Dzwonek do drzwi.