Napisz opowiadanie Moja podróż wechikułem czasu rozpoczęła sie od wizyty w XVII w ... uwzglednij jak najwiecej cech charakterystycznych dla kultury baroku
DżippaHantilopa
Moja podróż wehikułem czasu rozpoczęła się od wizyty w XVII w. Wyglądało to zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Wylądowałem na kolanach na brukowanej ulicy, towarzyszył temu nagły rozbłysk światła. Szumiało mi w głowie. Ręce miałem roztrzęsione i zimne, przyłożyłem dłoń do czoła, aby trochę złagodzić zaburzenia. Powoli wracałem do świadomości. Wreszcie byłem w stanie podnieść się i rozejrzeć dookoła. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem, niektórzy zatrzymywali się, żeby popatrzeć. Nie widziałem żadnego śladu po machinie, z której korzystałem. Został mi tylko miedziany medalion, który wciąż ściskałem w lewej ręce. Zgodnie z instrukcją miał mi pomóc przy kolejnym przeskoku. Schowałem go do kieszeni bluzy i zapiąłem zamek błyskawiczny. Dopiero wtedy zorientowałem się, jak dziwnie i nie na miejscu wyglądam w tej epoce. Barok, tak? Moje ubranie nie miało z barokiem nic wspólnego. Na pewno nikt tutaj nie nosił dżinsów, adidasów i bluz. Nikt chyba nie miał też krótko obciętych włosów. Więc gapili się na mnie. Nie mogłem nic na to poradzić. Zaczynałem żałować, że nie posłuchałem tych wszystkich rad i nie założyłem czegoś mniej wygodnego, lecz bardziej adekwatnego. Wszędzie dookoła widziałem długie, ozdobne stroje, bogate suknie u dam, wymyślne fryzury, parę osób przechadzało się nawet w kryzach. Przekląłem się w myślach, ale nie mogłem już nic na to poradzić. Nie miałem tutejszych pieniędzy, więc nie mogłem kupić sobie innego ubrania. Moim zadaniem było znaleźć ulicę świętego Piotra i spotkać się tam z kobietą, którą wcześniej dokładnie mi opisali. Miałem nadzieję, że mimo niewątpliwego szoku, jaki wywoływałem, poradzę sobie z dotarciem na miejsce bez wszczynania zamieszek. Kłopoty zaczęły się już za pierwszym zakrętem. Idąc, mijałem ozdobne barokowe kamienice. Wiele budynków było zbudowanych w niesamowity, nieregularny sposób. Oczywiście pokazywali mi zdjęcia i obrazy, ale na żywo wyglądało to zupełnie inaczej. Zwłaszcza że zdawałem sobie sprawę, że niektóre z tych budowli w moim świecie zdążyły już popaść w ruinę lub zostać zniszczone przez którąś wojnę. Zauważyłem nawet jeden z tych domów... nie wiem, jak to nazwać, może dworów, ten z powyginaną fantazyjnie fasadą. Wszystko diametralnie różniło się od praktycznej zabudowy, jaką widywałem na co dzień w mojej epoce. Tyle ozdób, tyle przepychu, jak gdyby architekci prześcigali się w wymyślaniu coraz to bogatszych, oryginalniejszych ozdób. Pierwszy zakręt znajdował się niedaleko. Skręcając za róg, przypadkowo obejrzałem się za siebie. Nie podejrzewałem oczywiście, że moja wizyta przebiegnie bez żadnych zakłóceń, ale mimo wszystko miałem jakąś tam nadzieję, że uda mi się uniknąć problemów. Tymczasem postać, którą zobaczyłem jakieś trzydzieści metrów za sobą, zwiastowała rychłe nieszczęście. Człowiek wyróżniał się z tłumu, ale nie aż tak bardzo, jak ja. Miał na sobie długi płaszcz z kapturem narzuconym na głowę. Nie udało mi się dostrzec jego twarzy. Mimowolnie przystanąłem i zaraz z irytacją uświadomiłem sobie, że gapiąc się na niego, demonstracyjnie zdradzam, że go zauważyłem. Ulica świętego Piotra miała być niedaleko. Skręt tam, skręt tu. Pamiętałem mapę, musiałem się nauczyć jej na pamięć. Puściłem się biegiem. Na następnym skrzyżowaniu z przerażeniem zauważyłem, że ów człowiek biegnie za mną, dogania mnie, a na dodatek nie jest sam. Z naprzeciwka wybiegł drugi, ubrany dokładnie tak samo. Jakaś sekta, czy co? Z prawej strony zbliżał się trzeci. Byłem prawie że w pułapce. Serce podeszło mi do gardła. Nigdy nie trenowałem biegów i wiedziałem doskonale, że daleko im nie ucieknę. Wziąłem głęboki wdech i rzuciłem się w ostatnią wolną ulicę. Niestety, nie dotarłem zbyt daleko. Na końcu alei majaczyła kolejna ubrana na czarno postać, odcinając mi drogę ucieczki. Zwolniłem, rozglądając się bezradnie. To już koniec? Tak szybko? Nie wiedziałem, czego ode mnie chcą. Gdyby próbowali mnie porwać albo zabić, nie miałbym z nimi szans. Nie ze wszystkimi naraz. Obok mnie znajdował się jeszcze kościół. Był zbudowany jak cała reszta, wielki, okazały, zdobiony, z gzymsami. Rzuciłem się do wejścia. Całym ciężarem musiałem naprzeć na ciężkie skrzydło, żeby je przechylić. Znalazłem się w środku. Wrota zatrzasnęły się za mną, huk przebiegł echem przez puste nawy. Nikogo nie było. Rozglądałem się gorączkowo w poszukiwaniu schronienia. Może ukryć się za jedną z ławek, a potem spróbować wymknąć się na zewnątrz? Kościół naprawdę robił wrażenie. Złoto dosłownie kapało z sufitu. Wszędzie było pełno misternych rzeźb, malowideł i ozdób. Uwagę przyciągał zwłaszcza ołtarz. Przez chwilę zastanawiałem się, czy by nie ukryć się za nim, ale stwierdziłem, że tam mnie znajdą. A co, jeśli wejdę na chór? Może schowam się w organach... Też nie. Nie zdążyłem jeszcze podjąć decyzji, kiedy usłyszałem odgłosy walki dobiegające zza drzwi. Były przytłumione przez drewno czy z czego tam to było zrobione. Drżąc ze zdenerwowania, przyłożyłem ucho i nasłuchiwałem. Szczęk metalu, krzyki... wystrzał? Potem wszystko ucichło i drzwi drgnęły. Ja też drgnąłem i rzuciłem się biegiem do ostatniej ławki. Schowałem się za oparciem i czekałem, struchlały ze strachu. Rozległy się kroki. Jedna osoba. Nie cztery. Mimo to obawiałem się spojrzeć. A potem ona stanęła naprzeciwko mnie. Tak, to była ona. Ulga, jaką poczułem, była nie do opisania. Ta kobieta, z którą miałem się spotkać! Rozpoznałem jej twarz, jej długie włosy. Była ubrana strojnie, ale praktycznie. W dłoni wciąż trzymała szablę. Zrobiło mi się trochę mdło, kiedy dostrzegłem, że metal jest na końcu zabarwiony na czerwono. - Myślałam, że będziesz bardziej na siebie uważał - skarciła mnie na powitanie. Wygramoliłem się z ławki. Wsunąłem rękę do kieszeni - medalion był na swoim miejscu. Chyba się udało. - No - powiedziałem, jakże inteligentnie. Głos mi nie zadrżał. - To co teraz?
Wyglądało to zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Wylądowałem na kolanach na brukowanej ulicy, towarzyszył temu nagły rozbłysk światła. Szumiało mi w głowie. Ręce miałem roztrzęsione i zimne, przyłożyłem dłoń do czoła, aby trochę złagodzić zaburzenia. Powoli wracałem do świadomości.
Wreszcie byłem w stanie podnieść się i rozejrzeć dookoła. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem, niektórzy zatrzymywali się, żeby popatrzeć. Nie widziałem żadnego śladu po machinie, z której korzystałem. Został mi tylko miedziany medalion, który wciąż ściskałem w lewej ręce. Zgodnie z instrukcją miał mi pomóc przy kolejnym przeskoku. Schowałem go do kieszeni bluzy i zapiąłem zamek błyskawiczny.
Dopiero wtedy zorientowałem się, jak dziwnie i nie na miejscu wyglądam w tej epoce. Barok, tak? Moje ubranie nie miało z barokiem nic wspólnego. Na pewno nikt tutaj nie nosił dżinsów, adidasów i bluz. Nikt chyba nie miał też krótko obciętych włosów. Więc gapili się na mnie. Nie mogłem nic na to poradzić. Zaczynałem żałować, że nie posłuchałem tych wszystkich rad i nie założyłem czegoś mniej wygodnego, lecz bardziej adekwatnego. Wszędzie dookoła widziałem długie, ozdobne stroje, bogate suknie u dam, wymyślne fryzury, parę osób przechadzało się nawet w kryzach. Przekląłem się w myślach, ale nie mogłem już nic na to poradzić.
Nie miałem tutejszych pieniędzy, więc nie mogłem kupić sobie innego ubrania. Moim zadaniem było znaleźć ulicę świętego Piotra i spotkać się tam z kobietą, którą wcześniej dokładnie mi opisali. Miałem nadzieję, że mimo niewątpliwego szoku, jaki wywoływałem, poradzę sobie z dotarciem na miejsce bez wszczynania zamieszek.
Kłopoty zaczęły się już za pierwszym zakrętem.
Idąc, mijałem ozdobne barokowe kamienice. Wiele budynków było zbudowanych w niesamowity, nieregularny sposób. Oczywiście pokazywali mi zdjęcia i obrazy, ale na żywo wyglądało to zupełnie inaczej. Zwłaszcza że zdawałem sobie sprawę, że niektóre z tych budowli w moim świecie zdążyły już popaść w ruinę lub zostać zniszczone przez którąś wojnę. Zauważyłem nawet jeden z tych domów... nie wiem, jak to nazwać, może dworów, ten z powyginaną fantazyjnie fasadą. Wszystko diametralnie różniło się od praktycznej zabudowy, jaką widywałem na co dzień w mojej epoce. Tyle ozdób, tyle przepychu, jak gdyby architekci prześcigali się w wymyślaniu coraz to bogatszych, oryginalniejszych ozdób.
Pierwszy zakręt znajdował się niedaleko. Skręcając za róg, przypadkowo obejrzałem się za siebie.
Nie podejrzewałem oczywiście, że moja wizyta przebiegnie bez żadnych zakłóceń, ale mimo wszystko miałem jakąś tam nadzieję, że uda mi się uniknąć problemów. Tymczasem postać, którą zobaczyłem jakieś trzydzieści metrów za sobą, zwiastowała rychłe nieszczęście.
Człowiek wyróżniał się z tłumu, ale nie aż tak bardzo, jak ja. Miał na sobie długi płaszcz z kapturem narzuconym na głowę. Nie udało mi się dostrzec jego twarzy. Mimowolnie przystanąłem i zaraz z irytacją uświadomiłem sobie, że gapiąc się na niego, demonstracyjnie zdradzam, że go zauważyłem.
Ulica świętego Piotra miała być niedaleko. Skręt tam, skręt tu. Pamiętałem mapę, musiałem się nauczyć jej na pamięć. Puściłem się biegiem.
Na następnym skrzyżowaniu z przerażeniem zauważyłem, że ów człowiek biegnie za mną, dogania mnie, a na dodatek nie jest sam. Z naprzeciwka wybiegł drugi, ubrany dokładnie tak samo. Jakaś sekta, czy co? Z prawej strony zbliżał się trzeci. Byłem prawie że w pułapce. Serce podeszło mi do gardła. Nigdy nie trenowałem biegów i wiedziałem doskonale, że daleko im nie ucieknę. Wziąłem głęboki wdech i rzuciłem się w ostatnią wolną ulicę.
Niestety, nie dotarłem zbyt daleko. Na końcu alei majaczyła kolejna ubrana na czarno postać, odcinając mi drogę ucieczki. Zwolniłem, rozglądając się bezradnie. To już koniec? Tak szybko? Nie wiedziałem, czego ode mnie chcą. Gdyby próbowali mnie porwać albo zabić, nie miałbym z nimi szans. Nie ze wszystkimi naraz.
Obok mnie znajdował się jeszcze kościół. Był zbudowany jak cała reszta, wielki, okazały, zdobiony, z gzymsami. Rzuciłem się do wejścia. Całym ciężarem musiałem naprzeć na ciężkie skrzydło, żeby je przechylić.
Znalazłem się w środku. Wrota zatrzasnęły się za mną, huk przebiegł echem przez puste nawy. Nikogo nie było. Rozglądałem się gorączkowo w poszukiwaniu schronienia. Może ukryć się za jedną z ławek, a potem spróbować wymknąć się na zewnątrz?
Kościół naprawdę robił wrażenie. Złoto dosłownie kapało z sufitu. Wszędzie było pełno misternych rzeźb, malowideł i ozdób. Uwagę przyciągał zwłaszcza ołtarz. Przez chwilę zastanawiałem się, czy by nie ukryć się za nim, ale stwierdziłem, że tam mnie znajdą. A co, jeśli wejdę na chór? Może schowam się w organach... Też nie.
Nie zdążyłem jeszcze podjąć decyzji, kiedy usłyszałem odgłosy walki dobiegające zza drzwi. Były przytłumione przez drewno czy z czego tam to było zrobione. Drżąc ze zdenerwowania, przyłożyłem ucho i nasłuchiwałem. Szczęk metalu, krzyki... wystrzał? Potem wszystko ucichło i drzwi drgnęły. Ja też drgnąłem i rzuciłem się biegiem do ostatniej ławki. Schowałem się za oparciem i czekałem, struchlały ze strachu.
Rozległy się kroki. Jedna osoba. Nie cztery. Mimo to obawiałem się spojrzeć. A potem ona stanęła naprzeciwko mnie.
Tak, to była ona. Ulga, jaką poczułem, była nie do opisania. Ta kobieta, z którą miałem się spotkać! Rozpoznałem jej twarz, jej długie włosy. Była ubrana strojnie, ale praktycznie. W dłoni wciąż trzymała szablę. Zrobiło mi się trochę mdło, kiedy dostrzegłem, że metal jest na końcu zabarwiony na czerwono.
- Myślałam, że będziesz bardziej na siebie uważał - skarciła mnie na powitanie.
Wygramoliłem się z ławki. Wsunąłem rękę do kieszeni - medalion był na swoim miejscu. Chyba się udało.
- No - powiedziałem, jakże inteligentnie. Głos mi nie zadrżał. - To co teraz?