Właśnie. Jestem tego żywym przykładem. W ciągu ostatniego miesiąca tyle się wydarzyło... Odnoszę wrażenie, iż moje życie jest nierzeczywiste, niczym irracjonalny film wykreowany przez szaleńca... Jeden miesiąc, no, plus parę dni. Walizka przeżyć... Dorobek być może cenniejszy niż przez całe szesnaście i pół lat przeżytych przeze mnie na tej ziemi...
A jeden miesiąc...? Wciągałam się w sidła nałogu... Po raz pierwszy uwierzyłam w Miłość, zyskując Ją i boleśnie tracąc... Zostałam pozbawiona przyjaciółki.... Zyskałam ogólną opinię ćpunki, mimo, iż nigdy w życiu nawet nie próbowałam narkotyków... Straciłam szacunek, reputację i zaufanie... Odebrano mi wolność... Trzy razy grożono mi policją... Raz grożono mi śmiercią... Byłam na granicy życia i śmierci, Bóg sprawił, że powróciłam...
Kim jestem? Na to pytanie ostatnio szukałam odpowiedzi... Kiedyś było to łatwiejsze: outsider, swój własny świat. Znajomi: odrzuceni przez środowisko ze względu na swoją inność. Jak i ja. Nagle poznałam Ją. Zaczęły się wspólne wypady, odkrywanie miasta po zmroku, nie zawsze na trzeźwo; wprowadziłam Ją w moje klimaty: Hip-Hop. Z pustej, tępej laski stała się dziewczyną Rapu, z którą można było pogadać na tematy „na poziomie”, takie, jak literatura, fizyka, gramatyka polskiego języka, psychologia, filozofia... Włóczyłyśmy się miesiącami po mieście, poznawałam je na nowo; ona wprowadziła się, nic tu nie znała. Dużo rozmawiałyśmy: generalnie o naszym beznadziejnie monotonnym życiu, w którym nic się nie dzieje, zero zabawy, zero chłopaków, nauka, książki... Uczyłam ją kultury, jako że pochodzę z dobrej, inteligentnej rodziny... Do tego słuchałyśmy Rapu... Taaa, Rap. Moja wielka miłość. Zaczęłam sama tworzyć. Powoli zaczęłyśmy poznawać chłopaków, pamiętam, kiedy pierwszy raz się na Niej zawiodłam... Spodobał nam się ten sam. Złamałam sobie przez nich nogę, sześć tygodni w gipsie, w tym pierwszy miesiąc w nowej szkole, ciężko było, tym bardziej, że na co dzień unikam sytuacji, w których potrzebowałabym pomocy... Umówił się ze mną. Następnego dnia z nią. Kiedy się o tym dowiedziałam, stwierdziłam, że daruję go sobie, mimo, że tak bardzo pragnęłam mieć chłopaka, tym bardziej takiego, który też żyje tą kulturą Hip-Hopu... Poprosiłam ją o to samo. Koniec z nim i z mojej, i z jej stronny. Ale nie, ona mu się narzucała i jeszcze miała do mnie pretensje, że jej nie pomagam... Wtedy pierwszy raz stwierdziłam, że jest fałszywa. Przykro mi trochę było, tylko ze względu na Nią, bo on był bodajże dwudziestym którymś chłopakiem, z którym się nie udało... Przyzwyczajenie. Serce, tyle razy złamane, nawet nie potrafiło do kogoś czegoś czuć. Szukałam Miłości, choć w Nią nie wierzyłam. A przyjaciółka... Nie wiedziałam, czy dalej ją mogę tak nazywać, ale z nikim tak świetnie się nie dogadywałam. Dostała za swoje. Pół miasta zna o niej niezbyt pozytywne informacje od tego chłopaka, którego mi „odbiła”...
Listopad. Ona, Jej przyjaciółka, moja przyjaciółka i ja; wyprawa na żarełko... Wszystkie cztery słuchamy Rapu... Byłam trochę wypita, do tego naładowana euforią, seksowna i radosna, jak nigdy... Poznałyśmy Jego. Nie dosyć, że okazał się ideałem, to poznałam w Nim chłopaka, w którym szalenie kochałam się półtora roku wcześniej... Hmm, mój pierwszy poważny związek? Jeśli nie liczyć tych w wieku 12, 13 lat... Był jedyną osobą oprócz mojej Mamy, z którą nie potrafiłam wygrać dyskusji... Ideał, bo mój ideał faceta miał nie tylko zalety, ale także wady... I On idealnie pasuje... Niespodziewanie los rzucał mi kłody pod nogi: Jego zbyt lekki styl życia, rzekomo bierze, zaczął mnie zlewać, choć podczas poważnych rozmów mówił, że Mu zależy i potem czasowo było lepiej... Zaczęłam pić. Nigdy z Nim, choć przez Niego. Jest osobą o silnym charakterze, niektóre cechy udzieliły się i mi... Niestety te negatywne. Choć przy mnie jakby stał się trochę mądrzejszy, porządniejszy...? Margines społeczny. A ja piłam, gdzie się dało, z kim się dało, mimo obietnicy... Ale tylko wtedy, gdy miałam ochotę, potrafię odmawiać, papierosów do dzisiaj nie spróbowałam, mimo miliona okazji. Problem w tym, że zbyt często miałam ochotę na alko, zawsze był jakiś powód... Raz byłam z Tą przyjaciółką w prawdziwym barze... Sprzedali nam, nieletnim, alkohol... Ale byłam wtedy podjarana...
Później były święta. Odpoczynek od nauki, rannego wstawania i ta atmosfera... Miałam dwa marzenia: spotkać się z Nim w Boże Narodzenie i żeby spadł śnieg... Oba się spełniły... Dni mijały, a ja... aż trudno w to uwierzyć... Człowieka Ze Stali dopadła Rdza Uczuć. Pokochałam Go. Wstydziłam się do tego przyznać, gdyż brzydzę się uczuciami i emocjami, dla siebie nie mam serca, okazuję je tylko wtedy, gdy ktoś potrzebuje pomocy, wsparcia... To taka moja słabość... Było mi z Nim tak dobrze, jak nigdy. Taka szczęśliwa czułam się w Jego ramionach, że zapomniałam o wszystkich problemach: groźbach policją, niedomówieniach między nami, tym, że przyjaciółka wygadała wszystkie tajemnice naszej czwórki swojej mamie, która z resztą (jej mama) ukształtowała mi opinię ćpunki... Najszczęśliwszy dzień mojego życia? Podaję datę. Najgorszy dzień...? Podaję tą samą datę, co w poprzednim pytaniu... On i ja... Euforia, nienasycenie... Z czego wyniknęło ponowne pójście w To miejsce, tym razem bez Niego... Ona, ja, dwóch kumpli i butelka... Granica nieistnienia, ciemna otchłań, kroplówka, szpital... Wszystko potoczyło się tak szybko...
Moje życie? Dom: szkoła: supermarket (najczęściej „Biedronka”... mają dam dobre lody, tak a propos). Mogą mnie odwiedzać znajomi, ale nie wszyscy. Ile czasu to już minęło... A ile jeszcze trwać to będzie... Prawie się z tym pogodziłam, zamknięta w czterech ścianach, tygodniami rozmyślam... Z Nim nie mogłam się spotykać. Tyle awantur, tyle próśb, tyle czasu... W końcu osiągnęłam cel, w nagrodę za ciężki wysiłek... Ale Jemu jakby przestało zależeć... I jego „dziewczyna” mnie zatłucze, zniszczy mnie i moje życie... Nie wiem, czy ma jakąś inną, twierdzi, że nie, ale nie przychodzi, nie zależy Mu raczej...
Cztery ściany. Myśli. To może człowieka zabić, wiem coś o tym... Dwa lata temu miałam depresję, za dużo myśli... Niedawno czytałam artykuł o depresji; było tam dziesięć cech, posiadanie choćby czterech spośród nich oznaczało tą chorobę... Mnie dziesięć tych objawów trzymało w ramionach przez okrągły rok. Piętnaście lat, beznadziejne hormony... Do tego zero pomocy, wszyscy twierdzili, że przesadzam... Przed samounicestwieniem chronił mnie strach... Wiedziałam, że nie mogę na nikogo liczyć, podjęłam sama psychoterapię. Autoterapię. Interesuję się psychologią, więc mniej więcej wiem, na czym to polega... Rozmowy z samą sobą... Po ośmiu miesiącach poskutkowały... Patrząc na to z perspektywy dwóch lat, widzę, że jestem niesamowicie silnym człowiekiem... Komu udaje się samemu wyjść z ciężkiej depresji? A teraz? Teraz mam o wiele gorszą sytuację niż wtedy, bo nie mam praktycznie nic, a jednak...
Myśli o śmierci: każdy ma swój czas, aby odejść. Jakby Bóg chciał ofiarować mi Bilet do Raju, to pamiętnego dnia, odeszłabym z tego świata pod silnym wpływem alkoholu... Mam żyć. Chcę żyć. Nareszcie potrafię cieszyć się chwilą, rozumiem owe „carpe diem”, z którego kpiłam całe życie... Nic się nie liczy, tylko chwila... Zachwyca mnie topiący się śnieg, gdy idę rano do szkoły, zachwyca mnie wizja sprawdzianu, bo wiem, że to godzina lekcji, podczas której nie muszę słuchać nauczycieli, zachwyca mnie zapach płynu do podłóg, którym sprzątaczki czyszczą korytarze, gdy przed szesnastą wychodzę ze szkoły, rozpogadza mnie myśl o obiedzie, nawet jeśli to znienawidzone kartofle, zawsze można zagryźć lodami z „Biedronki”... Dużo więcej się uczę. Muszę poprawić oceny... Jak wyrobię się na 4.0, będzie dobrze... Muszę udowodnić Mamie, że to odpowiednia dla mnie szkoła, że poziom nie jest dla mnie za wysoki, muszę za dwa lata zdać maturę z pięciu przedmiotów, już się przygotowuję... Choć tak naprawdę w przyszłości chciałabym pójść do wojska, podoba mi się tam wszystko, oprócz tego, że mordują Indywidualizm.
Miłość? Bóg, Ojczyzna. Zdałam sobie sprawę, że bycie Człowiekiem Ze Stali, twardzielem, jak z wojska, mordującym swoje uczucia to tak naprawdę tchórzostwo... Bo to Miłość daje w życiu największe szczęście (jak i nieszczęście) i walka o Nią jest największym na świecie ryzykiem... A kto nie ryzykuje, jest tchórzem. Nadal nie potrafię kochać, ale wierzę, że kiedyś spotkam właściwą osobę... Choć tak bym chciała, żeby słuchał Rapu...
Życie i ludzie mnie zniszczyli. Sama siebie zniszczyłam. I to nie raz. I wiecie co? Teraz, po tych wydarzeniach, takich twardych i silnych ludzi jak ja, to ze świecą szukać... Mnie nikt i nic nie pokona. Amen.
Właśnie. Jestem tego żywym przykładem.
W ciągu ostatniego miesiąca tyle się wydarzyło... Odnoszę wrażenie, iż moje życie jest nierzeczywiste, niczym irracjonalny film wykreowany przez szaleńca... Jeden miesiąc, no, plus parę dni. Walizka przeżyć... Dorobek być może cenniejszy niż przez całe szesnaście i pół lat przeżytych przeze mnie na tej ziemi...
A jeden miesiąc...? Wciągałam się w sidła nałogu... Po raz pierwszy uwierzyłam w Miłość, zyskując Ją i boleśnie tracąc... Zostałam pozbawiona przyjaciółki.... Zyskałam ogólną opinię ćpunki, mimo, iż nigdy w życiu nawet nie próbowałam narkotyków... Straciłam szacunek, reputację i zaufanie... Odebrano mi wolność... Trzy razy grożono mi policją... Raz grożono mi śmiercią... Byłam na granicy życia i śmierci, Bóg sprawił, że powróciłam...
Kim jestem? Na to pytanie ostatnio szukałam odpowiedzi... Kiedyś było to łatwiejsze: outsider, swój własny świat. Znajomi: odrzuceni przez środowisko ze względu na swoją inność. Jak i ja. Nagle poznałam Ją. Zaczęły się wspólne wypady, odkrywanie miasta po zmroku, nie zawsze na trzeźwo; wprowadziłam Ją w moje klimaty: Hip-Hop. Z pustej, tępej laski stała się dziewczyną Rapu, z którą można było pogadać na tematy „na poziomie”, takie, jak literatura, fizyka, gramatyka polskiego języka, psychologia, filozofia... Włóczyłyśmy się miesiącami po mieście, poznawałam je na nowo; ona wprowadziła się, nic tu nie znała. Dużo rozmawiałyśmy: generalnie o naszym beznadziejnie monotonnym życiu, w którym nic się nie dzieje, zero zabawy, zero chłopaków, nauka, książki... Uczyłam ją kultury, jako że pochodzę z dobrej, inteligentnej rodziny... Do tego słuchałyśmy Rapu... Taaa, Rap. Moja wielka miłość. Zaczęłam sama tworzyć. Powoli zaczęłyśmy poznawać chłopaków, pamiętam, kiedy pierwszy raz się na Niej zawiodłam... Spodobał nam się ten sam. Złamałam sobie przez nich nogę, sześć tygodni w gipsie, w tym pierwszy miesiąc w nowej szkole, ciężko było, tym bardziej, że na co dzień unikam sytuacji, w których potrzebowałabym pomocy... Umówił się ze mną. Następnego dnia z nią. Kiedy się o tym dowiedziałam, stwierdziłam, że daruję go sobie, mimo, że tak bardzo pragnęłam mieć chłopaka, tym bardziej takiego, który też żyje tą kulturą Hip-Hopu... Poprosiłam ją o to samo. Koniec z nim i z mojej, i z jej stronny. Ale nie, ona mu się narzucała i jeszcze miała do mnie pretensje, że jej nie pomagam... Wtedy pierwszy raz stwierdziłam, że jest fałszywa. Przykro mi trochę było, tylko ze względu na Nią, bo on był bodajże dwudziestym którymś chłopakiem, z którym się nie udało... Przyzwyczajenie. Serce, tyle razy złamane, nawet nie potrafiło do kogoś czegoś czuć. Szukałam Miłości, choć w Nią nie wierzyłam. A przyjaciółka... Nie wiedziałam, czy dalej ją mogę tak nazywać, ale z nikim tak świetnie się nie dogadywałam. Dostała za swoje. Pół miasta zna o niej niezbyt pozytywne informacje od tego chłopaka, którego mi „odbiła”...
Listopad. Ona, Jej przyjaciółka, moja przyjaciółka i ja; wyprawa na żarełko... Wszystkie cztery słuchamy Rapu... Byłam trochę wypita, do tego naładowana euforią, seksowna i radosna, jak nigdy... Poznałyśmy Jego. Nie dosyć, że okazał się ideałem, to poznałam w Nim chłopaka, w którym szalenie kochałam się półtora roku wcześniej... Hmm, mój pierwszy poważny związek? Jeśli nie liczyć tych w wieku 12, 13 lat... Był jedyną osobą oprócz mojej Mamy, z którą nie potrafiłam wygrać dyskusji... Ideał, bo mój ideał faceta miał nie tylko zalety, ale także wady... I On idealnie pasuje... Niespodziewanie los rzucał mi kłody pod nogi: Jego zbyt lekki styl życia, rzekomo bierze, zaczął mnie zlewać, choć podczas poważnych rozmów mówił, że Mu zależy i potem czasowo było lepiej... Zaczęłam pić. Nigdy z Nim, choć przez Niego. Jest osobą o silnym charakterze, niektóre cechy udzieliły się i mi... Niestety te negatywne. Choć przy mnie jakby stał się trochę mądrzejszy, porządniejszy...? Margines społeczny. A ja piłam, gdzie się dało, z kim się dało, mimo obietnicy... Ale tylko wtedy, gdy miałam ochotę, potrafię odmawiać, papierosów do dzisiaj nie spróbowałam, mimo miliona okazji. Problem w tym, że zbyt często miałam ochotę na alko, zawsze był jakiś powód... Raz byłam z Tą przyjaciółką w prawdziwym barze... Sprzedali nam, nieletnim, alkohol... Ale byłam wtedy podjarana...
Później były święta. Odpoczynek od nauki, rannego wstawania i ta atmosfera... Miałam dwa marzenia: spotkać się z Nim w Boże Narodzenie i żeby spadł śnieg... Oba się spełniły... Dni mijały, a ja... aż trudno w to uwierzyć... Człowieka Ze Stali dopadła Rdza Uczuć. Pokochałam Go. Wstydziłam się do tego przyznać, gdyż brzydzę się uczuciami i emocjami, dla siebie nie mam serca, okazuję je tylko wtedy, gdy ktoś potrzebuje pomocy, wsparcia... To taka moja słabość... Było mi z Nim tak dobrze, jak nigdy. Taka szczęśliwa czułam się w Jego ramionach, że zapomniałam o wszystkich problemach: groźbach policją, niedomówieniach między nami, tym, że przyjaciółka wygadała wszystkie tajemnice naszej czwórki swojej mamie, która z resztą (jej mama) ukształtowała mi opinię ćpunki... Najszczęśliwszy dzień mojego życia? Podaję datę. Najgorszy dzień...? Podaję tą samą datę, co w poprzednim pytaniu... On i ja... Euforia, nienasycenie... Z czego wyniknęło ponowne pójście w To miejsce, tym razem bez Niego... Ona, ja, dwóch kumpli i butelka... Granica nieistnienia, ciemna otchłań, kroplówka, szpital... Wszystko potoczyło się tak szybko...
Moje życie? Dom: szkoła: supermarket (najczęściej „Biedronka”... mają dam dobre lody, tak a propos). Mogą mnie odwiedzać znajomi, ale nie wszyscy. Ile czasu to już minęło... A ile jeszcze trwać to będzie... Prawie się z tym pogodziłam, zamknięta w czterech ścianach, tygodniami rozmyślam... Z Nim nie mogłam się spotykać. Tyle awantur, tyle próśb, tyle czasu... W końcu osiągnęłam cel, w nagrodę za ciężki wysiłek... Ale Jemu jakby przestało zależeć... I jego „dziewczyna” mnie zatłucze, zniszczy mnie i moje życie... Nie wiem, czy ma jakąś inną, twierdzi, że nie, ale nie przychodzi, nie zależy Mu raczej...
Cztery ściany. Myśli. To może człowieka zabić, wiem coś o tym... Dwa lata temu miałam depresję, za dużo myśli... Niedawno czytałam artykuł o depresji; było tam dziesięć cech, posiadanie choćby czterech spośród nich oznaczało tą chorobę... Mnie dziesięć tych objawów trzymało w ramionach przez okrągły rok. Piętnaście lat, beznadziejne hormony... Do tego zero pomocy, wszyscy twierdzili, że przesadzam... Przed samounicestwieniem chronił mnie strach... Wiedziałam, że nie mogę na nikogo liczyć, podjęłam sama psychoterapię. Autoterapię. Interesuję się psychologią, więc mniej więcej wiem, na czym to polega... Rozmowy z samą sobą... Po ośmiu miesiącach poskutkowały... Patrząc na to z perspektywy dwóch lat, widzę, że jestem niesamowicie silnym człowiekiem... Komu udaje się samemu wyjść z ciężkiej depresji? A teraz? Teraz mam o wiele gorszą sytuację niż wtedy, bo nie mam praktycznie nic, a jednak...
Myśli o śmierci: każdy ma swój czas, aby odejść. Jakby Bóg chciał ofiarować mi Bilet do Raju, to pamiętnego dnia, odeszłabym z tego świata pod silnym wpływem alkoholu... Mam żyć. Chcę żyć. Nareszcie potrafię cieszyć się chwilą, rozumiem owe „carpe diem”, z którego kpiłam całe życie... Nic się nie liczy, tylko chwila... Zachwyca mnie topiący się śnieg, gdy idę rano do szkoły, zachwyca mnie wizja sprawdzianu, bo wiem, że to godzina lekcji, podczas której nie muszę słuchać nauczycieli, zachwyca mnie zapach płynu do podłóg, którym sprzątaczki czyszczą korytarze, gdy przed szesnastą wychodzę ze szkoły, rozpogadza mnie myśl o obiedzie, nawet jeśli to znienawidzone kartofle, zawsze można zagryźć lodami z „Biedronki”... Dużo więcej się uczę. Muszę poprawić oceny... Jak wyrobię się na 4.0, będzie dobrze... Muszę udowodnić Mamie, że to odpowiednia dla mnie szkoła, że poziom nie jest dla mnie za wysoki, muszę za dwa lata zdać maturę z pięciu przedmiotów, już się przygotowuję... Choć tak naprawdę w przyszłości chciałabym pójść do wojska, podoba mi się tam wszystko, oprócz tego, że mordują Indywidualizm.
Miłość? Bóg, Ojczyzna. Zdałam sobie sprawę, że bycie Człowiekiem Ze Stali, twardzielem, jak z wojska, mordującym swoje uczucia to tak naprawdę tchórzostwo... Bo to Miłość daje w życiu największe szczęście (jak i nieszczęście) i walka o Nią jest największym na świecie ryzykiem... A kto nie ryzykuje, jest tchórzem. Nadal nie potrafię kochać, ale wierzę, że kiedyś spotkam właściwą osobę... Choć tak bym chciała, żeby słuchał Rapu...
Życie i ludzie mnie zniszczyli. Sama siebie zniszczyłam. I to nie raz. I wiecie co? Teraz, po tych wydarzeniach, takich twardych i silnych ludzi jak ja, to ze świecą szukać... Mnie nikt i nic nie pokona. Amen.