Gram na cymbałach. Pałeczki coraz szybciej i szybciej uderzają w napięte struny instrumentu, wyślizgują mi się z dłoni i nagle, w tajemniczy sposób uskrzydlone, fruną pod sam sufit, ogromnego zamczyska. Wtem, gwałtownie zawracają i lecą prosto na mnie z zadziwiającą prędkością... - Tato... Tato! Otworzyłem oczy i ujrzałem zamgloną postać mojego syna. - Pora wstać! Przespałeś cały ranek!- krzyknął i wybiegł z powrotem na podwórze Ziewnąłem przeciągle i wciąż półprzytomny usadowiłem się na brzegu łóżka. W domu nie było żywej duszy, co potwierdzało fakt, iż jest już naprawdę późno. Powoli wstałem, czemu towarzyszył odgłos strzelających kości. - Starość nie radość... –
Muzyka ta, wprawiła mnie w doskonały nastrój i żwawym krokiem ruszyłem otworzyć swoją karczmę.
pomyślałem i udałem się do kuchni, gdzie czekała na mnie całkiem już zimna kawa ze śmietaną. Popijając orzeźwiający napój, przyglądałem się wiszącym na ścianie cymbałom, przywołując wspomnienia dawnych lat. Tak, tak... wiele razem przeszliśmy, ja i mój instrument... Podziwiały nas damy dworu, chwalili szlachcice... To były czasy... Z odrobiną tęsknoty w sercu, dotknąłem opuszkami palców zakurzone cymbały, po czym ubrałem swój najlepszy szafran i wyszedłem na podwórze. Dzień był ciepły i słoneczny. Błękitne niebo kontrastowało z bielą brzóz i ciepłymi kolorami kwiatów. Cała przyroda zdawała się dawać niezwykły koncert: pszczoły bzyczały, drzewa kołysane delikatnym wiatrem cicho szumiały, a zewsząd słychać było radosny śpiew ptaków.
Gram na cymbałach. Pałeczki coraz szybciej i szybciej uderzają w napięte struny instrumentu, wyślizgują mi się z dłoni i nagle, w tajemniczy sposób uskrzydlone, fruną pod sam sufit, ogromnego zamczyska. Wtem, gwałtownie zawracają i lecą prosto na mnie z zadziwiającą prędkością...
Muzyka ta, wprawiła mnie w doskonały nastrój i żwawym krokiem ruszyłem otworzyć swoją karczmę.- Tato... Tato!
Otworzyłem oczy i ujrzałem zamgloną postać mojego syna.
- Pora wstać! Przespałeś cały ranek!- krzyknął i wybiegł z powrotem na podwórze
Ziewnąłem przeciągle i wciąż półprzytomny usadowiłem się na brzegu łóżka. W domu nie było żywej duszy, co potwierdzało fakt, iż jest już naprawdę późno. Powoli wstałem, czemu towarzyszył odgłos strzelających kości.
- Starość nie radość... –
pomyślałem i udałem się do kuchni, gdzie czekała na mnie całkiem już zimna kawa ze śmietaną.
Popijając orzeźwiający napój, przyglądałem się wiszącym na ścianie cymbałom, przywołując wspomnienia dawnych lat. Tak, tak... wiele razem przeszliśmy, ja i mój instrument... Podziwiały nas damy dworu, chwalili szlachcice... To były czasy...
Z odrobiną tęsknoty w sercu, dotknąłem opuszkami palców zakurzone cymbały, po czym ubrałem swój najlepszy szafran i wyszedłem na podwórze.
Dzień był ciepły i słoneczny. Błękitne niebo kontrastowało z bielą brzóz i ciepłymi kolorami kwiatów. Cała przyroda zdawała się dawać niezwykły koncert: pszczoły bzyczały, drzewa kołysane delikatnym wiatrem cicho szumiały, a zewsząd słychać było radosny śpiew ptaków.