DAJE NAJ :) Napisz jak Gillbert do Ani (Z Zielonego Wzgórza) powiedział w pierwszy dzień szkoły marchewko (cytat)
Lucy21
Och Diano, znów czuję się jak mała dziewczynka-wyznała pewnego majowego wieczoru swojej przyjaciółce. -Tak, Aniu, i nawet wyglądasz jakbyś miała ze trzydzieści lat. Jak ty to robisz? Nie masz ani jednego siwego włosa! Spójrz tylko na moje włosy, są białe jak śnieg! Wyglądam jakbym miała dziewięćdziesiąt lat! -Obie jesteście piękne i młode moje panie-powiedziała Gilbert wchodząc do bawialni Zielonego Wzgórza. -Aniu, Gilbercie, może wybierzecie się jutro ze mną i Alfredem do Charlottetown? -Bardzo chętnie Diano, tylko, że…mamy już plany na jutro-tłumaczyła panna Blythe-Może następnym razem, dobrze? -Oczywiście, Aniu. Nazajutrz Ania i Gilbert wybrali się do Di, która latem miała brać ślub z Andrzejem Pye. -O mój Dobry Boże! Nigdy nie sądziłam, że będziemy w jakikolwiek sposób spokrewnieni z Pye’am!-Ania westchnęła głęboko.-Ale jeśli tylko moja mała Di ma być szczęśliwa, to spróbuję puścić w niepamięć moją nienawiść i przygody Josie… -Masz rację, tak ciężko jest myśleć, że nasza małą córeczka już za dwa miesiące ma brać ślub. A najgorsze jest to, że z kimś od Pye’ów!-powiedział Gilbert, a wzrok jego był nieobecny i utkwiony w niebie. -Gilbercie, jak możesz tak krytykować osoby z rodziny panny z którą kiedyś coś cię łączyło?!-zganiła go Ania. -Kogo masz na myśli, Aniu?!-zapytał zdziwiony. -Josie oczywiście! -Naprawdę?!Nie wiedziałem, że kiedyś coś mnie z nią łączyło! -Och, Gilbercie nie udawaj, przecież dobrze wiem…-nie zdążyła dokończyć bo Gilbert jej przerwał. -Dobrze, Aniu przyznaję, ale to było tyle lat temu…Nie chcę się z tobą kłócić! -Mamo, tato!-usłyszeli z oddali.-Tak się cieszę, że was widzę-powitała ich Di. -Diano!-zawołała Ania(nazwała swoją córkę Dianą po raz pierwszy od wielu lat)-pokarz mi się!-policzki kobiety stały się mokre od łez. -Mamo co się stało-zapytała Di, która od czasu wojny po raz pierwszy widziała łzy u swojej matki. -Ależ nic maleńka, tylko myśl, że stracę cię nie daje mi spokoju. -Mamo, ja zawszę będę twoją małą córeczką!-objęła matkę ramionami. -Dobrze już dobrze. Chodźmy poznać tego twojego Andrzeja-powiedział Gilbert, który starał się nie pokazywać jak bardzo boli go serce. Głos mu drżał. Diana zaprowadziła rodziców do bawialni. -Dzień dobry państwu-przywitał się narzeczony Di.-Nazywam się Andrzej. Podobno chodzili państwo do szkoły z moją ciotką Josie.Opowiadała mi on dużo o was.-w tym momencie Ania spojrzała na swojego męża wzrokiem który mówił „ciekawe co o NAS mówiła”.Gilbert podłapał wzrok małżonki i odpowiedział jej spojrzeniem „Nie mam pojęcia, Aniu”. Andrzej nie zwracając uwagi na państwo Blythe kontynuował.-Naprawdę pani spadła kiedyś z dach panno Blythe? -Tak, spadłam kiedyś, dawno z dachu. Ale ja przyszłam tu, żeby dowiedzieć się czegoś o tobie, o was, a nie mówić o sobie. Diano-zwróciła się do córki, jak zaplanujecie wesele? -No cóż, mamo a propos wesela chciałam prosić o pomoc w udekorowaniu Doliny Tęczy… -Czyli mam rozumieć, że będzie w Glen?-zapytała. -Tak-odparła Di bez chwili zastanowienia. -To będzie wspaniałe wesele-wtrącił Gilbert, który do tej pory tylko przysłuchiwał się rozmowie. -A kogo macie zamiar zaprosić?-zagadnęła Ania - Zuzannę z mężem, Jima z Florą, Nan, Shirleya, który obiecał mi, że na moje wesel wróci ze Stanów, Rillę z rodziną, Mary, ciocię Dianę, wuja Alfreda i ich dzieci, ciocię Tolę z rodziną, wuja Tadzia z rodziną, was oczywiście i…rodzinę Andrzeja-wymieniała Di -Perełko-powiedziała Ania przyciszonym głosem tak aby siedzący obok i prowadzących rozmowę mężczyźni nie usłyszeli jaj-chyba o kimś zapomniałaś-Ania widząc zaskoczoną minę dziewczyny dodała-A mianowicie o Walterze, wujostwie Cuthubertów. -Mamo…-nie dokończyła ,bo Ania przerwała jej w poły zdania. -Ja wiem skarbie, ale uwierz mi oni są ciągle z nami. Długo jeszcze omawiali wesele, aż w pewnym momencie Gilbert zwrócił się do swej żony: -Aniu, musimy już iść jest pół do dziewiątej-Ania westchnęła głęboko. -Dobrze zatem ,więc chodźmy. Do zobaczenia Di, Andrzeju-pożegnała się. Wyszli, a zaraz za nimi Andrzej. -Wiesz Gil, ten Andrzej wcale nie jest taki zły jakbym się spodziewała po jego nazwisku -mówiła Ania jeszcze tego samego wieczoru.-I nadal nie mogę nadziwić się, że Josie mówiła o mnie pochlebnie. -Tak, wiem-przytaknął jej mąż .-A poza tym zdają się być w sobie naprawdę zakochani. -Och, Gil pamiętam jak to my byliśmy tacy młodzi, zakochani i szaleni… -Aniu, pani mego serca, czas leci szybko. Mi wydaje się jakbym wczoraj poznał cię. -Przynajmniej nasza miłość się nie starzeje-uśmiechnęła się Ania. -Aaaaaaaaaaa!-z kuchni Zielonego Wzgórz wydobył się głośny krzyk. -Boże drogi! co się stało Aniu?-zapytał Gilbert, który gdy tylko usłyszał przeraźliwy krzyk swojej żony przybiegł bo sprawdzić czy nic jej nie jest. -To Leslie. Ten pies odgryzł nogę od krzesła, ja nie zauważyłam tego usiadłam na nie i…proszę jak wyglądam?!-tłumaczyła Ania śmiejąc się i płacząc na przemian. Gilbert zaśmiał się szczerze. -Aniu, kochana wybierzemy się dziś wieczorem na spacer-poprosił. -Oczywiści!-odparła wesoło Ania wstając z podłogi. I tak też zrobili. Po obiedzie wybrali się do Lasu Duchów, by odnaleźć starą jabłonkę, którą Gilbert kiedyś, lata temu pokazał Ani. Chodzili Aleją Zakochanych, aż w końcu przysiedli nad Jeziorem Lśniących Wód. -Aniu-przerwał w pewnym momencie panującą wokół nich ciszę Gilbert-Di za parę dni bierze ślub, nie uważasz, że powinniśmy wybrać się do miasta po jakiś podarunek dla niej? -Również o tym myślałam, ale szczerze mówiąc nie wiem co moglibyśmy im ofiarować. -Ciężko jest dać komuś oryginalny prezent, gdy ma już wszystko-rozmyślał pan Blythe. -Chyba wiem…-powiedziała tajemniczo Ania-pamiętasz jak bardzo zawsze podobał jej się Gog i Magog… -Czy naprawdę dasz radę rozstać się z nimi, przecież masz je jeszcze z czasów w Redmound-zdziwił się doktor. -Dla mojej Di? oczywiście! -Boże Di, tak ślicznie wyglądasz w tej sukni. Do twarzy ci w bieli!-chwaliła córkę Ania. -Och, dziękuję mamo. To jest dla mnie taki ważny dzień! -Pamiętam jeszcze jak sama brałam ślub wiesz… -Naprawdę? A opowiesz mi coś o tobie i o tacie. -Oczywiście. Więc było to tak: Pewnego dnia w szkole twój ojciec starał się zwrócić na siebie moją uwagę rzucając we mnie papierkami…ja jednak pozostałam niewzruszona. W pewnym momencie Gil podniósł mojego warkocza do góry i syknął przeraźliwie „Marchewka, Marchewka”. Ja ze złości uderzyłam go tabliczką w głowę tak mocno, że się rozłupała. Nie odzywałam się do niego dobrych kilka lat za to jak mnie obraził. On oczywiście niejednokrotnie próbował przeprosić mnie, moja duma jednak nie pozwalała mi mu przebaczyć. Pewnego dnia gdy wraz z ciotką Dianą i naszymi koleżankami bawiłyśmy się w przedstawienie” Eline” łódka którą płynęłam zaczęła tonąć. Gil uratował mnie, ja jednak nadal nie wybaczyłam mu. Dopiero po śmierci Mateusz Cuthuberta, który był moim serdecznym przyjacielem przestałam być tak dumna i przeprosiłam Gilberta.Wyjechaliśmy na studia w Redmound. W drugim roku twój ojciec oświadczył mi się, ja jednak odmówiłam mu. Gdy wróciliśmy do Avonlea on ciężko zachorował, mógł nawet umrzeć !Dopiero w ów czas zrozumiałam jak bardzo mi na nim zależy. Po powrocie do zdrowia oświadczył mi się ponownie. Tym razem zgodziłam się. Gil musiał wyjechać na parę lat, a gdy wrócił wzięliśmy ślub.Zamieszkaliśmy w Wymarzonym Domku w Przystani Czterech Wiatrów. Po paru latach przenieśliśmy się do Złotego Brzegu…-Nie dokończyła bo do pokoju wszedł jej mąż. -Ładnie to wszystko streściłaś, Aniu-uśmiechnął się.-Chodźmy, ślub za moment się zacznie. Ceremonia zaślubin wypadła wspaniale. Wszyscy świetnie się bawili. Pa skończonym weselu Ania i Gilbetrt ruszyli w drogę powrotną do domu. -Jakże wspaniale było znów spotkać nasze dzieci!-mówiła Ania jeszcze tego samego wieczoru. -Tak, Aniu-przytaknął jej mąż-szkoda tylko, że nie wszystkie…-dodał po chwili. -Och, jestem pewna, iż pomimo my ich nie widzieliśmy, oni tam byli!-zaprzeczyła panna Blythe. -Aniu, ty zawsze znasz odpowiedź na wszystko!-odparł Gilbert