Mam napisać reportaż na temat meczu co kolwiek z sensem. pomocyy !
Zgłoś nadużycie!
W tym roku mija 11 lat od ostatniego występu polskiej drużyny w elitarnych rozgrywkach Ligi Mistrzów UEFA. Po pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji wydaje się, że będziemy musieli jeszcze poczekać przynajmniej rok. Pamiętajmy jednak że, nadzieja umiera ostatnia (ale jest też matką głupich).
Pierwszy raz byłem naocznym świadkiem meczu eliminacji Ligi Mistrzów. Przy wejściu na stadion miła niespodzianka. Z uwagi na możliwy deszcz pani z ochrony podarowała mi pelerynkę z herbem Zagłębia. Opadów nie było, ale gadżet jest. Nie przyda się? Przyda.
Wchodzimy (było nas czterech) na "sektor E", a tam mały szok - na godzinę przed meczem prawie nie ma wolnych miejsc. Udało się jednak znaleźć cztery siedziska obok siebie i możemy czuć się jak prawdziwi kibole. Za nami kamera, po prawicy najwierniejsi kibice "Miedziowych", zaś spory kawałek przed płyta boiska. Pierwsza uwaga mojego kolegi - na trybunach Zagłębia jest więcej miejsca niż na stadionie Legii. Co prawda, to prawda na meczu z Azerbejdżanem przy Łazienkowskiej siedzieć się nie dało.
Pierwszy na rozgrzewkę wybiegł Michal Vaclavik. Dostał liczne brawa, poskandowaliśmy jego nazwisko, on pomachał. Jednym słowem - klasa. Po nim przybyli inni piłkarze lubińskiego klubu. Śmieszny był Piotr Włodaryczk i jego niecelne podania do Maćka Iwańskiego. Wyglądało to nędznie. Dużym zaskoczeniem in plus był występ Golańskiego w podstawowym składzie drużyny z Bukaresztu. W programie meczowym awizowany do gry był inny zawodnik. Hagi zaufał Polakowi i jak pokazał mecz chyba się nie zawiódł.
Pierwsza połowa to nie było wielkie widowisko. Lekką przewagę miała Steaua, ale nic z tej przewagi nie wynikało. To co leciało w światło bramki złapał Vaclavik, "Maniek" Arboleda czyścił wszystko na 25-30 metrze. Iwański został umiejętnie wyłączony z gry przez rumuńskich graczy i nie miał kto rozgrywać akcji.
Przerwa to przede wszystkim długie kolejki do zapiekanek i kukurydzy. Na ten drugi specjał czekaliśmy, ale na kilka osób przed nami (było tak blisko) sprzedający oznajmił: - Kukurydza się skończyła. Specjalnie się nie zdziwiliśmy. Jeszcze tylko spojrzenie w stronę sklepu z pamiątkami na wspaniałe szale z napisem "Mistrz Polski 2007". Pani na tym stoisku zachęcała do kupna: - Kupujcie, bo nie wiadomo kiedy znowu będą mistrzami. Nie ma to jak wierzyć. Szalika nie kupiłem, po co - mam pelerynkę.
Druga część gry była bardziej emocjonująca. Steaua zdobyła gola, któryś z podopiecznych Michniewicza trafił w poprzeczkę - oj, działo sie. Ja patrzyłem przez lornetkę na Hagiego, w końcu nie zawsze na polskich stadionach można zobaczyć światową gwiazdę futbolu.
I tak spotkanie dobiegło końca. Pokrzyczeliśmy, poskakaliśmy, było niemal jak na pojedynkach reprezentacji. Niemal, bo przegraliśmy. Ale spokojnie - wygramy za tydzień!
Pierwszy raz byłem naocznym świadkiem meczu eliminacji Ligi Mistrzów. Przy wejściu na stadion miła niespodzianka. Z uwagi na możliwy deszcz pani z ochrony podarowała mi pelerynkę z herbem Zagłębia. Opadów nie było, ale gadżet jest. Nie przyda się? Przyda.
Wchodzimy (było nas czterech) na "sektor E", a tam mały szok - na godzinę przed meczem prawie nie ma wolnych miejsc. Udało się jednak znaleźć cztery siedziska obok siebie i możemy czuć się jak prawdziwi kibole. Za nami kamera, po prawicy najwierniejsi kibice "Miedziowych", zaś spory kawałek przed płyta boiska. Pierwsza uwaga mojego kolegi - na trybunach Zagłębia jest więcej miejsca niż na stadionie Legii. Co prawda, to prawda na meczu z Azerbejdżanem przy Łazienkowskiej siedzieć się nie dało.
Pierwszy na rozgrzewkę wybiegł Michal Vaclavik. Dostał liczne brawa, poskandowaliśmy jego nazwisko, on pomachał. Jednym słowem - klasa. Po nim przybyli inni piłkarze lubińskiego klubu. Śmieszny był Piotr Włodaryczk i jego niecelne podania do Maćka Iwańskiego. Wyglądało to nędznie. Dużym zaskoczeniem in plus był występ Golańskiego w podstawowym składzie drużyny z Bukaresztu. W programie meczowym awizowany do gry był inny zawodnik. Hagi zaufał Polakowi i jak pokazał mecz chyba się nie zawiódł.
Pierwsza połowa to nie było wielkie widowisko. Lekką przewagę miała Steaua, ale nic z tej przewagi nie wynikało. To co leciało w światło bramki złapał Vaclavik, "Maniek" Arboleda czyścił wszystko na 25-30 metrze. Iwański został umiejętnie wyłączony z gry przez rumuńskich graczy i nie miał kto rozgrywać akcji.
Przerwa to przede wszystkim długie kolejki do zapiekanek i kukurydzy. Na ten drugi specjał czekaliśmy, ale na kilka osób przed nami (było tak blisko) sprzedający oznajmił: - Kukurydza się skończyła. Specjalnie się nie zdziwiliśmy. Jeszcze tylko spojrzenie w stronę sklepu z pamiątkami na wspaniałe szale z napisem "Mistrz Polski 2007". Pani na tym stoisku zachęcała do kupna: - Kupujcie, bo nie wiadomo kiedy znowu będą mistrzami. Nie ma to jak wierzyć. Szalika nie kupiłem, po co - mam pelerynkę.
Druga część gry była bardziej emocjonująca. Steaua zdobyła gola, któryś z podopiecznych Michniewicza trafił w poprzeczkę - oj, działo sie. Ja patrzyłem przez lornetkę na Hagiego, w końcu nie zawsze na polskich stadionach można zobaczyć światową gwiazdę futbolu.
I tak spotkanie dobiegło końca. Pokrzyczeliśmy, poskakaliśmy, było niemal jak na pojedynkach reprezentacji. Niemal, bo przegraliśmy. Ale spokojnie - wygramy za tydzień!