Jak napisać reportaż z życia szkoły lub klasy ;) Bardzo potrzebne ;) Mogą być przykłady ja sobie pozmieniam ;)
Vols
Jest 11 lutego 2005 roku. Zdziwienie, gwar, śmiechy, rozmowy, kłótnie panują na szkolnym korytarzu. Pełno tu ludzi. Zarówno młodzieży, jak i tych trochę starszych. Każdy żyje w napięciu i nadzieji. A może to właśnie ja dziś coś dostanę? Może 11 lutego to taka zwykła data, ale to akurat w tym dniu w naszej szkole odbyły się oficjalne walentynki. Co prawda nie był to 14 luty, ale w tym dniu mieliśmy już ferie. I to właśnie o 11 lutym – Dniu Zakochanych w szkole chcę teraz pisać. Początki Święta Zakochanych sięgają średniowiecza, a wywodzą się z Anglii. Na zachodzie Europy św. Walenty patronuje zakochanym co najmniej od XV wieku. W Polsce zaś Święto Zakochanych obchodzone jest dopiero od kilku lat. Czy dobrze się stało, że zakochani maja swoje święto? To zależy. Opinie na ten temat w naszej szkole są podzielone. Jedna z uczennic powiedziała mi tak: „Nie mam nic przeciwko dniu zakochanych,bo w końcu mają prawo je mieć. Ten dzień szczególnie sprzyja nieśmiały, którym brakuje odwagi lub nie potrafią wyznać uczuć”. A więc jak widać Walentynki są potrzebne. Ale czy każdemu się to podoba? Święto Zakochanych w naszej szkole rozpoczęło się z samego rana. Od godziny 8.00 odczuwałam „romantyczną” atmosferę. Nie powiem, ale było ciekawie. Na korytarzach rozbrzmiewała nastrojowa muzyka. Zarówno polska, jak i zagraniczna. Można było usłyszeć najnowsze hity, np. „Trudno tak” oraz starsze przeboje naszych rodziców, np. „Do zakochania jeden krok”. Nasze gimnazjum obchodziło to święto razem z podstawówką. Już wcześniej spacerując po korytarzach, widywałam pocztę walentynkową. Ale nie wiedziałam, że taka impreza się szykuje… Siedząc na lekcjach nie słyszałam muzyki. No… tylko czasami. Ale za to podczas lekcji chodziły moje koleżanki z równoległych klas i rozdawały walentynki. A jak można był zauważyć poczta walentynkową cieszyła się powodzeniem, bo było ich kilka, a żadna nie narzekała na brak zainteresowanych. Jest przerwa. Siedzę na korytarzu wsłuchana w ekscytującą muzykę, jak podchodzi do mnie Katarzyna Sitek (jedna z „listonoszy” walentynkowych) i daje mi walentynki do rozdania w mojej klasie. Było ich sporo. Jak później zauważyłam to każda z nas dostała list od tej samej osoby, ale o innej treści. Tylko nieliczne osoby dostały coś więcej. Ale ogólnie się ludziom podobało. Jest następna przerwa. Przechodzę na hol do podstawówki i widzę wielkie zbiorowisko wokół „Kącika walentynkowego”. Wyglądał on bardzo romantycznie i nastrojowo. Okna zakryte czerwoną bibułą, jakieś parawany, na ścianach, suficie serduszka. Na środku stał stolik ze skrzynką walentynkową, a przed nim jakieś zielone ozdoby. W kącie był magnetofon. Właściwie to, po co on… pytam znajomej i dowiaduje się, że można dać życzenia walentynkową na kartce do przeczytania prze mikrofon na całą szkołę. Aha… Podchodzę dalej i rozmawiam z osobami, które się tym zajmowały. Były to uczennice drugich klas gimnazjum: Ola Pękul, Anna Podgórska i Karolina Eychler. Im się podobała cała impreza. Ale czy każdemu? Jedni uważali to za dobre „przedsięwzięcie”, inni uważali to za niepotrzebny banał. Wracam na korytarz przed salą, w której mam lekcje i widzę swojego nauczyciela, pana Gawrońskiego. Zaczynam z nim rozmowę. On nie jest zwolennikiem tego święta, gdyż uważa to za „małpowanie” od innych kultur ich tradycji i zwyczajów. Do naszej dyskusji przyłącza się moja koleżanka i mówi, że walentynki to dla niej obojętne święto. Nie jest tak bardzo za, ani przeciw. „Szanuje tych, których to pociąga. Jak chcą niech je maja”- mówi. Ale ogólnie to nauczycielom chyba tez się podobał ten pomysł. Co prawda nic nie mówili, ale uśmiechy z ich twarzy nie znikały. Widziałam jak pewni uczniowie próbowali tańczyć. No… nie było to za ciekawe, ale było się czym przynajmniej zająć. Dobrze, że jest to święto nagłaśniane w szkole. „Jest spoko- mówi jeden uczeń z podstawówki – mogę przynajmniej wyznać miłość mojej dziewczynie”. Ogólnie to z zachowań i opinii tych ludzi mogę wywnioskować, że podoba im się. Jest przynajmniej co robić i czy misę zająć. Ten dzień był oderwaniem od szarego, często ponurego oblicz szkoły. Jedna z moich koleżanek powiedziała: „Byłoby fajnie, gdyby ta muzyka towarzyszyła nam na każdej przerwie, w każdy dzień. Jest to skuteczne oderwanie się os stresu i złego nastroju”. Jedni je wielbią, jedni go nie lubią. Dlaczego walentynki budzą tyle skrajnych emocji w ludziach? Czy to wina tego, że niektórzy nie mają, kogo kochać, albo po prostu nie umieją kochać? Może…? Ale prawda jest taka, że dobrze się stało, iż zakochani są wśród nas i mają swoje święto. To w końcu oni są przyszłością…
Początki Święta Zakochanych sięgają średniowiecza, a wywodzą się z Anglii. Na zachodzie Europy św. Walenty patronuje zakochanym co najmniej od XV wieku. W Polsce zaś Święto Zakochanych obchodzone jest dopiero od kilku lat. Czy dobrze się stało, że zakochani maja swoje święto? To zależy. Opinie na ten temat w naszej szkole są podzielone. Jedna z uczennic powiedziała mi tak: „Nie mam nic przeciwko dniu zakochanych,bo w końcu mają prawo je mieć. Ten dzień szczególnie sprzyja nieśmiały, którym brakuje odwagi lub nie potrafią wyznać uczuć”. A więc jak widać Walentynki są potrzebne. Ale czy każdemu się to podoba?
Święto Zakochanych w naszej szkole rozpoczęło się z samego rana. Od godziny 8.00 odczuwałam „romantyczną” atmosferę. Nie powiem, ale było ciekawie. Na korytarzach rozbrzmiewała nastrojowa muzyka. Zarówno polska, jak i zagraniczna. Można było usłyszeć najnowsze hity, np. „Trudno tak” oraz starsze przeboje naszych rodziców, np. „Do zakochania jeden krok”. Nasze gimnazjum obchodziło to święto razem z podstawówką. Już wcześniej spacerując po korytarzach, widywałam pocztę walentynkową. Ale nie wiedziałam, że taka impreza się szykuje…
Siedząc na lekcjach nie słyszałam muzyki. No… tylko czasami. Ale za to podczas lekcji chodziły moje koleżanki z równoległych klas i rozdawały walentynki. A jak można był zauważyć poczta walentynkową cieszyła się powodzeniem, bo było ich kilka, a żadna nie narzekała na brak zainteresowanych.
Jest przerwa. Siedzę na korytarzu wsłuchana w ekscytującą muzykę, jak podchodzi do mnie Katarzyna Sitek (jedna z „listonoszy” walentynkowych) i daje mi walentynki do rozdania w mojej klasie. Było ich sporo. Jak później zauważyłam to każda z nas dostała list od tej samej osoby, ale o innej treści. Tylko nieliczne osoby dostały coś więcej. Ale ogólnie się ludziom podobało.
Jest następna przerwa. Przechodzę na hol do podstawówki i widzę wielkie zbiorowisko wokół „Kącika walentynkowego”. Wyglądał on bardzo romantycznie i nastrojowo. Okna zakryte czerwoną bibułą, jakieś parawany, na ścianach, suficie serduszka. Na środku stał stolik ze skrzynką walentynkową, a przed nim jakieś zielone ozdoby. W kącie był magnetofon. Właściwie to, po co on… pytam znajomej i dowiaduje się, że można dać życzenia walentynkową na kartce do przeczytania prze mikrofon na całą szkołę. Aha… Podchodzę dalej i rozmawiam z osobami, które się tym zajmowały. Były to uczennice drugich klas gimnazjum: Ola Pękul, Anna Podgórska i Karolina Eychler. Im się podobała cała impreza. Ale czy każdemu? Jedni uważali to za dobre „przedsięwzięcie”, inni uważali to za niepotrzebny banał.
Wracam na korytarz przed salą, w której mam lekcje i widzę swojego nauczyciela, pana Gawrońskiego. Zaczynam z nim rozmowę. On nie jest zwolennikiem tego święta, gdyż uważa to za „małpowanie” od innych kultur ich tradycji i zwyczajów. Do naszej dyskusji przyłącza się moja koleżanka i mówi, że walentynki to dla niej obojętne święto. Nie jest tak bardzo za, ani przeciw. „Szanuje tych, których to pociąga. Jak chcą niech je maja”- mówi. Ale ogólnie to nauczycielom chyba tez się podobał ten pomysł. Co prawda nic nie mówili, ale uśmiechy z ich twarzy nie znikały. Widziałam jak pewni uczniowie próbowali tańczyć. No… nie było to za ciekawe, ale było się czym przynajmniej zająć. Dobrze, że jest to święto nagłaśniane w szkole. „Jest spoko- mówi jeden uczeń z podstawówki – mogę przynajmniej wyznać miłość mojej dziewczynie”. Ogólnie to z zachowań i opinii tych ludzi mogę wywnioskować, że podoba im się. Jest przynajmniej co robić i czy misę zająć. Ten dzień był oderwaniem od szarego, często ponurego oblicz szkoły. Jedna z moich koleżanek powiedziała: „Byłoby fajnie, gdyby ta muzyka towarzyszyła nam na każdej przerwie, w każdy dzień. Jest to skuteczne oderwanie się os stresu i złego nastroju”.
Jedni je wielbią, jedni go nie lubią. Dlaczego walentynki budzą tyle skrajnych emocji w ludziach? Czy to wina tego, że niektórzy nie mają, kogo kochać, albo po prostu nie umieją kochać? Może…? Ale prawda jest taka, że dobrze się stało, iż zakochani są wśród nas i mają swoje święto. To w końcu oni są przyszłością…