Propagując ideę rodzicielstwa zastępczego, jako alternatywy dla domów dziecka, spotkałam się z przeróżnymi opiniami pracowników wspomnianych placówek. Emitowane, dość często w ostatnim okresie, programy telewizyjne dotyczące problematyki dzieci z domów dziecka, również skłaniają do refleksji. Rodzą się pytania: - jak to jest z tymi domami dziecka? - czy dzieci są tam szczęśliwe? - czy może rodziny zastępcze stają się źródłem nieszczęść wielu dzieci? Wśród odpowiedzi na powyższe pytania spotyka się wypowiedzi skrajnie różne, poprzez antagonistyczne, opowiadające się zdecydowanie za lub przeciw domom dziecka, do tych, które uzależniają wyższość jednej formy wychowania (rodzina zastępcza) nad drugą (dom dziecka) od okoliczności. Pomimo, iż oczywistym wydawałaby się wyższość wychowania w rodzinie nad wychowaniem w placówce (mam tu oczywiście na myśli rodzinę o zdrowych zasadach moralnych, chociaż i to pojęcie co innego oznacza dla każdej rodziny), to jednak spotyka się zwolenników instytucjonalnego wychowania. Jako, że opinia pracowników domów dziecka jest dla nas bardzo istotna, pokuszę się o przedstawienie dwóch najczęściej spotykanych i jednocześnie skrajnych stanowisk. Pracownicy domów dziecka to ludzie w większości dbający o dobro dziecka, często bezgranicznie poświęcający się swojej pracy. Są wśród nich tacy, którzy potrafią zdystansować się do swego wysiłku i obiektywnie ocenić sytuację. Miałam niewątpliwą przyjemność poznać panią dyrektor jednego z lubelskich domów dziecka, która w trakcie oficjalnego spotkania powiedziała, że: - pracownicy instytucji nie są w stanie zapewnić dziecku wyłączności; - placówka nie jest w stanie zniwelować objawów choroby sierocej; - żaden pracownik nie jest w stanie zmniejszyć tęsknoty dzieci za rodziną; - parapety domów dziecka są oblegane przez tych, którzy mają nadzieję, że ktoś ich przygarnie. Mimo profesjonalnego przygotowania kadry, która ma nawet duży potencjał miłości dla dzieci, dom dziecka nigdy nie zastąpi domu rodzinnego. Widząc swoją nieskuteczność, która bynajmniej nie jest spowodowana brakiem kompetencji, pracownicy domów dziecka szukają alternatywnych rozwiązań. Mając na względzie swoje ulubione dzieciaki, angażują się w promowanie idei rodzicielstwa zastępczego, podejmują się takich zadań, jak przygotowanie potencjalnych rodziców do ich nowej roli. Tworzą ośrodki, stowarzyszenia i wszystko to po to, aby dopomóc swoim wychowankom. Nie boją się nowinek, kursów, szkolą też innych, nie zasłaniają się raz zdobytymi kwalifikacjami. Ponieważ stworzenie i utrzymanie rodziny zastępczej nie jest zadaniem łatwym, zdarzają się również niepowodzenia, chociażby niezaakceptowanie nowej rodziny przez dziecko, czy brak wyrozumiałości ze strony rodziców. Tylko rzetelna informacja o dziecku, przedstawienie potencjalnym rodzicom ewentualnych trudności, może ograniczyć niepowodzenia. Ludzie, którzy pragną stworzyć rodzinę zastępczą, kierują się często tzw. potrzebą serca. Panujący jednak w społeczeństwie stereotyp, że dziecko osierocone powinno być pełne wdzięczności z powodu opuszczenia instytucji, jest powodem wielu frustracji i zniechęcenia. Potencjalnym rodzicom należy się rzetelna informacja na temat dziecka, jego przeszłości, zalet i niedociągnięć. Przyszły rodzic winien wiedzieć z czym się może spotkać i jak sobie radzić z ewentualnymi problemami, do kogo się zwrócić o pomoc i wsparcie. Również dziecko powinno być przygotowane do rodziny zastępczej, powinno mieć prawo wyboru, oswoić się z myślą o nowej sytuacji. I chociaż jawność nie gwarantuje powodzenia, to na pewno ogranicza niepowodzenia. Wie o tym wielu wychowawców domów dziecka i robią wszystko, aby skierować uprzednio przygotowanego wychowanka do odpowiedniej rodziny. Mają oczywiście pełne ręce (a raczej głowy) roboty, ale to co robią, chcą robić jak najlepiej, mając przed sobą cel - dobro dziecka. Ci ludzie nie powielają frazesów, że ich wychowankowie niczym nie różnią się od dzieci wychowanych w rodzinie. W jednym z programów emitowanych przez TVP, dotyczącym "skandalu" w domu dziecka w Chmielowicach, padło pytanie: "jak zareagowałbyś gdyby twoja córka spotykała się z chłopakiem z domu dziecka?". Większość (przynajmniej przed kamerami) nie miałaby żadnych zastrzeżeń, ale pani dyrektor opolskiego domu dziecka zawahała się. Ona znała prawdę o dzieciach, prawdę o tym co odrzucenie czyni z dzieckiem. Dobrze zdawała sobie sprawę, że nawet najlepsza instytucja nie pozbawi dziecka myśli o odrzuceniu. Na jednych to wywiera większe piętno, na innych mniejsze. Tam gdzie panuje miłość, gdzie młody człowiek nie jest jednym z wielu, lecz konkretnym dzieckiem konkretnych rodziców, tam istnieje szansa na uwolnienie się od koszmaru z przeszłości. Skrajnie odmienne poglądy prezentują ci pracownicy domów dziecka, którzy bronią instytucji. Niektórzy twierdzą, że dzieci nie muszą wysiadywać na parapetach placówki, że należy im odpowiednio zorganizować czas. To prawda, że organizacja czasu to nie tylko dobry sposób na nudę, ale uniemożliwia też pewne formy buntu i zabiera chwile na refleksje. Jest to jednak tylko pozorne załatwienie sprawy, bo myśli o odrzuceniu nie mające ujścia kumulują się, by w końcu wybuchnąć ze spotęgowaną siłą. Nie trzeba być wytrawnym psychologiem, by wiedzieć, że refleksja jest niezbędna dla utrzymania higieny zdrowia psychicznego. Być może i młodych ludzi z domów dziecka ta refleksja przekłada się na wysiadywanie na parapecie i oczekiwanie. Zwolennicy instytucji podają argumenty typu: dzieci są odsyłane od jednej rodziny zastępczej do drugiej, zmieniają czasami po kilka rodzin a na końcu i tak wracają do domu dziecka. Mówi się jednocześnie o tym, że domy dziecka dysponują odpowiednią kadrą, która szkoli i przygotowuje ewentualnych kandydatów na rodziców i nie są już nikomu potrzebne "żadne tam inne szkolenia, czy kursy". Jeżeli jedno dziecko przechodzi od jednej rodziny zastępczej do drugiej i po długiej wędrówce powraca do placówki, to albo rzeczywiście marzenie o domu dziecka uniemożliwia mu zaaklimatyzowanie się w rodzinie, albo przygotowanie młodego człowieka i rodziców do nowych warunków było niewystarczające. Przy całej kompetencji pracowników, o której niejednokrotnie miałam okazję usłyszeć, efekty niekiedy są mierne. Spotkałam się przeróżnymi wypowiedziami obrońców instytucji. Niektórzy nawet powołują się na wartości narodowe i odżegnują się od amerykańskiego stylu. I słusznie, jest wielka potrzeba wypracowania takich skutecznych metod, które przystają do polskich warunków. Ale z drugiej strony - od kiedy domy dziecka to nasze wspólne narodowe dziedzictwo, a rodziny zastępcze to amerykańskie nowinki? W Polsce praktyka rodzin zastępczych jest dłuższa niż istnienie państwa Stany Zjednoczone. Już w średniowieczu niektóre wspólnoty kościelne promowały rodzicielstwo zastępcze. Za przykład można podać braci Salezjan, którzy osieroconym czy porzuconym dzieciom poszukiwali rodzin zastępczych. Tym rodzinom, którym było trudno wychować kolejne dziecko, oferowali pomoc materialna. Nie przygarniano nawet dzieci do klasztoru, lecz szukano im rodziny. Forma instytucjonalna przyklasztorna rozwinęła się później i dotyczyła przede wszystkim sierot biologicznych. Jak wieść niesie, ta forma nie zawsze wychodziła na dobre dzieciom. Domy dziecka, to przecież "nabytek" stosunkowo młody, przeżywający swój burzliwy rozkwit po drugiej wojnie światowej. Ten rozkwit, jest niewątpliwie spuścizną systemu totalitarnego. W niektórych rejonach byłego Związku Radzieckiego, ilość dzieci umieszczonych w placówkach sięga nawet 50%. Tam, gdzie rodzina jest przeżytkiem a nawet przedmiotem kpiny, tam tworzy się dom dziecka, czy dom starców. Na nieszczęście, te instytucje są ciągle potrzebne. Wychowawcy domów dziecka z większa przyjemnością oddaliby się innym zajęciom zwłaszcza, że sami dostrzegają brak korelacji pomiędzy nakładem pracy a efektami ("Polityka" nr 23, 08.06.2002). Zawsze praca pedagoga we współpracy z rodzicem przynosi o wiele większe efekty. Fachowa porada i pomoc specjalisty jest często niezbędna dla zatroskanych rodziców zastępczych, którzy podjęli się trudu wychowania młodego człowieka. Skąd w ludziach ta ciągła obawa przed tym, co tylko na pozór jest nowe? Rodziny zastępcze czy domy dziecka zorganizowane na nowych zasadach, to niewątpliwa korzyść dla młodego człowieka. Wierzę, że dostrzega to coraz więcej osób.
Rodzice zastępczy, czy dom dziecka?
Propagując ideę rodzicielstwa zastępczego, jako alternatywy dla domów dziecka, spotkałam się z przeróżnymi opiniami pracowników wspomnianych placówek. Emitowane, dość często w ostatnim okresie, programy telewizyjne dotyczące problematyki dzieci z domów dziecka, również skłaniają do refleksji. Rodzą się pytania: - jak to jest z tymi domami dziecka? - czy dzieci są tam szczęśliwe? - czy może rodziny zastępcze stają się źródłem nieszczęść wielu dzieci? Wśród odpowiedzi na powyższe pytania spotyka się wypowiedzi skrajnie różne, poprzez antagonistyczne, opowiadające się zdecydowanie za lub przeciw domom dziecka, do tych, które uzależniają wyższość jednej formy wychowania (rodzina zastępcza) nad drugą (dom dziecka) od okoliczności. Pomimo, iż oczywistym wydawałaby się wyższość wychowania w rodzinie nad wychowaniem w placówce (mam tu oczywiście na myśli rodzinę o zdrowych zasadach moralnych, chociaż i to pojęcie co innego oznacza dla każdej rodziny), to jednak spotyka się zwolenników instytucjonalnego wychowania. Jako, że opinia pracowników domów dziecka jest dla nas bardzo istotna, pokuszę się o przedstawienie dwóch najczęściej spotykanych i jednocześnie skrajnych stanowisk. Pracownicy domów dziecka to ludzie w większości dbający o dobro dziecka, często bezgranicznie poświęcający się swojej pracy. Są wśród nich tacy, którzy potrafią zdystansować się do swego wysiłku i obiektywnie ocenić sytuację. Miałam niewątpliwą przyjemność poznać panią dyrektor jednego z lubelskich domów dziecka, która w trakcie oficjalnego spotkania powiedziała, że: - pracownicy instytucji nie są w stanie zapewnić dziecku wyłączności; - placówka nie jest w stanie zniwelować objawów choroby sierocej; - żaden pracownik nie jest w stanie zmniejszyć tęsknoty dzieci za rodziną; - parapety domów dziecka są oblegane przez tych, którzy mają nadzieję, że ktoś ich przygarnie. Mimo profesjonalnego przygotowania kadry, która ma nawet duży potencjał miłości dla dzieci, dom dziecka nigdy nie zastąpi domu rodzinnego. Widząc swoją nieskuteczność, która bynajmniej nie jest spowodowana brakiem kompetencji, pracownicy domów dziecka szukają alternatywnych rozwiązań. Mając na względzie swoje ulubione dzieciaki, angażują się w promowanie idei rodzicielstwa zastępczego, podejmują się takich zadań, jak przygotowanie potencjalnych rodziców do ich nowej roli. Tworzą ośrodki, stowarzyszenia i wszystko to po to, aby dopomóc swoim wychowankom. Nie boją się nowinek, kursów, szkolą też innych, nie zasłaniają się raz zdobytymi kwalifikacjami. Ponieważ stworzenie i utrzymanie rodziny zastępczej nie jest zadaniem łatwym, zdarzają się również niepowodzenia, chociażby niezaakceptowanie nowej rodziny przez dziecko, czy brak wyrozumiałości ze strony rodziców. Tylko rzetelna informacja o dziecku, przedstawienie potencjalnym rodzicom ewentualnych trudności, może ograniczyć niepowodzenia. Ludzie, którzy pragną stworzyć rodzinę zastępczą, kierują się często tzw. potrzebą serca. Panujący jednak w społeczeństwie stereotyp, że dziecko osierocone powinno być pełne wdzięczności z powodu opuszczenia instytucji, jest powodem wielu frustracji i zniechęcenia. Potencjalnym rodzicom należy się rzetelna informacja na temat dziecka, jego przeszłości, zalet i niedociągnięć. Przyszły rodzic winien wiedzieć z czym się może spotkać i jak sobie radzić z ewentualnymi problemami, do kogo się zwrócić o pomoc i wsparcie. Również dziecko powinno być przygotowane do rodziny zastępczej, powinno mieć prawo wyboru, oswoić się z myślą o nowej sytuacji. I chociaż jawność nie gwarantuje powodzenia, to na pewno ogranicza niepowodzenia. Wie o tym wielu wychowawców domów dziecka i robią wszystko, aby skierować uprzednio przygotowanego wychowanka do odpowiedniej rodziny. Mają oczywiście pełne ręce (a raczej głowy) roboty, ale to co robią, chcą robić jak najlepiej, mając przed sobą cel - dobro dziecka. Ci ludzie nie powielają frazesów, że ich wychowankowie niczym nie różnią się od dzieci wychowanych w rodzinie. W jednym z programów emitowanych przez TVP, dotyczącym "skandalu" w domu dziecka w Chmielowicach, padło pytanie: "jak zareagowałbyś gdyby twoja córka spotykała się z chłopakiem z domu dziecka?". Większość (przynajmniej przed kamerami) nie miałaby żadnych zastrzeżeń, ale pani dyrektor opolskiego domu dziecka zawahała się. Ona znała prawdę o dzieciach, prawdę o tym co odrzucenie czyni z dzieckiem. Dobrze zdawała sobie sprawę, że nawet najlepsza instytucja nie pozbawi dziecka myśli o odrzuceniu. Na jednych to wywiera większe piętno, na innych mniejsze. Tam gdzie panuje miłość, gdzie młody człowiek nie jest jednym z wielu, lecz konkretnym dzieckiem konkretnych rodziców, tam istnieje szansa na uwolnienie się od koszmaru z przeszłości. Skrajnie odmienne poglądy prezentują ci pracownicy domów dziecka, którzy bronią instytucji. Niektórzy twierdzą, że dzieci nie muszą wysiadywać na parapetach placówki, że należy im odpowiednio zorganizować czas. To prawda, że organizacja czasu to nie tylko dobry sposób na nudę, ale uniemożliwia też pewne formy buntu i zabiera chwile na refleksje. Jest to jednak tylko pozorne załatwienie sprawy, bo myśli o odrzuceniu nie mające ujścia kumulują się, by w końcu wybuchnąć ze spotęgowaną siłą. Nie trzeba być wytrawnym psychologiem, by wiedzieć, że refleksja jest niezbędna dla utrzymania higieny zdrowia psychicznego. Być może i młodych ludzi z domów dziecka ta refleksja przekłada się na wysiadywanie na parapecie i oczekiwanie. Zwolennicy instytucji podają argumenty typu: dzieci są odsyłane od jednej rodziny zastępczej do drugiej, zmieniają czasami po kilka rodzin a na końcu i tak wracają do domu dziecka. Mówi się jednocześnie o tym, że domy dziecka dysponują odpowiednią kadrą, która szkoli i przygotowuje ewentualnych kandydatów na rodziców i nie są już nikomu potrzebne "żadne tam inne szkolenia, czy kursy". Jeżeli jedno dziecko przechodzi od jednej rodziny zastępczej do drugiej i po długiej wędrówce powraca do placówki, to albo rzeczywiście marzenie o domu dziecka uniemożliwia mu zaaklimatyzowanie się w rodzinie, albo przygotowanie młodego człowieka i rodziców do nowych warunków było niewystarczające. Przy całej kompetencji pracowników, o której niejednokrotnie miałam okazję usłyszeć, efekty niekiedy są mierne. Spotkałam się przeróżnymi wypowiedziami obrońców instytucji. Niektórzy nawet powołują się na wartości narodowe i odżegnują się od amerykańskiego stylu. I słusznie, jest wielka potrzeba wypracowania takich skutecznych metod, które przystają do polskich warunków. Ale z drugiej strony - od kiedy domy dziecka to nasze wspólne narodowe dziedzictwo, a rodziny zastępcze to amerykańskie nowinki? W Polsce praktyka rodzin zastępczych jest dłuższa niż istnienie państwa Stany Zjednoczone. Już w średniowieczu niektóre wspólnoty kościelne promowały rodzicielstwo zastępcze. Za przykład można podać braci Salezjan, którzy osieroconym czy porzuconym dzieciom poszukiwali rodzin zastępczych. Tym rodzinom, którym było trudno wychować kolejne dziecko, oferowali pomoc materialna. Nie przygarniano nawet dzieci do klasztoru, lecz szukano im rodziny. Forma instytucjonalna przyklasztorna rozwinęła się później i dotyczyła przede wszystkim sierot biologicznych. Jak wieść niesie, ta forma nie zawsze wychodziła na dobre dzieciom. Domy dziecka, to przecież "nabytek" stosunkowo młody, przeżywający swój burzliwy rozkwit po drugiej wojnie światowej. Ten rozkwit, jest niewątpliwie spuścizną systemu totalitarnego. W niektórych rejonach byłego Związku Radzieckiego, ilość dzieci umieszczonych w placówkach sięga nawet 50%. Tam, gdzie rodzina jest przeżytkiem a nawet przedmiotem kpiny, tam tworzy się dom dziecka, czy dom starców. Na nieszczęście, te instytucje są ciągle potrzebne. Wychowawcy domów dziecka z większa przyjemnością oddaliby się innym zajęciom zwłaszcza, że sami dostrzegają brak korelacji pomiędzy nakładem pracy a efektami ("Polityka" nr 23, 08.06.2002). Zawsze praca pedagoga we współpracy z rodzicem przynosi o wiele większe efekty. Fachowa porada i pomoc specjalisty jest często niezbędna dla zatroskanych rodziców zastępczych, którzy podjęli się trudu wychowania młodego człowieka. Skąd w ludziach ta ciągła obawa przed tym, co tylko na pozór jest nowe? Rodziny zastępcze czy domy dziecka zorganizowane na nowych zasadach, to niewątpliwa korzyść dla młodego człowieka. Wierzę, że dostrzega to coraz więcej osób.