Pewnego dnia wracałam wcześniej ze szkoły, gdyż tego popołudnia miała się odbyć zabawa karnawałowa i lekcje były skrócone. Rozmyślałam wtedy za kogo mogę się przebrać, aby wzbudzić zazdrość w koleżankach ewentualnie wygrać konkurs na najlepsze przebranie. Wtedy nagle moim oczom ukazało się ogromne zbiegowisko ludzi starszych i tych najmłodszych przed bramą do miejskiego ogrodu.
Ludzie otaczali wejście, tramwaje stały przed przejściem dla pieszych, a przechodnie próbowali przecisnąć się przez tłum zalegający główną ulicę. Ktoś z tlumu krzyczał, aby wezwać policję. Zaczęły się szepty. Ludzie w panice zaczęli nerwowe gestykulowanie,
Zastanawiałam się, co mogło spowodować tak dziwną reakcję tych ludzi. Pomyślałam, że może zdarzył się wypadek, ktoś jest ranny i potrzebuje pomocy. Podeszłam więc i ja. Nie z ciekawości lecz z chęci pomocy. Nagle, ku mojemu zdziwieniu usłyszałam najpierw przeciągły pomruk dzikiego zwierzęcia. Przestraszyłam się i wtedy ujrzałam co to za zwierzę...
- Idzie, idzie prosto na nas! - krzyczeli przerażeni ludzie.
- Czy ktoś zawiadomił policję?! Gdzie jest policja?! - domagali się odpowiedzi.
Powodem zamieszania okazał się olbrzymi, brunatny niedźwiedź. Zastanawiałam się skąd on się tam wziął? Może ktoś urządził sobie głupi kawał? Był jak najbardziej prawdziwy.
Matki z przerażeniem chwytały dzieci za ręce i uciekały w popłochu. Dzieci jednak nie chciały się się ruszyć. Wyciągały do niego rączki, aby nakarmić kudłatego 'misia".
Tymczasem "miś" kroczyl leniwie wprost przed siebie ocięzałym, powolnym krokiem i rozglądał się na wszystkie strony. Któryś z gapiów, chcąc przeciąć zwierzęciu drogę w ostanim momencie, zamknął potężną bramę miejskiego ogrodu botanicznego. Na nic jednak zdaly się te wysiłki. Niedźwiedź niewzruszony całą sytuacją, postanowił szybko tą bramę otworzyć. Wydał groźny okrzyk niezadowolenia i pchnął łapą wielką, zelazną bramę, która niestety ugięła się pod jego ciężarem. Wyraźnie zadowolny z siebie "miś" pognał w kierunku ulicy, na której wciąż mimo strachu stali zszokowani ludzie. Nikt nie próbował juz uciekac.
A miś? Pobiegł ulicą do samego konca, gdie nareszcie został później schwytany.
Pewnego dnia wracałam wcześniej ze szkoły, gdyż tego popołudnia miała się odbyć zabawa karnawałowa i lekcje były skrócone. Rozmyślałam wtedy za kogo mogę się przebrać, aby wzbudzić zazdrość w koleżankach ewentualnie wygrać konkurs na najlepsze przebranie. Wtedy nagle moim oczom ukazało się ogromne zbiegowisko ludzi starszych i tych najmłodszych przed bramą do miejskiego ogrodu.
Ludzie otaczali wejście, tramwaje stały przed przejściem dla pieszych, a przechodnie próbowali przecisnąć się przez tłum zalegający główną ulicę. Ktoś z tlumu krzyczał, aby wezwać policję. Zaczęły się szepty. Ludzie w panice zaczęli nerwowe gestykulowanie,
Zastanawiałam się, co mogło spowodować tak dziwną reakcję tych ludzi. Pomyślałam, że może zdarzył się wypadek, ktoś jest ranny i potrzebuje pomocy. Podeszłam więc i ja. Nie z ciekawości lecz z chęci pomocy. Nagle, ku mojemu zdziwieniu usłyszałam najpierw przeciągły pomruk dzikiego zwierzęcia. Przestraszyłam się i wtedy ujrzałam co to za zwierzę...
- Idzie, idzie prosto na nas! - krzyczeli przerażeni ludzie.
- Czy ktoś zawiadomił policję?! Gdzie jest policja?! - domagali się odpowiedzi.
Powodem zamieszania okazał się olbrzymi, brunatny niedźwiedź. Zastanawiałam się skąd on się tam wziął? Może ktoś urządził sobie głupi kawał? Był jak najbardziej prawdziwy.
Matki z przerażeniem chwytały dzieci za ręce i uciekały w popłochu. Dzieci jednak nie chciały się się ruszyć. Wyciągały do niego rączki, aby nakarmić kudłatego 'misia".
Tymczasem "miś" kroczyl leniwie wprost przed siebie ocięzałym, powolnym krokiem i rozglądał się na wszystkie strony. Któryś z gapiów, chcąc przeciąć zwierzęciu drogę w ostanim momencie, zamknął potężną bramę miejskiego ogrodu botanicznego. Na nic jednak zdaly się te wysiłki. Niedźwiedź niewzruszony całą sytuacją, postanowił szybko tą bramę otworzyć. Wydał groźny okrzyk niezadowolenia i pchnął łapą wielką, zelazną bramę, która niestety ugięła się pod jego ciężarem. Wyraźnie zadowolny z siebie "miś" pognał w kierunku ulicy, na której wciąż mimo strachu stali zszokowani ludzie. Nikt nie próbował juz uciekac.
A miś? Pobiegł ulicą do samego konca, gdie nareszcie został później schwytany.